sobota, 30 listopada 2013

Radioactive.

Mijały minuty, godziny i dnie, a ja zaaklimatyzowałam się w Hogwarcie. Nawiązałam nowe przyjaźnie i nawiązałam wrogów w osobach Rona i Hermiony. Mile zaskoczyłam się za to postawą innych Gryfonów, którzy przyjaźnie na mnie patrzyli i od czasu do czasu zagadywali. Między mną, a Draconem nic się nie zmieniło. Nadal sobie nie przypominał mnie i nie zwracał uwagi na moją osobę, co mnie ogromnie raniło, bo polubiłam go. Mijaliśmy się obojętnie na korytarzu jak gdyby nigdy nic. Za to Damon spowrotem w postaci profesora Scotisha  chodził po korytarzach i puszył się jak paw. Od naszej ostatniej rozmowy nie odzywałam się do niego. Nadal chowałam w sobie żal do niego. Draco w niczym tu nie zawinił. Zaskoczona i zasmucona byłam jednym faktem: jak człowiek może się zmienić przez te dwa miesiące. Dotychczas znałam Damona tylko z dwóch stron: złego, pozbawionego skrupułów i uczuć wampira zabijającego dla własnej przyjemności oraz czułego, troszczącego się o innych mężczyznę, który poświęciłby dla mnie nawet swoje życie. Osłoniłam swoją twarz kurtyną włosów. Siedziałam właśnie w bibliotece i robiłam zadanie na eliksiry. Nie mogłam się jednak skupić, bo myśli odbiegały mi do Damona i naszego niegdysiejszego związku. Przygryzłam końcówkę pióra. Prócz mnie w bibliotece były jeszcze dwie Krukonki i trójka dobrze znanych Gryfonów: Harry, Ron i Hermiona.
-Ron, niedługo masz OWUTEMY! Ja nie mam zamiaru zdawać ich za Ciebie! - dzięki udoskonalonemu zmysłowi słuchu, usłyszałam złowrogie fuknięcie dziewczyny. Rudowłosy jęknął. Chyba nie lubił się uczyć. Kąciki moich ust drgnęły ku górze. Zerknęłam na nich. Hermiona z groźną miną skrobała po swoim pergaminie jakby był czemuś winny. Ron siedział tuż obok niej cały zaczerwieniony aż po cebulki włosów z miną winowajcy, a Harry zażenowany pisał swoje. Czarnowłosy chyba wyczuł, że go dyskretnie obserwuję, bo podniósł głowę i jego wzrok stanął na mnie.  Pomachałam mu nieśmiało, a on odwzajemnił gest z szerokim "bananem" na twarzy.  Spuściłam wzrok i w skupieniu dokańczałam zadanie. Po kilku minutach odetchnęłam z ulgą i oparłam moje bolące plecy o oparcie krzesła. Pani Pince chodziła między regałami i groźnym wzrokiem obserwowała uczniów, którzy jej się nawinęli. Schowałam pergamin oraz przybory do pisania do torby.  Zadania domowego miałam bardzo dużo, ale uwinęłam się z tym szybko i mogłam się udać z Vic do Hogsmeade. Wstałam i podeszłam do stolika, przy którym siedzieli Gryfoni. Zignorowałam nienawistny wzrok Rona oraz niechętny Hermiony i przywitałam się z Harrym:
-Cześć Harry. Miałbyś ochotę pójść ze mną i Victorią do Hogsmeade? - uśmiechnęłam się słodko. Sama nawet się zdziwiłam  moją propozycją. Czarnowłosy podrapał się po głowie i popatrzył na swoich przyjaciół. Ron wzruszył ramionami i zaczął się wyżywać na pergaminie. Hermiona otaksowała mnie wzrokiem i rzekła:
-To będzie tylko i wyłącznie twoja decyzja, Harry. Zresztą ja muszę zostać w szkole, aby pouczyć tego nieuka. - tu spojrzała wymownie na Rudzielca. Ten jedynie jeszcze bardziej się wykrzywił. Było mi to bardzo na rękę. Jakoś nie przypadliśmy sobie do gustu.
-To w takim razie idę. Spotykamy się przed Wejściem Głównym? - spytał, ciesząc się. Ja na to tylko pokiwałam głową. Pożegnaliśmy się i wyszłam z biblioteki kierując się w stronę lochów. Chyba to był dobry dzień dla mnie: mało lekcji, dużo zadania domowego, wyjście do Hogsmeade. Jednak szybko mi dobry humor znikł. Przystanęłam. W zasięgu mojego wzroku stał Draco wraz ze swoimi przyjaciółmi. Śmiali się i wygłupiali. Przechodzący obok  pierwszoroczni z trwogą na nich patrzyli i szybko przechodzili, niemal biegiem. Zdążyłam zauważyć, że wśród nich przodował Teodor Nott, a Diabła nigdzie nie było widać. Dziwne. Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam prosto przed siebie. Czemu ja się tak spięłam? Przecież to tylko gówniarze, nie mogą mi podskoczyć. Przeszłam obok nich, gdy usłyszałam:
-Hej ty! Niunia! Dołącz do nas! - przystanęłam. Ten głos kogoś mi przypominał. Obróciłam się i spojrzałam w ich stronę. No tak, Nott. Ten przydupas i lizus. Przekrzywiłam głowę i skrzyżowałam dłonie na piersiach. Wyobraźnia zaczęła mocno działać. W myślach skręcałam temu gnojkowi kark i patrzyłam jak umiera  w męczarniach. Niestety to były tylko moje urojone marzenia.
-Czego? - burknęłam niemiło. Chłopak działał na mnie jak płachta na byka.
-Uuu, patrzcie jaka niemiła. Czas ją nauczyć szacunku do mężczyzn. - tu Teodor zaśmiał się szaleńczo. Podwinął rękawy i powoli zbliżał się do mnie. Ja tylko otaksowałam go spojrzeniem. Typowy samiec. Gotowy na kopulację w każdym miejscu.
-PRZESTAŃ! - ocknęłam się z rozmyślań i zamrugałam powiekami szybko. Przede mną stał Draco. Miał wyciągniętą różdżkę w kierunku Notta. Blondyn był dużo wyższy ode mnie i lepiej zbudowany dzięki regularnym treningom quidditcha.
-Smoku no, uspokój się. Nie widzisz jak się do mnie odzywa? - tu Nott zrobił godną pożałowania minę lizusa.
-Może i widzę, może i nie. Masz się od niej odczepić, jasne? - syknął groźnie Malfoy, przytykając różdżkę do jego gardła. Ten przełknął głośno ślinę i wyjąkał:
-J-jasne. - i odszedł, a raczej odbiegł gdzie pieprz rośnie.
-Yyy, co to było? - szok prawie odebrał mi mowę. Od kilkunastu dni nie odzywaliśmy do siebie, a tu nagle takie coś.
-Nott od pewnego czasu sobie zagrabia u mnie. A dzisiaj pokazał na co naprawdę go stać. - z pewnym ukojeniem słuchałam jego głosu. Dawno go nie słyszałam. -Wszystko okej? - chyba zauważył, że przymknęłam oczy i wsłuchiwałam się w barwę jego głosu. Odchrząknęłam.
-Tak, tak. Ja...muszę...- cofnęłam się kilka kroków i czym prędzej czmychnęłam przed siebie. Oddech przyspieszał mi z każdym przebiegniętym metrem, a serce waliło mi jak młot. Przed czym ja tak właściwie uciekałam? Schowałam się za pobliskim rogiem i oparłam  o zimną, wilgotną ścianę. Powoli zsunęłam się po niej aż pacnęłam o podłogę. Nie zwracałam uwagi na chłód jaki od niej bił. Ukryłam twarz w dłoniach. To nie powinno się wogóle wydarzyć. Nie powinnam spotkać Malfoya wtedy w Londynie. Przez te kilkanaście dni czułam, że ciągnie mnie do niego, ale bałam się wziąść sprawy w swoje ręce. A teraz miałam go na wyciągnięcie dłoni i nie skorzystałam tylko stchórzyłam i uciekłam. Gorące łzy zniekształciły mi pole widzenia i spłynęły pojedynczymi kroplami po moich policzkach. Czyli jednak potępienie było mi pisane...
Tymczasem:
Młody blondyn stał pośrodku korytarza patrząc w kierunku którym wybiegła brunetka. Zdziwiło go jej zachowanie. Nigdy dziewczyny nie zachowywały się tak w jego obecności. Zwłaszcza jeśli zostały dopiero co odratowane z łap napastliwego zboczeńca jakim niewątpliwie był Nott. Chłopak wydął wargi w zamyśleniu. Zawsze tak robił, gdy nad czymś głęboko się zastanawiał. Ta dziewczyna, bodajże Elena...Chyba skądś ją znał. Ta twarz, te osadzone, piwne oczy i długie, czekoladowe, spływające wzdłuż jej pleców włosy. Kogoś takiego się nie zapomina....
-Jeszcze będziesz moja. - mruknął pod nosem i odszedł w przeciwnym kierunku.

czwartek, 21 listopada 2013

Complications.

-Jesteś całkiem interesującą dziewczyną, Elena. - zwrócił się do mnie Draco, nachylając się. Ja na to uśmiechnęłam się. Zrobiło mi się miło. W końcu zaczął się otwierać na innych.
-Naprawdę tak uważasz, czy tylko tak mówisz, aby mi było miło? - miałam cichą nadzieję, że powie o tej drugiej opcji. Nie chciałam, aby w jakikolwiek sposób nasza znajomość została zerwana. Chłopak przybliżył się nieco.
-A jak myślisz? - szepnął, stykając się ze mną nosem. Wstrzymałam oddech. Już miałam dotknąć jego ust swoimi, gdy nieoczekiwanie usłyszeliśmy nieprzyjemny dla nas głos:
-Chłopcze, za dużo sobie pozwalasz. - odskoczyliśmy od siebie. W progu stał Damon. Wpatrywał się z wyraźną wściekłością w Malfoya. Opadłam bezradna na fotel. Wampir najwidoczniej chyba jeszcze nie zrozumiał, że do niego nie należę. Salvatore zszedł ze schodków, kierując się w naszą stronę. Ja instynktownie wstałam i zasłoniłam sobą czarodzieja.
-Odpuść sobie, Damon. - warknęłam, zakładając dłonie na piersiach. Na moim byłym nie zrobiło to wrażenia i minął mnie jakbym była powietrzem. Z przerażeniem patrzyłam jak czarnowłosy zbliża się do Malfoya i kładzie dłonie na jego szczupłych ramionach.
-A teraz zapomnisz, że ci Elena się podobała i odejdziesz jak gdyby nigdy nic. Będziesz sie uczył i nie myślał o niej ani przez chwilę. - zauroczył go i Draco jak otępiały odszedł do swojego dormitorium. Stałam zszokowana. Nic nie mogłam zrobić. Damon tak po prostu...sprawił, że zapomniał o mnie. Obrócił się ku mnie z uśmieszkiem na twarzy. Ja gapiłam się na niego i wściekłość oraz żal wzrastały i rozsadzały mnie od środka.
-Dlaczego mi to robisz? Za co mnie tak karzesz? - żal i gorycz dawały o sobie znać. Okryłam się szczelniej szlafrokiem, aby Damon nie miał za wiele do zobaczenia.
-Za to, że Cię nie mam i prawdopodobnie nigdy nie będę mieć. - rozłożył ramiona jakby to była najprostsza i najoczywistsza odpowiedź na świecie.
-Mogłeś mnie wtedy wysłuchać do końca, a nie wyrzucać z domu. - zniżyłam głos prawie do złowrogiego szeptu. Staliśmy po dwóch krańcach pokoju jak obcy zupełnie sobie ludzie, a raczej wampiry.
-Mogłem, ale teraz tego cholernie żałuję! Nie pozwolę, aby jakiś małolat mi Cię odebrał! - odpowiedział z całą mocą czarnowłosy. Znów zobaczyłam ten znajomy błysk w jego oczach, gdy mu na czymś zależało. Zmieszałam się. Mój twardy upór, aby go nie wpuszczać ponownie do mojego serca nagle jakby prysł i przepadł. Widząc zapewne moje zmieszanie, Damon podszedł do mnie i położył dłonie na moich ramionach. Przeszył mnie dreszcz. Zamknęłam oczy i upajałam się cudowną wonią bijącą od wampira. Nie zauważyłam nawet jak zbliżył swoją twarz do mojej i musnął wargami moje usta. Od razu oprzytomniałam. Odepchnęłam go od siebie.
-Co ty sobie wyobrażasz?! Że co?! Myślisz, że znów tak łatwo Ci ulegnę? Grubo się mylisz w takim razie mój drogi. Zmieniłam się. Nie jestem tą małą, słodką dziewczynką. -prawie wykrzyczałam mu to w twarz i wybiegłam do dziewczeńskiego dormitorium. Wzburzenie zalewało mnie falami. Nie siląc się nawet na uprzejme wejście do pokoju, pchnęłam drzwi tak mocno, że te buchnęły o ścianę. Bogu dzięki, że dziewczyny już nie spały. Wpadłam do łazienki i zamknęłam się. Oparłam się o nie i powoli zsunęłam się na podłogę. Powinnam jak najszybciej to odkręcić. A przede wszystkim przywrócić pamięć Draconowi. Że też musiałam stać jak tępa klępa i patrzyć jak Damon niszczy chłopaka.  Spostrzegłam żyletkę leżącą na umywalce. Pewnie któraś dziewczyna musiała ją zostawić. Sięgnęłam po nią. Obróciłam nią w palcach, aż niechcący się zacięłam. Z opuszka palca błysnęła mi kropla krwi. To uprzytomniło mi, że nie zapolowałam od czasu imprezy. Westchnęłam. No tak, wyprawa do Zakazanego Lasu nie wyglądała zbyt kusząco. Powstałam. Musiałam przejść na tryb żywieniowy Stefana, bo nieco się obawiałam, że ktoś przyłapie mnie na tym jak wpijam się w czyjąś szyję. To by dopiero było! Nie chciałam już być jak Damon, już nie.
"Zachowujesz się jak Damon. Nic Cię już nie zmieni. Jesteś krwiożerczą bestią i czy tego chcesz czy nie, będziesz zawsze jak on: łaknąca krwi prosto z żyły, bawiąca się bezbronnymi ludźmi. Eleno, to już nie jesteś ty...."
Caroline miała rację. Nie zmienię tego co zrobiłam. Już nie byłam bezbronnym człowiekiem tylko gotowym do walki i przetrwania wampirem. Może taka jestem przez to, że moją przodkinią była Katherine?  Zdjęłam szlafrok i zaczęłam się przebierać. Po chwili zostało mi jeszcze uczesanie włosów. Usłyszałam pukanie do drzwi.
-Mogę? - Vic uchyliła drzwi i zajrzała do środka. Uśmiechnęłam się do niej promiennie jakby nic się nie stało. Blondynka zgrabnym ruchem zamknęła cicho drzwi i usiadła na krawędzi wanny. Oho, przeczuwałam, że dziewczyna chce ze mną pogadać.
-Chciałam się spytać co się stało, bo słyszałam krzyki dobiegające z salonu...- zaczęła, patrząc na mnie uważnie.
-Nic się nie stało. Co niby się miało stać? - wzruszyłam ramionami. Pod maską spokoju kryły się we mnie emocje, które trudno było opanować. Victoria jednak nie dawała się tak łatwo spławić.
-Wyraźnie słyszałam twój głos i jakiegoś mężczyzny...Podejrzewam, że prof. Scotisha. - tu dziewczyna zamyśliła się. "I nie myli się." - skomentowałam to w myślach, odkładając tusz do rzęs do mojej kosmetyczki.
-Może to i on był, a może nie. - odpowiedziałam wymijająco i wyszłam z pomieszczenia, chcąc uniknąć jakichkolwiek pytań.  Blondynka stanęła za mną.
-Elly, przecież widzę. Co się dzieje? - westchnąwszy , obróciłam się ku koleżance.
-Vic, lepiej dla Ciebie jakbyś o niczym nie wiedziała. - zamknęłam temat, wracając do pakowania książek. Za niedługo miało być śniadanie, a na głodniaka nie zamierzałam iść na lekcje. Collinsówna jeszcze chwilę postała mając zapewne nadzieję, że coś ode mnie wyciągnie, lecz gdy nic takiego się wydarzyło, odpuściła sobie.  Pansy i Astoria majestatycznym krokiem minęły nas i weszły do łazienki. Irytowało mnie ich zachowanie. Takie aroganckie, wyniosłe...Żyliśmy przecież w kraju, gdzie równouprawnienie było na porządku dziennym. Ale chyba w świecie czarodziejskim to nie obowiązywało. Rozległo się pukanie do drzwi.
-Proszę!- zawołałam, rozglądając się za posianą gdzieś różdżką. Do dormitorium wszedł Blaise z bananem na twarzy.
-A już myślałem, że to chłopaki mają najgorszy burdel w pokoju. - rozejrzał się po naszym pokoju z udawanym przerażeniem i zgorszeniem wywołując tym mój niekontrolowany chichot. Mrugnął do mnie okiem.
-A tak przy okazji to nie wiedziałam, że możecie wchodzić do naszego dormitorium. - oznajmiłam mu pozornie obojętnym tonem. Chłopak poruszył brwiami w sugestywny sposób rozkładając ręce. To ostatecznie mnie rozwaliło i wybuchnęłam szczerym śmiechem. Ze zdziwieniem popatrzyłam na Blaise'a. Blokada wewnątrz mnie pękła i nareszcie mogłam się poczuć wolna. Bez żadnych wyrzutów sumienia z powodu tego co się stało. Wreszcie mogłam popchać swoje życie na nowe tory i ku lepszemu.

niedziela, 17 listopada 2013

Never Close Our Eyes.

Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Widziałam jak chłopakowi drżą dłonie, w których trzymał różdżkę.
-Draco...Ja nic ci nie zrobię. - tu wyciągnęłam dłonie ku niemu, lecz on cofnął się o kilka kroków. Opuściłam ręce. Tak myślałam. Dobrze wyczuwałam, że się po prostu mnie boi. Nieco podłamana usiadłam na schodach i ukryłam twarz w dłoniach. Chłopak stał w tym samym miejscu co przedtem. Zdawało sie jakby był zrobiony ze kamienia. Potężny i niewzruszony. A miało być tak pięknie...Milczeliśmy.
-To co robimy? - odezwałam się. Mój głos rozniósł się echem po korytarzu. Draco spokojnym wręcz opanowanym wzrokiem spojrzał na mnie.
-Nie wiem. Po prostu nie wiem. - splótł dłonie na potylicy głowy i chodził w kółko tam i spowrotem. Musiał być rzeczywiście bardzo skonsternowany. Spuściłam wzrok na moje idealnie wypastowane czarne szpilki. Adrenalina nieco obniżyła swój poziom we krwi. Jedynie łamałam sobie palce i zastanawiałam się nad tym czy chłopak nie wygada tego kim jestem innym nazajutrz. W końcu przystanął.
-Nie rozpowiem tego kim jesteś, lecz za to musisz mi opowiedzieć dlaczego i od kiedy jesteś tym kim jesteś....- zaczął się do mnie zbliżać z pewnym ociąganiem. Rozumiałam jego obawy. Dopiero co zobaczył konfrontację dwóch wampirów. Rzadko kto wychodził z tego żywy. Zwłaszcza człowiek. Usiadł tuż obok mnie. Nuta piżma i cytrusów dotarła do mojego zmysłu węchu mile go drażniąc. Bliskość Ślizgona i bicie jego serca nieco mnie rozpraszały. Odwróciłam głowę, aby nie zauważył jak na mnie działa. Powinnam codziennie polować, ale w takich warunkach to było niemożliwe.
-Czy ty...odczuwasz chęć zabicia kogoś? - zadał mi pytanie. Ja, opanowawszy się, obróciłam się ku niemu. Patrzył się na mnie oczekując na odpowiedź.
-Zależy od sytuacji. Gdy musimy się bronić, zabijamy lub hipnotyzujemy. Ja jestem za ta drugą wersją, gdy nic już nie pomaga. Ale rzadko korzystam z tych opcji. Jestem "humanitarnym wampirem". - zaśmiałam się na to porównanie. - Niestety nie wszystkie wampiry takie są i przekonałam się o tym wielokrotnie. Ty też napotykając na swojej drodze Damona. - dodałam, zaczesując włosy za ucho.
-A właściwie kim on jest dla Ciebie? Bo nie wydawał się zadowolony faktem, że się gdzieś ze mną wybierasz...- widać wciagnęła go ta rozmowa o wampiryzmie. Wzięłam głęboki wdech. Mogłam się spodziewać tego pytania.
-Damon jest moim byłym chłopakiem. Rozstaliśmy się nim tutaj przyjechałam. Długa historia. - machnęłam ręką. Nie chciałam rozstrząsać tamtych spraw. Za bardzo mnie to bolało. Wstałam ze schodów. Zrobił to samo.
-Chyba z naszej "randki" nici. - zaznaczyłam w powietrzu cudzysłów przy słowie 'randka'. Oboje byliśmy speszeni swoim wzajemnym towarzystwem. Jednak Draco przełamał skrępowanie i nadstawił ramię w moim kierunku. Uśmiechnęłam się i włożyłam dłoń w zagięcie ręki. Cieszyłam się, że mimo wszystko postanowił mi zaufać. Idąc w stronę lochów, "upomniał" mnie:
-Możesz mnie nazywać Draco, a nie Malfoy...-
Następnego dnia:
Obudziłam się w doskonałym nastroju. Po wczorajszym zdarzeniu myślałam, że Draco odwróci się ode mnie, ale sprawił mi miłą niespodziankę. Nie tylko, że wysłuchał mnie to obiecał, że nikomu mnie nie wyda. I to nieoczekiwane spotkanie z Damonem...Przewróciłam się na plecy i zapatrzyłam się w zielone refleksy na suficie. Uśmiechnęłam się do siebie. Czułam ulgę, że powiedziałam Draco o tym kim jestem. Ciążyło mi to od momentu, gdy go poznałam na przedmieściach Londynu. Już wtedy czułam, że coś nas połączy. Ale z drugiej strony był Damon. Przeżyłam z nim bardzo wiele i chyba byłam już z nim połączona w pewien sposób. Wstałam z łóżka.  Było bardzo wcześnie, więc się nie spieszyłam. Zeszłam cicho po schodkach tak, aby nie obudzić pozostałych lokatorek. Przeszłam przez miękki szmaragdowozielony dywan i okryłam się szlafrokiem w tym samym kolorze. Na bosaka przeszłam przez pokój i uchyliłam drzwi, które nieco zaskrzypiały. Prześlizgnęłam się przez nie i udałam się na bosaka do salonu. Myślałam, że będę tam sama, ale myliłam się. Przystanęłam. Na kanapie tyłem do mnie siedział Draco. Tyłem głowy opierał się o oparcie mebla. Podeszłam cicho do niego. Wyglądał tak spokojnie, gdy spał. Jego blada cera przypominała kruchą porcelanę, którą można łatwo by zbić. Rzęsy okrywały cieniem jego policzki. Wyciągnęłam dłoń, aby pogłaskać go po policzku, ale zawisła w połowie drogi. Ubrany był podobnie do mnie: zielony szlafrok, a pod spodem piżama, a raczej tylko czarne bokserki.
-Nie śpisz...- mruknął pod nosem chłopak, otwierając oczy. Ja drgnęłam nieco ze strachu.
-Skąd wiedziałeś, że to ja? - spytałam go zaskoczona. Przecież byłam najciszej jak potrafiłam.
-Nie tylko wampiry mają doskonały słuch. - zrobił mi miejsce obok siebie. Ja tego nie skomentowałam i usiadłam na krańcu sofy. Czułam dyskomfort z powodu tego co się wczoraj wydarzyło. Nie powinnam tak gwałtownie ujawniać swojej natury.
-Ja...chciałam Cię za wczoraj przeprosić. Nie powinnam sie tak unosić. - przerwałam ciszę łamiącym się głosem. Ślizgon popatrzył się na mnie uważnie.
-To nie twoja wina, że Twój świrnięty eks chciał mnie zaatakować. - położył dłoń na moim kolanie. Ja nie ruszyłam się z miejsca. Rozum podpowiadał mi, abym natychmiast ściagnęła jego rękę z kolana, lecz serce mówiło co innego: poddaj się namiętności, dość już wycierpiałaś.
-No, ale wiem jaki jest i powinnam go jakoś powstrzymać. - odgarnęłam zbłąkany kosmyk za ucho.
-Nic nie powinnaś! On jest dorosły i odpowiada za swoje czyny, a ty nie jesteś jego matką. - odparł z mądrością w głosie Malfoy w dalszym ciągu mnie obserwując. Miał 100 % rację.  W sumie podziwiałam go. W domu piekło, a tu starał się pocieszać ludzi jak tylko potrafił. To się nazywa silna psychika.
-Jak ty to znosisz? W domu ciągłe upokorzenia, w szkole drwiny innych ludzi? Ja bym się załamała...- "gdybym była człowiekiem" dopowiedziałam w myślach, czekając na odpowiedź Ślizgona. Ten zamyślił się.
-Wiesz, z czasem człowiek się przyzwyczaja do tego. Ja się na to uodporniłem. - odpowiedział cicho, popijając wodę ze szklanki. Ja nic nie odpowiedziałam. Czasami lubiłam pobyć w takiej błogiej ciszy. Nikt nam nie przeszkadzał, a senna atmosfera unosiła się na nami jak czarodziejski pył. Podkuliłam nogi i oparłam na nich brodę. Spod przymkniętych powiek obserwowałam blondyna. On chyba to wyczuł, bo nie odrywał ze mnie wzroku. Usta wygięły mi się w podkówkę. Nie umiałam wytrzymać mierzenia się wzrokiem dłużej niż minutę, bo potem zanosiłam się śmiechem. Tak też było i tym razem. Zachichotałam, a chwilę później nasz śmiech roznosił się po całym pomieszczeniu. Nie było tak źle jak sądziłam...

You Found Me.

Reszta popołudnia minęła mi bardzo przyjemnie, poza tym, że mieliśmy zadanie z transmutacji. Kończyłam właśnie pisać esej o zmienianiu przedmiotów w zwierzęta, gdy do pokoju wpadła rozemocjonowana Victoria. Usiadła w fotelu, cała aż podskakując.
-Nie uwierzysz co się stało! Pansy i Astoria pobiły się o Malfoya! - ostatnią część zdania niemalże wykrzyczała radośnie. Uniosłam brew nie odrywając wzroku od pergaminu z małymi, lecz kształtnie zapisanymi literkami. Mogłam być z siebie zadowolona. Vic spojrzała na mnie rozczarowana.
-Nie ekscytuje cię to? - posmutniała. Podniosłam oczy na nią.
-A co jest w tym takiego emocjonującego? Dwie, głupie dziewczyny pobiły się o chłopaka. Wielkie mi halo. Narobiły tylko obciachu i wstydu naszemu domowi. - oznajmiłam z pewnością w głosie i schowałam referat do książki. No, zadanie domowe miałam zrobione i mogłam wychilloutować. Wyprostowałam moje nogi i odetchnęłam. Blondynka nadal siedziała naprzeciwko mnie, obserwując moją osobę uważnie.
-Nie chciałabyś być tak oblegana przez chłopaków, którzy aż się biją o Ciebie? Czy to nie takie romantyczne? - rozmarzyła się. Spojrzałam na nią z litością.
-Takie rzeczy istnieją tylko w bajkach. A poza tym byłam oblegana przez chłopaków w mojej poprzedniej szkole i to mi wystarczy. - wspomnienie tak odległe o mnie: pustej i myślącej tylko o dobrej zabawie nawiedziła mnie w tej chwili.
-Naprawdę? - Vic wpatrywała się we mnie zaciekawiona. Ja jednak nie miałam zamiaru opowiadać jej jak to wspaniale było, gdy się było najpopularniejszą dziewczyną w szkole. Wstałam.
-Tak. Muszę się szykować. Zaraz mam spotkanie z Malfoyem. - ucięłam wszelkie inne pytania i zamknęłam się w łazience. Oparłam się o drzwi i odetchnęłam, przeczesując włosy palcami. Za dużo tych pytań, zbyt dużo....Przecież ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Podeszłam do toaletki i oparłam się dłońmi o blat. Wdech, wydech, wdech, wydech... Popatrzyłam w swoje odbicie w lustrze. Czekoladowe tęczówki mocno odcinały się do mojej bladej cery i malinowych ust. Włosy w lekkim nieładzie, komponowały się z moim nastrojem i ogólnym wyglądem zewnętrznym. Mimo, że było tylko i wyłącznie spotkanie, chciałam wyglądać ładnie.  Wyciągnęłam więc czarne szpilki na platformie z szafy i sukienkę do półuda z koronkami i czarnymi pasami oraz rękawami 3/4. Tak zadowolona zaczęłam się szykować, gdy do pokoju wparowała Pansy. Nie zwróciłoby mojej uwagi jej wejście, gdyby nie jej wygląd. Włosy poplątane i sterczące we wszystkie strony, szata szkolna zniszczona, a w niektórych miejscach nosiła znaki podpalenia. Usiadła zrozpaczona na swoim łóżku. W tej chwili zrobiło mi się jej szkoda. Zapiąwszy zamek i lekko pofalowawszy włosy, wyszłam z łazienki. Mopsica zauważyła moje pojawienie się. W jej oczach zabłysnęła nienawiść. Jednak zacisnęła tylko pięści i położyła się na łóżku w pozycji embrionalnej plecami do mnie. Wywróciłam oczami. Jak dzieci, jak dzieci...Zgarnęłam torebkę ze stolika i wyszłam z pokoju, nie zaszczycając Parkinsonówny ani jednym spojrzeniem. W Pokoju Wspólnym nikogo nie zastałam. Stukając obcasami szłam ku miejscu mego przeznaczenia, a raczej "męki". Niczego wspaniałego się nie spodziewałam. Owinęłam się szczelniej moim czarnym płaszczem prochowcem, bo w szkole nie było zbyt ciepło. Po kilku minutach doszłam przed Wejście Główne do budynku. Malfoya jeszcze nie było widać, więc stanęłam i zaczęłam pocierać moje ramiona dłońmi.
"Elena! Głupia ty! Przecież możesz użyć magii!" - pacnęłam się w moją jakże głupią łepetynę i wyjęłam z torebki moją różdżkę. Machnęłam ją i moje ciało pokryło się niewidzialną warstwą ciepła. Od razu lepiej. Chodziłam tam i spowrotem, aby nieco ukryć moje zniecierpliwienie. Chłopak się nie pojawiał.  A może ja byłam naiwna zgadzając się na to spotkanie? Już miałam się poddać, gdy usłyszałam za swoimi plecami głos, który prześladował mnie w snach i nie chciałam go nigdy więcej słyszeć:
-Czekasz na kogoś? - uderzyło to we mnie jak obuchem. Nie spodziewałam się tego. Stałam nadal tyłem do niego oszołomiona barwą głosu. Przymknęłam oczy. Wspomnienia napłynęły dużą falą, a ja nie mogłam się przed nimi obronić. Bezbronna mentalnie wyciągnęłam ręce, aby się przed nią obronić, lecz poległam. Pierwsze spotkanie, taniec na Balu Założycieli, Damon obraniający mnie przed rozszalałym Stefanem, bal u Mikaelsonów, ja raniąca Damona, wypadek na moście Wickery i moja śmierć, upojna noc z Damonem....Moja głowa w końcu tego nie wytrzymała i upadłam na kolana. W ułamku sekundy czarnowłosy znalazł się przy mnie, obejmując mnie ramieniem. Zadrżałam. Gorąco napływało gwałtownymi falami. Wampir uniósł mnie do góry i delikatnym ruchem dłoni chwycił za podbródek i kazał mi popatrzyć na niego. Powolnym ruchem głowy, uniosłam nią i spojrzałam w te przypominające barwą ocean oczy. Zachciało mi się wyć. Moje serce znów rozsypało się na drobne kawałki. Tak bardzo za nim tęskniłam, za jego dotykiem, za jego bliskością...Po prostu za nim całym. Teraz trzymał mnie bezwładną jak laleczkę w swoich muskularnych ramionach. Byłam właśnie obejmowana przez ciemnowłosego blondyna o hipnotyzującej barwie oczu. Ale poznałam go bez problemu. Po krótkiej chwili jego wygląd zaczął się zmieniać. No tak, użył eliksiru wielosokowego. Krótko przystrzyżone włosy ustąpiły miejsca teraz półdługim, hebanowym włosom. Sylwetka przybierała na masie i kilka sekund później stał przede mną prawdziwy Damon. Damon Salvatore. Cofnęłam się kilka kroków w tył. Nie mogłam uwierzyć. Po dwóch miesiącach nagle zjawia się tuż przede mną.
-Ładnie wyglądasz. - odezwał się jako pierwszy. Ja starałam się trzymać twardo i nie ulec zbędnym sentymentom.
- Co tu robisz? - spytałam go zimnym głosem. Po tym jak nazwał mnie szmatą puszczającą się z kim popadnie on tak sobie pojawia się i chce wybaczenia? O nie. Nie tym razem.
-Ja...Eleno, przepraszam, za szybko Cię oceniłem. Teraz już wiem, że to wina Kola. On zahipnotyzował Cię, abyś była mu posłuszna. Błagam, wróć do mnie. - błagający Damon? Cóż za nowość. Zaśmiałam się histerycznie.
-O nie, mój drogi. Miałeś swój czas. Dla Ciebie zawsze pozostanę tanią dziwką. Zrozumiałam. Nie wiem czego chcesz ode mnie. Ja staram się ułożyć życie bez Ciebie, choć to nie jest łatwe, ale jednak jakoś to idzie. - przy ostatnim słowie głos mi się załamał. Zachciało mi się płakać z bezradności i radości zarazem. Dwa miesiące bez niego to było piekło.
-Eleno...- jego ciepły baryton pieścił moje uszy. Zbliżył się do mnie i objął w pasie. Zapach perfum owionął mnie. Mimo najszczerszych chęci nie mogłam jego tak po prostu odepchnąć. To było silniejsze ode mnie. Jako wampir odczułam to niezwykle intensywnie.
-Damon, ja nie...- wydusiłam w jego ramię. Odsunął się.
-Rozumiem, ale wiedz, że zawsze będę na Ciebie czekał. - chwycił moje drobne dłonie w swoje większe. Zza srebrnej zbroi przyglądał im się Draco. Kim był ten chłopak? Czego chciał od Eleny? Myśli kotłowały mu się  po głowie. Postanowił jednak się ujawnić.
-Przepraszam Cię za spóźnienie, ale zapomniałem wziąść kurtki. To co idziemy? - zbliżył się do nas znienacka Malfoy. Jak zwykle nienagannie ubrany: czarne, obcisłe dżinsy, ciepły płaszcz (także czarny) oraz eleganckie buty. Damon zmarszczył brwi.
-Kim ty jesteś do cholery? - warknął. Oho, zazdrość - zły doradca. Usiłowałam stanąć między nimi, ale nic z tego. Salvatore za mocno mnie trzymał.
-A co? Elena nie mówiła Ci o mnie? - Draco odpowiedział tym samym zimnym tonem. Jego stalowoszare oczy teraz rozbłysły jak dwa srebrniki. Mięśnie pod skórą wampira napięły się do granic możliwości. Chwyciłam go za ramię.
-Daj spokój...- zaczęłam odciągać go od Ślizgona. Bałam się, że coś może mu zrobić, a co gorsza - zabić. Nie mogłam pozwolić, aby ujawnił się jak wampir. Wolałabym, abyśmy pozostali w ukryciu. Damon strzepnął moją dłoń z ramienia.
-Elena, odejdź. Ja muszę się z nim sam rozprawić. - burknął wampir. Draco asekuracyjnie wyjął różdżkę. -Myślisz, że pokonasz mnie tym patykiem? - Damon zaśmiał się pogardliwie. Wzgardliwym wzrokiem omiótł blondyna. Tęczówki zmieniły barwę na czarną, a białka - czerwoną. Charakterystyczne żyłki pojawiły się wokół jego oczu, a z ust wysunęły się kły. Draco zbladł. Po raz pierwszy chyba miał do czynienia z czymś takim.
-NIEEE! - ryknęłam i popchnęłam Damona z całej siły, aż upadł na ziemię jakieś 50 metrów dalej. Stanęłam w pozycji obronnej przed Malfoyem. Z moich ust widniały już kły, a oczy również zmieniły kolor. Nie pozwolę, aby skrzywdził niewinnego chłopaka.
-Odejdź. - warknęłam. Wściekłość buzowała mi we krwi. Czarnowłosy patrzył na mnie zszokowany, ale w wampirzym tempie znikł. Powoli się uspokajałam. Obróciłam się powoli ku oszołomionemu Draconowi.
-Kim ty do cholery jesteś? -

Skyfall.

RETROSPEKCJA:
4 lata wcześniej, Mystic Falls.
-Elena, pospiesz się! - z kuchni dobiegł mnie zniecierpliwiony głos mojej mamy. Niedługo mieliśmy się udać do naszej dalekiej rodziny mieszkającej pod Tennesee. Nie wiem w jakim celu, bo ja ich wogóle nie znałam i jakoś nie zamierzałam ich poznać. Pogładziłam nerwowym ruchem moją nową, niebieską sukienkę. Dostałam ją od mojej zmarłej przed rokiem babci na 12. urodziny. Wzięłam jeszcze moją małą, wyszywaną perełkami torebkę i zbiegłam na dół. Rodzice czekali już gotowi.
-A gdzie Jer? - spytałam.
-Jer jak zwykle się guzdrze. Idę go popędzić, a ty wsiadaj już do samochodu. - poleciła mi mama, a sama weszła na górę. Zrób to, zrób tamto. Nie miałam tak właściwie normalnego życia. Rodzice zapisali mnie do najlepszej szkoły w mieście, a po lekcjach uczęszczałam na lekcje gry na pianinie. Męczyło mnie to, ale kto zwróci uwagę na narzekanie smarkatej 13-latki? Z ociąganiem podążyłam za moim tatą i usadowiłam sie na tylnim siedzeniu. Zapięłam pasy. Z wnętrza naszego domu zdołałam usłyszeć krzyki. To pewnie mama znów się wydzierała na mojego brata. Westchnęłam. Moje życie chyba nigdy się nie zmieni. I tak miało pozostać....

***************
-Więc nie miałaś szczęśliwego dzieciństwa? - obydwoje siedzieliśmy na podłodze zamyśleni. Zastanowiłam się nad odpowiedzią.
-W zasadzie to trudno powiedzieć. Pochodzę z dość bogatej rodziny, więc pieniędzy mieliśmy dość. Każde nasze życzenie było spełniane. Ale co mi z tego skoro nigdy nie zaznałam prawdziwej rodzicielskiej miłości? - w moich oczach pojawiły się łzy, gdy przypomniałam sobie tamten okres. Otarłam je pospiesznie. Nie chciałam wyjść na taką co beczy bez powodu.
-Ja miałem to samo....- szepnął jakby do siebie Draco i zatonął w swoich myślach....
RETROSPEKCJA:
2 lata wcześniej, Malfoy Manor.
-Synu, jak wiesz wkrótce dostąpisz zaszczytu przyłączenia się do grona oddanych sług Czarnego Pana. Pokładam w Tobie nadzieję, że nie zawiedziesz go i będziesz mu służył oddanie. - Lucjusz Malfoy we własnej osobie siedział w obitym czarną skórą fotelu, grzejąc się przy ogniu płonącym w potężnym wykutym w marmurze kominku ozdobionym herbem Malfoyów. Chłopak stał jak słup soli, ledwo powstrzymując drżenie rąk i całego ciała. Nie chciał służyć komuś, kto stawia jakieś ogłupiajace cele ponad wszystko, a jemu samemu usługują jacyś oślepieni mania wielkości Śmierciożercy wśród których przodowała jego ciotka, Bellatrix oraz wuj, Severus Snape. Ten ostatni jednak nie był taki głupi i Draco wiedział, że przeszedł na drugą stronę do Zakonu Feniksa. Popatrzył błagalnym wzrokiem na swoją matkę. Ta jednak stała jak posąg, niewzruszona. Narcyza Malfoy zawsze oddana była swojemu mężowi, mimo,że często ją nieszanował i pomiatał jak chciał. Blondyn utracił już wszelką nadzieję, że jakoś się z tego wymiga. Spuścił głowę....

*****************
-Życie jest momentami okrutne, ale zawsze jest jakiś promyczek nadziei. - mruknęłam, łykając alkohol. Palił mnie niemiłosiernie w gardło, ale nie zwracałam na to uwagi.
-Czasami myślę, że życie jest do bani. Brak zainteresowania ze strony naszych rodziców. Uważam, że w jakiś sposób jesteśmy do siebie podobni. - podniósł wzrok znad szklanki z płynem i spojrzał na mnie tymi swoimi pięknymi oczami. Słowa chłopaka skłoniły mnie do refleksji. Odłożyłam szklankę. Czekała na mnie jeszcze lekcja historii magii, ale postanowiłam sobie odpuścić. Najwyżej odpiszę sobie od Astorii. Bo od Pansy to nie miałam co liczyć. Powstałam.
-Muszę już iść. - zgarnęłam torbę z kanapy i obejrzałam się. Draco stał i przypatrywał mi się. - Nasze jutrzejsze spotkanie jest aktualne? - specjalnie uniknęłam słowa 'randka'. Według mnie to było zbyt wyświechtane słowo. Zacisnęłam dłonie na pasku od torby. Blondyn tylko kiwnął głową.
-To dobrze. - odparłam zdawkowo i czmychnęłam z salonu Slytherinu. Niestety, wpadłam na Teodora Notta. Uśmiechnął się do mnie obleśnie.
-Przed czym tak uciekasz, panienko? - zwrócił sie do mnie z godnym pożałowania akcentem. Postanowiłam mu nieco przyhamować te popędy.
-Po pierwsze: nie jestem żadną panienką, tylko Eleną. Po drugie: to nie twoja sprawa przed kim uciekam, a po trzecie: spieprzaj ode mnie. - odeszłam, zanim chłopak zdołał wypowiedzieć choć jedno słowo. Podążałam korytarzem w stronę wyjścia, aby się choć trochę oderwać od rzeczywistości. Pierwszy dzień szkoły i już miałam dosyć? Pff. Haha.  Szósty rocznik jeszcze miał lekcje, więc usiadłam pod starym dębem w oczekiwaniu na Victorię. Co jak co, ale zdążyłam ją polubić. Spojrzałam na plan. Jutro miałam mieć OPCM z nowym nauczycielem, prof. Ianem Scotishem. Tylko jego twarz wydała mi się znajoma...Podobna do...Elena, przestań! Miałaś przestać o nim myśleć! Muszę wypytać Vic o niego. Z tym postanowieniem przesiedziałam na błoniach ponad 2 godziny. Musiałam przyznać, że widok był porażający.  Lekko falująca toń jeziora, wylegująca się w promieniach Słońca olbrzymia kałamarnica, w oddali mała wysepka, a na niej kamienna wieża. Westchnęłam. Wystarczyło siąść i umrzeć. Usłyszałam zbliżające się kroki. Obróciłam głowę i ujrzałam biegnącą Victorię. Jej blond włosy lśniły w promieniach Słońca.
-Długo czekasz na mnie? - spytała mnie, szybko oddychając. Oparła dłonie o kolana, starając się wyrównać oddech.
-Jakieś dwie godziny? - osłoniłam dłonią oczy, gdyż światło nieco mnie oślepiało. Dziewczyna przysiadła się do mnie, wyciągając nogi przed siebie.
-Nareszcie konieec lekcji. - westchnęła rozkosznie i zaczęła wygrzewać się w Słońcu. Zazdrościłam jej nieco. Żadnych zmartwień na głowie. Mogła się cieszyć życiem w pełni, a moje pełne było cierpień i udręki. Wiedziałam, że jako potępiona nie miałam szansy na jakiekolwiek szczęście, bo gdy tylko byłam szczęśliwa, to los odbierał mi to co ukochałam najbardziej. Czego przykładem jest moje rozstanie z Damonem. Po uratowaniu Stefana myślałam, że wszystko się ułoży i będziemy szczęśliwi. Jednak z Nowego Orleanu niespodziewanie przyjechał Kol i zahipnotyzował mnie. Poszłam z nim do łóżka (w którym spałam z Damonem!) i niestety Salvatore nas przyłapał....
RETROSPEKCJA:
2 miesiące wcześniej, Mystic Falls (dom Damona i Eleny)
-Kol! Przestań! - zachichotałam, gdyż Pierwotny połaskotał mnie pod pachami. Słońce padało promieniami ogrzewając nasze nagie ciała. Nie mogłam się nacieszyć obecnością Kola. Te jego czekoladowe, magnetyzujące oczy, kasztanowa czupryna... Opuszkiem palca objechałam jego mięśnie i tors. W świetle promieni słonecznych jego skóra zdawała się iskrzyć. Objął mnie czule ramieniem.
-Zawsze mi się podobałaś, Eleno...- szepnął mi do ucha. Przeszły mnie dreszcze podniecenia. Wsunęłam się w niego. Był taki ciepły i pachniał typowo męskimi perfumami. Stefan zdawał się blaknąć przy nim.
-A co na to Klaus? - spytałam cicho, unosząc głowę ku chłopakowi. Ten zmarszczył brwi.
-Tak szczerze mam to gdzieś. Nie pozwolę, żeby Cię skrzywdził. - pocałował mnie czule w czoło. Trochę się uspokoiłam. Od kiedy pamiętam to Klaus polował na mnie, a właściwie to na moją krew. A teraz nie miał już nic, bo ja stałam się wampirem, a Katherine - człowiekiem. Wtuliłam się z ufnością w niego. Zapadła cisza. Cząsteczki kurzu unosiły się w powietrzu. Leżeliśmy w moim łóżku, gdy z dołu dobiegł nas głos Damona:
-Elena! Już jestem! - na to zamarłam. Podobnie jak Kol. Szybko wyskoczyliśmy z łóżka, lecz było za późno. Jak w zwolnionym tempie drzwi się uchyliły i do pokoju wszedł Damon. Przestałam wciągać na siebie ubrania, bo wiedziałam, że to nie ma sensu. Zostałam więc w samych spodniach i staniku. Kol stał w spodniach. Czarnowłosy stał oszołomiony tym co zastał: mnie półnagą i Pierwotnego też nie ubranego kompletnie. Przeskakiwał wzrokiem ze mnie na Pierwotnego i spowrotem. Czułam, że zbiera się w nim furia nie do opisania.
-Damon, pozwól mi wytłumaczyć...- zaczęłam błagalnym tonem, lecz ten tylko warknął:
-Zamilcz! - i wolnym krokiem zbliżył się do Kola. Stanał bardzo blisko niego.
-Czyż nie jasno się wyraziłem, że nie zabiera mi się czegoś co do mnie należy? - jego lodowaty ton spowodował u mnie falę dreszczy. Bałam się, że coś zrobi Pierwotnemu. I zanim Kol zdążył zareagować, Damon wyrwał mu serce prosto z piersi. Upadł martwy z głuchym łoskotem. Stał nad nim, trzymając w pokrwawionej dłoni narząd, który jeszcze się kurczył i rozkurczał. Drgnęłam z obrzydzenia. Salvatore nie obrócił się ku mnie tylko stał i patrzył na zwłoki niegdyś potężnego wampira. W końcu drgnął i powiedział:
-Jak mogłaś mi to zrobić? - jego słowa rozerwały moje serce jak dynamit. Łzy wzbierały i nacierały na tamę jaką były moje oczy. Jednak nie wytrzymały i jedna po drugiej wypłynęły mi ciurkiem po policzkach. Nigdy tak cholernie się nie bałam. Zdawałam sobie sprawę z tego, że Damon potrafi być nieobliczalny, ale nigdy by mnie nie skrzywdził. Teraz nie byłam tego taka pewna.
-Ja...On mnie zahipnotyzował! Nigdy bym tego nie zrobiła! Znasz mnie! - starałam się bronić.
-Właśnie, znam Cię. A co było ze Stefanem? - jego głos nie był już taki milutki.
-Ze Stefanem było zupełnie inaczej. - broniłam się w dalszym ciągu.
-Nie zaprzeczaj faktom. Kiedyś i tak byś mnie zdradziła! - krzyknął.

***************
Teraz nie miałam już nic, ale na szczęście zyskałam nową przyjaciółkę, Victorię.
                   

Bad Romance.

Kilkanaście minut później wyszłam z lekcji z bolącym nadgarstkiem i masą zadania do zrobienia na jutro. Jęcząc w duchu, cieszyłam się, że zostały jeszcze mi tylko trzy lekcje. A popołudniu "randka" z Malfoyem. Nie no super po prostu...Tak użalając się nad sobą, dotarłam przed Wielką Salę. Na zewnątrz lało jak z cebra, więc bez sensu byłoby wychodzić na błonia. Błyskawica przeszyła niebo. Pojaśniało. Kiedy byłam mała bałam się burzy, ale teraz przestałam. Stałam się twardsza, wiedziałam czego chcę.  Po chwili dotarła do mnie Victoria uśmiechając się.
-Gdzie zgubiłaś Blaise'a? - postanowiłam się z nią odrobinę podroczyć. Dziewczyna w lot pojęła o co mi chodzi.
-A jak tam twoja randka z Malfoyem? - odgryzła mi się z szatańskim uśmiechem na twarzy. Pokręciłam głową. Ta laska była niereformowalna.
-Oj kiedyś się doigrasz...- zaśmiałam się. Usiadłyśmy przy stole Ślizgonów oczekując na dalsze lekcje. Od czasu eliksirów nie zamieniłam z Harrym ani jednego słowa. Na transmutacji nie mieliśmy nawet czasu, aby wymienić ze sobą parę słów. Może złapię go po lekcjach? Przy niektórych stołach uczniowie grali w Magiczne Szachy Czarodziejów, a mało kto powtarzał materiał. I kto by pomyślał, że tutaj trafię? Już ten pierwszy dzień w szkole uświadomił mi jak ważna jest przyjaźń i ile można osiągnąć przez nią. Na własne oczy widziałam jak silne jest braterstwo między Ślizgonami. A jakby tak....zaprzyjaźnić się z Krukonami, Puchonami i Gryfonami? Do Sali weszli Blaise i Draco, przerywając moje rozmyślania.
-Czyżby panna Gilbert marzyła o tym jak będzie wyglądać nasza randka? - zakpił blondyn siadając tuż obok mnie (na złość, a jakże). Rzuciłam mu pełne pogardy spojrzenie.
-Moje myśli nie kręcą się wokół nadętych bufonów jak ty, Malfoy.-odparowałam, nie patrząc na niego więcej. Musiałam jakoś przetrwać ten rok z tym aroganckim i wiecznie napuszonym arystokratą od siedmiu boleści. Diabeł siedział tuż obok Victorii i widać było, że przepadają za sobą. No chociaż oni...Gwałtownie się wyprostowałam, gdyż zobaczyłam przy wejściu Harry'ego. Pomachałam ku niemu. Odmachał z wesołym uśmiechem na twarzy. Draco popatrzył na mnie z niedowierzaniem.
-Ty i Potter? Proszę Cię...- prychnął z lekceważeniem.
-Masz coś do niego? To całkiem miły chłopak w porównaniu do Ciebie. - odpowiedziałam zimno, wstając od stołu.
-Uuu, zraniłaś me uczucia, o pani. - Malfoy chyba nie zamierzał przestać mi dokuczać. Zlekceważyłam go i odeszłam od stołu pełnym godności krokiem. Skierowałam się w stronę Gryfonów. Czarnowłosy wstał i przedstawił mnie pozostałym.
-To jest Elena. Elena, to jest Hermiona, Ron, Ginny, Lavender i Parvati. - na wywołane przez niego imiona, pomachali do mnie przyjaźnie, choć ja odniosłam wrażenie jakby Hermiona siedząca między Ronem, a Ginny trzymała mnie na dystans. Rudowłosy patrzył na mnie z nieufnością, ale Bogu dzięki, że nie wybuchnął. Ogólnie sprawiali miłe wrażenie. Aż biło od nich zaufanie. Nie to co Draco. Ten pewny siebie, przystojny chłopak mógłby mieć wszystkie, co skwapliwie wykorzystywał. Nie, nie on zdecydowanie nie pasował do moich wyobrażeń o idealnym chłopaku. W sumie już takiego spotkałam, lecz przez własną głupotę straciłam. Damon. Imię perfekcyjnego chłopaka.
-Wybierasz się w sobotę do Hogsmeade? - usłyszałam pytanie jakby z zaświatów. Spojrzałam nieprzytomnie na Harry'ego.
-Jasne. Z wami? - dodałam, patrząc na resztę jakby nie wiedząc jakiej odpowiedzi się spodziewać.
-No pewnie. Spotykamy się o 13 przed wejściem do zamku, a potem możemy iść przez Bijącą Wierzbę do Wrzeszczącej Chaty...- Potter już się rozpędzał w swoich pomysłach, lecz Ruda go powstrzymała:
-Dobrze wiesz jak ja nie lubię Wrzeszczącej Chaty. Lepiej pójdźmy do Trzech Mioteł, a potem do Miodowego Królestwa...- przerzuciła włosy na ramię. Ja tymczasem obróciłam głowę, aby zobaczyć reakcję Malfoya. I nie pomyliłam się. Patrzył na mnie z wyraźną wściekłością. Uśmiechnęłam się do niego czarująco i powróciłam do rozmowy z Gryfonami. Zadzwonił dzwonek i czas się było zbierać na lekcje. Akurat teraz w planie miałam zielarstwo, więc udałam się w stronę szklarni ramię w ramię z Harrym i jego paczką. Mijając innych uczniów, natrafiłam na dziwne spojrzenia kierowane w naszą stronę. Ślizgonka z Gryfonami? Toż to nie do pomyślenia. Zachichotałam w duchu. Od czasu do czasu można pozwolić sobie na małą ekstrawagancję. Bliznowaty popchnął drzwi i wyszliśmy na zewnatrz. Słychać było gdzieniegdzie świergot ptaków. Powietrze przesycone zapachem trawy, świeżo spadłego deszczu i czegość jeszcze. Lasu, o tak. Ostrożnie stawiając kroki, aby nie wpaść w błoto doszliśmy do szklanych budynków otoczonych zewsząd pnącymi się roślinami.
-Uważaj na te czarne i grube oraz oślizgłe. To są Diabelskie Sidła. Jak cię dopadną to już po Tobie. - ostrzegł mnie Harry, wskazując na grube, pnące się i przypominające liany rośliny. Na jego słowa poruszyła się i już miała mnie capnąć, gdyby nie natychmiastowa reakcja Hermiony:
-Lumos sores! - pnącza natychmiast się cofnęły pod wpływem oślepiającego światła.
-Dz-dziękuję. - zająknęłam się w podziękowaniu. Dziewczyna spojrzała na mnie.
-Nie ma za co. - na jej twarzy pojawiło się coś na kształt uśmiechu. Szybkim krokiem weszła do szklarni nr.13. Zrobiliśmy to samo.
*******
Po godzinie wyszliśmy zmordowani i spoceni. Dzisiaj na sam początek prof.Sprout kazała nam zaznajomić sie z Jadowitą Tentakulą. Pomasowałam swój obolały kark. Reszta nie wyglądała lepiej. Harry jakoś to zniósł, Hermiona również. Za to Ron pobladł i słaniał się na nogach. Lekcja zielarstwa porządnie dała się nam we znaki. Po chwili dołączył do nas Blaise.
-Jak tam drogie dzieci, trzymacie się? - zaśmiał się. Za tą odzywkę miałam mu ochotę strzelić w twarz. Czarnoskóry nie zwrócił na to najmniejszej uwagi, za to szepnął mi do ucha:
-Radzę Ci dzisiaj nie zbliżać się do Smoka. Po tym co dzisiaj odstawiłaś, jest wściekły. - mrugnął do mnie okiem i odszedł, wspinając się po wzgórku. Wzruszyłam ramionami. Co mi może zrobić? Grzmotnąć zaklęciem? Jestem dziewczyną i jako gentleman nie powinien się tak zachować. Ale kto wie? Jest taki nieprzewidywalny. Pożegnałam się z Gryfonami i udałam się do lochów. Kojący chłód pobudził moje zmysły. Sapnęłam z ulgą.
-Czysta krew. - wypowiedziałam hasło i weszłam do salonu. Tak jak mogłam się tego spodziewać, siedział już tam Draco z nieodłączną częścią jego jestestwa czyli Ognistą Whiskey. Rzuciłam torbę na kanapę, a sama siadłam w fotelu. Zapadła cisza.
-A więc raczyłaś się pojawić? Już myślałem, że przeniesiesz się do Gryffindoru na stałe. - jego głos ociekał jadem. Zaskoczyło mnie to. Nie jestem niczyją własnością.
-Mam prawo się przyjaźnić się z kim chcę i ty tego mi nie zabronisz. - chcąc nie chcąc podniosłam głos, powstając z miejsca. Chłopak zrobił to samo. Podeszliśmy do siebie jak bokserzy przed walką mierząc się spojrzeniami.
-Zobaczymy. - syknął.
-Nawet mnie nie znasz. - odpyskowałam mu i sięgnęłam po flaszkę. Pociągłam mocny łyk. Pozwalało mi to odstresowywać się.
-Ale zawsze możemy się poznać. - odparł prosto. Coraz bardziej mnie zadziwiał. Usiadł przed kominkiem i poklepał miejsce tuż obok siebie. -Dajesz.- zachęcił mnie. Z ociąganiem dołaczyłam do niego, aby opowiedzieć mu historię mego życia.

Applause.

-Że co, proszę? - miałam wrażenie, jakbym się przesłyszała. Jeszcze miał czelność zaproponować mi coś takiego...
-To co słyszałaś. Randka za tą nalewkę. - uśmiechnął się perfidnie. Chciałam zetrzeć mu ten uśmieszek z tej jakże przystojnej twarzy. Podparłam się pod boki. Nie mogłam mu dać satysfakcji. To nie on będzie górą, tylko ja. Odwzajemniłam uśmiech. Zaskoczyło go to. Zbliżyłam się na odległość pięści.
-Randka za nalewkę....- odpowiedziałam przesłodzonym głosem, starając się go urobić jak najbardziej. Ten był pod wrażeniem moich umiejętności w zdobywaniu chłopaków. Położyłam dłonie na jego torsie i zatrzepotałam rzęsami. -Drrracusiu....- zaakcentowałam literę 'r'. Chłopak przełknął ślinę. Jeszcze chwila, a zdobędę nalewkę bez randki. Już miał coś odpowiedzieć, lecz przerwał nam lodowato zimny głos naszego opiekuna:
-Zamierzacie tam stać i migdalić się czy będziecie z łaski swojej pracować? - cofnęłam się na te słowa, trzeźwiejąc. Wyrwałam flaszeczkę cennego płynu z dłoni blondyna i obróciłam się,aby odejść do mojego stanowiska, które dzieliłam z Deanem Thomasem i Seamusem Finniganem. Smok chwycił mnie za ramię i szepnął do ucha:
-Jutro, o 17 przed Głównym Wejściem. Nie spóźnij się, bo tego nie lubię. - jego uchwyt zelżał i odszedł w kierunku Blaise'a, Pansy i Astorii. Prychnęłam. Czy zawsze musiał stawić na swoim? Rozpuszczony jedynak, ot co. Siadłam na stanowisku i w skupieniu wykonywałam czynności opisane w przepisie. Pokroiłam dokładnie korzeń asfodelusa i wrzuciłam go do kociołka. Zabulgotało. Spięłam w między czasie włosy, które zbytnio przeszkadzały mi w sporządzeniu wywaru. Szara mgiełka unosiła się ponad moim i innymi kociołkami przez co było nieznośnie gorąco. Myślałam, że zaraz się tu ugotuję. Odpięłam nieco bluzę i zakasałam rękawy. Chłopaki z mojej "eliksirowej drużyny" patrzyli na mnie z ciekawością.
-Jestem ubrudzona? Mam coś na nosie? - starałam się jakoś ich zachęcić do współpracy, bo ich gapienie się na mnie nie przynosiło jakichkolwiek efektów. Gryfoni oprzytomnieli i z zapałem zaczęli szykować składniki do wywaru, który powoli przybierał barwę bladej czerwieni. Jeszcze tylko zamieszać odpowiednio i eliksir będzie gotowy. Oparłam się o oparcie krzesła, obserwując innych przy pracy. Nie było to łatwe, zważywszy na to, że w sali było pełno pary. Włosy Hermiony stały w każdym możliwym kierunku. Wyglądała zabawnie, bardzo zabawnie. Harry skupiony na tym co robił oraz Ron, który nie kumał nic, a nic. Nie musiałam nic robić, tylko czekać. Pracę przerwał dzwonek.
-Ci, co skończyli proszeni są o pozostawienie probówek z wywarem na moim biurku. PODPISANE. - podkreślił ostatnie słowo Snape, nadal coś kreśląc swoim piórem. Wlałam zawartość swojej mikstury do probówki i zakorkowałam ją. Pewnym krokiem podeszłam do biurka nauczyciela i ostrożnie postawiłam ją.
-Będzie 'W'? - Malfoy w tym samym czasie co ja odstawił buteleczkę na stole.
-Mam taką nadzieję. - odpowiedziałam i jak najszybciej wyszłam z sali, aby nie patrzeć już na niego. Co dwa stopnie mijałam schody, aż u ich szczytu spostrzegłam promieniejącą Vic.
-Nie uwierzysz co się stało! Dostałam 20 punktów na OPCM! - zaklaskała w dłonie jak mała dziewczynka. Widać było, że nauka przynosi jej ogromną radość. Wygięłam usta w wymuszonym uśmiechu.
-Gratuluję. - pogratulowałam jej najszczerzej jak tylko potrafiłam. Kątem oka zauważyłam, że Draco wychodzi z lochów w towarzystwie Pansy i Astorii. Gry ciąg dalszy? Proszę bardzo. Vic spojrzała na mnie zdumiona, gdy pociągnęłam ją za ramię w kierunku przeciwnym niż w tym, którym miałam mieć następną lekcję.
-Coś się stało? - spytała mnie, gdy znajdowałyśmy się w bezpiecznej odległości od pozostałych Ślizgonów i Gryfonów. Znalazłyśmy mały, przytulny kącik, gdzie nikt nie mógł nas znaleźć. Streściłam jej moją słowną przepychankę z Malfoyem na eliksirach.
-Czy to nie romantyczne? - westchnęła rzewnie i zrobiła rozmarzoną minę. Popatrzyłam na nią jak na wariatkę. Czy ona postradała zmysły? Ja i Malfoy?! Wolne żarty...
-Nawet tak nie żartuj...- odgarnęłam zbłądzony kosmyk za ramię. Przez moje myśli to nie przeszło...O nie, nie. Blondynka przewróciła oczami.
-Nigdy nie mów nigdy...- wzruszyła ramionami, uśmiechając się przy tym zalotnie. Po wczorajszej balandze nie widać było ani śladu. Promieniała po prostu swoistym szczęściem.
-A ty i Blaise? Wczoraj świetnie się dogadywaliście. - zmieniłam temat i ukierunkowałam go na jej relacje z Diabłem. Ta, tak jak się tego spodziewałam dziewczyna spłonęła ogromnym rumieńcem.
-Diabeł jak Diabeł...Zmienny jest. - spuściła głowę. Oho, coś wczoraj musiało dojść między nimi. Uniosłam brew.
-Porozmawiamy o tym wieczorem,a teraz mykaj na lekcje. - dziewczyna posłusznie wstała i odeszła. Patrzyłam za nią, aż nie zniknie. Poprawiłam torbę na ramieniu i ruszyłam w stronę klasy do transmutacji. Słyszałam, że McGonagall dawała nieźle w kość. Przy klasie natrafiłam na bandę Malfoya. Ten, jak to miał w zwyczaju, mrugnął do mnie okiem. Zmrużyłam oczy. "Nie daj sie sprowokować". - powtarzałam tą myśl jak mantrę i weszłam do sali zaraz za nauczycielką.

Survivor.

-A wy z Malfoyem to zawsze tak się kłócicie? - mijaliśmy z Harrym właśnie salę do transmutacji, kierując się w stronę lochów, gdzie mieliśmy pierwszą w tym roku lekcję eliksirów. Harry przez chwilę milczał, lecz potem odpowiedział:
-Sam nawet nie wiem dlaczego. Jak byliśmy w pierwszej klasie Malfoy zaproponował mi przyjaźń, lecz ja ją odrzuciłem. Obawiałem się, że trafię do Slytherinu, a rozmowa z nim tylko spotęgowała to uczucie. A poza tym obrażał on Rona i innych Gryfonów. Z biegiem czasu przekonałem się wiele razy, że przyjaźń z nim nie jest nic warta. - przy ostatnim zdaniu jego twarz spochmurniała. A więc ich nienawiść sięgała czasów z pierwszej klasy. Chciałam mu zadać jeszcze jedno pytanie, lecz doszliśmy do sali eliksirów prowadzonych przez profesora Snape'a, opiekuna mojego domu. Stanęliśmy. Atmosfera jaka roztaczała się przy gabinecie profesora przygniatała i przygnębiała jednocześnie. Po chwili reszta uczniów doczłapała do nas. Hermiona i Ron trzymali się na uboczu o czymś zawzięcie dyskutując. Dziewczyna machała na wszystkie strony rękoma jakby odganiała muchy od siebie. Pansy i Astoria doszły na koncu wraz ze Smokiem i Diabłem. Pierwsza z nich triumfalnie spojrzała na mnie i uczepiła się ramienia blondyna, który miał nieodgadnioną minę. Jednak jak zobaczył mnie, złośliwy uśmiech pojawił mu się na twarzy. Coś w sercu mnie na ten widok zakuło. Zazdrość? Dziewczyno, ogarnij się! On to robi specjalnie, aby cię sprowokować. Nie daj się! Skoro woli się zniżać do poziomu tej lampucery to proszę bardzo. Mi wcale na nim nie zależy. Aby nie myśleć o Malfoyu wdałam się w dyskusję z Harrym na temat quidditcha. Naprawdę dużo wiedział na ten temat. Widać, że żywo się tym interesuje. Doszliśmy właśnie do taktyki obronnej, gdy pojawił się "Nietoperz" aka Severus Snape w swoich nieśmiertelnych, czarnych szatach. Załopotały i nauczyciel otworzył z rozmachem drzwi. Uczniowie (zwłaszcza Gryfoni) wsypywali się do sali ze spuszczonymi głowami. Harry rzucił mi na odchodne:
-Nie musisz się martwić, że Snape cię za coś zgani. On was faworyzuje. - ostatnie słowo niemal wypluł. Udał się na swoje miejsce pod ścianą, gdzie na niego czekali już Ron i Hermiona. Ja stanęłam pośrodku rozglądając się za jakimś wolnym miejscem. Z kwaśną miną zauważyłam, że Draco i Blaise usiedli z nadętymi laluniami. Wolnym krokiem udałam się na miejsce przed nimi. Położyłam torbę na podłogę. Snape znikąd pojawił się przy katedrze.
-W tej sali nie będzie żadnego głupiego machania różdżkami i mam nadzieję, że pamiętacie to z poprzednich lat. - tu uśmiechnął się wyjątkowo zjadliwie. - Tak jak już zapewne wiecie, w tym roku czekają was owutemy. Na lekcjach będziemy powtarzać te eliksiry, które przerabialiśmy w poprzednich latach, a pod koniec roku może dodam jakiś nowy eliksir. Ci, którzy wyjątkowo się postarają dostaną nagrodę, a ci co, że tak powiem "zawalą"...- w tym momencie spojrzał na chłopaka z wystającymi zębami i przytłustą grzywką. Gryfon przełknął głośno ślinę. -...będą powtarzać. Czy to zrozumiałe? - uczniowie odpowiedzieli zgodnym pomrukiem. Mistrz Eliksirów machnął różdżką i na tablicy pojawił się skład i przepis.
-Przygotujecie Wywar Żywej Śmierci. Macie na to 120 min. - oznajmił i zasiadł za biurkiem. Siedziałam jak skonfundowana. Skąd miałam wiedzieć jak to się wyrabia?  To fakt, instrukcje miałam na tablicy, lecz nigdy wcześniej żadnego eliksiru nie wyrabiałam.  Gryfoni i Ślizgoni zaczęli się przepychac o to, kto pierwszy weźmie składniki. Ja wczytałam się w skład:
Ingrediencje:
> Sproszkowany korzeń asfodelusa
> Nalewka z piołunu
> Róg młodego jednorożca
Sporządzenie:
Do nalewki wrzucamy sproszkowany korzeń asfodelusa, mieszamy i gotujemy zawartość przez około 2 godziny. Następnie wrzucamy róg jednorożca i gotujemy do czasu, gdy eliksir przybierze barwę krwistoczerwoną.

"Nic prostszego." pomyślałam z sarkazmem i ruszyłam mój tyłek w stronę szafki z ingrediencjami. Już miałam sięgnąć po flaszeczkę z nalewką z piołuna, gdy przed moimi oczami pojawiła się szczupła, blada dłoń. Ogłupiałam. Tak, ja Elena Marie Gilbert ogłupiona przez jakiegoś tam cymbała z arystokracji. Draco wyszczerzył się do mnie.
-I co ty na to, Miss Ciętego Języka? - pomachał przed moimi oczami składnikiem do wywaru. Wywróciłam oczami do góry i modliłam się, aby mnie nie poniosło. Boże, za co mnie karasz tym irytującym osobnikiem?
-Miss Ciętego Języka jest pod wrażeniem pańskiej elokwencji, Mistrzu. - wyciągnęłam rękę po nalewkę, ale ten nie ułatwiał mi zadania. To, że był wyższy ode mnie znacznie ułatwiało mu sprawę. Stanęłam niemal na palcach, ale to nie pomogło. Chłopaka widocznie bawiło moje upokorzenie.
-Dalej, mała, a ci dam. - zanucił, cicho śmiejąc się. Spojrzałam na niego zirytowana.
-Bawi Cię to? - stan wkurzenia maksymalnego sięgał szczytu.
-Nie wiem jak Ciebie, ale mnie owszem, bawi. - tu zaśmiał się złowieszczo. Wiedziałam, że się ze mnie nabija.
-Malfoy, daruj sobie te zagrywki. To nie jest przedszkole. - wsparcie przyszło z nieoczekiwanej strony. Przy nas stanął Harry.
-O, proszę. Bliznowaty-Który-Ratuje-Niewinne-Dziewice-Z-Opresji przybywa z odsieczą. Cóż za szlachetność...- tu Ślizgon udał, że mdleje.
-To nie jest zabawne, a przy okazji Snape się na was gapi. - przywrócił go do porządku Potter. Jego mina wskazywała na to, że nie żartuje. Obejrzałam się. Rzeczywiście, Nietoperz z Lochów patrzył się na nas.
-Malfoy, pospiesz się. Nie chce stracić punktów na starcie. - poprosiłam go przymilnym głosem. Blondyn popatrzył się na mnie z dziwną miną.
-Owszem, oddam ci, pod warunkiem, że coś mi obiecasz. - jego ton nie brzmiał zbyt zachecająco.
-O co chodzi? - przybrałam w miarę neutralny ton głosu, choć w środku aż gotowało się z ciekawości we mnie.
-Pójdziesz ze mną na randkę.-

Perfect Excuse.

Następnego dnia o wiele lepiej nie było. Otworzyłam niemrawo powieki. W dormitorium panowała ciemność. Podniosłam się do pozycji siedzącej. Po wczorajszym wieczorze ledwo ogarniałam o co chodzi. Jedynie co pamiętałam to moje całkowite udupienie. No tak, Damon i jego dobre rady. Rozejrzałam się. W dormitorium panował nieopisany bałagan. Czerwona sukienka Pansy wisiała na krześle, jej czarne szpilki leżały w nieładzie na podłodze, sukienka Astorii byle jak ułożona na podłodze. Zero poszanowania dla ubrań. Dziewczyny jeszcze się nie obudziły, ale czuć od nich było alkoholem. Skrzywiłam się. Nie lubiłam jak ktoś upijał się na umór. Victoria, która miała łóżko podemną, spała jak zabita cichutko przy tym pochrapując. Wzięłam moje ubrania i na palcach weszłam do łazienki.  Było parę minut po siódmej, a śniadanie rozpoczynało się o 8:00. Miałam trochę czasu, aby się wymalować i ogarnąć siebie po wczorajszej imprezie. Ciekawe, jak się chłopacy teraz czują. Pewnie mocno skacowani. Ułożyłam równiutko moje kosmetyki na toaletce jednocześnie przypatrując się mojej cerze. Właściwie odkąd stałam się wampirem, nic się nie zmieniłam. Naciągnęłam skórę pod oczami. Żadnych zmarszczek. Z tak zdecydowanie poprawionym humorem zabrałam się do robienia makijażu. Cicho pogwizdując ubrałam granatową bluzkę z długim rękawem, na to szara bluza i ciemnoniebieskie dżinsy. Włosy wyprostowałam za pomocą różdżki i zaklęcia, które znalazłam w którejś z licznych gazet Victorii. Tak naszykowana weszłam pewnym krokiem do pokoju, gdzie aż powietrze przesycone było alkoholem. Zgarnęłam torbę i przewiesiłam ją przez ramię. Zwróciłam się w stronę drzwi, lecz coś mnie powstrzymało od wyjścia. Obróciłam się. Wyciągnęłam różdżkę i szepnęłam:
-Aquamenti.- z końca drewienka wytrysnął strumień zimnej wody. Oblewając nim dziewczyny z "ciężkim sumieniem" i rozkoszą słuchałam ich krzyków zaskoczenia i oburzenia. Oczywiście najbardziej rozeźlona była Pansy, która wyskoczyła z łóżka w samej bieliźnie ( a właściwie to wyglądało na resztki, zwłaszcza majtki).
-CO TO MA BYĆ DO CHOLERY?! - wydarła się na całe gardło. Zachciało mi się śmiać. Wyglądała przekomicznie.
-Zaraz będzie śniadanie, więc radzę wam wstać. - dusząc śmiech wyszłam pospiesznie z pokoju, bo inaczej groziłaby mi pewna śmierć z rak Parkinsówny. Mijając drzwi od pokoju chłopców, zwolniłam. Po wczorajszej ucieczce powinnam przeprosić Draco. Ale za co? Za to, że przypomniał mi się taniec z Damonem, a potem noc pełna upojnego seksu? Nie, nie. Eleno, to nie twoja wina. Wzięłam głęboki wdech i szybkim krokiem opuściłam pomieszczenia Slytherinu. Na korytarzu nikogo nie było widać. Tym lepiej. Wspięłam się po schodach, ogrzewając swoje ramiona poprzez pocieranie ich dłońmi. Ciekawe jakie lekcje dzisiaj czekały na mnie.Po drodze  ludzie z portretów obserowali mnie z zainteresowaniem.  Wchodząc do Wielkiej Sali przypatrzyłam się sufitowi, który pokryty szaroburymi, ciężkimi chmurami odzwierciedlał mój nastrój.  Usiadłszy przy stole, nałożyłam sobie owsianki do talerza. Starałam się nie zwracać uwagi na spojrzenia, które rzucał w moim kierunku rudowłosy chłopak siedząc przy stole Gryfonów wraz z kasztanowłosą i czarnowłosym. Najwidoczniej jego rodzice wpajali mu nienawiść do wszystkich ludzi, którzy mieli coś wspólnego ze Slytherinem. W spokoju pałaszowałam więc moje śniadanie. Póki co to żaden Ślizgon nie pojawił się przy stole. Odsypiają wczorajszy wieczór.  Wzrokiem omiatałam salę przypatrując się każdemu osobnikowi z osobna.
Tymczasem:
-Widzicie jak ona się gapi? - syknął Ron do swoich przyjaciół. Hermiona obróciła głowę ku stołowi Ślizgonów przy którym siedziała tylko jedna dziewczyna.
-Ron, uspokój się. Ona nie jest niczemu winna. Zresztą powinieneś się uspokoić z tą twoją nienawiścią do Ślizgonów. Voldemort został pokonany, śmierciożercy siedzą w Azkabanie. Czas zawrzeć sojusz z nimi. - Harry nie mógł juz wytrzymać zachowania swojego najlepszego przyjaciela. Wojna się skończyła. Sam zamierzał zaprzyjaźnić się jako tak z mieszkańcami Domu Węża. Obrócił się i przez chwilę przypatrywał się bruntece siedzącej samotnie przy stole. -Dobra, ja lecę. Do zobaczenia na lekcjach. - zwrócił się do przyjaciół, nie przestając sie gapić na tajemniczą nieznajomą. Hermiona i Ron osłupieli. Czarnowłosy jednak nie przejął się tym i pewnym krokiem odszedł w stronę stołu Slytherinu. Stanał tuż przed dziewczyną.
-Cześć, jestem Harry. - przedstawił się z miłym uśmiechem na twarzy. Podniosłam głowę znad śniadania. Przede mną stał dość dobrze zbudowany, z czarnymi jak krucze skrzydło włosami w uroczym nieładzie. Jego czoło zdobiła blizna w kształcie błyskawicy. Okrągłe , w czarnych oprawkach okulary tworzyły charakter "kujona". Oczy w kolorze szmaragdowozielonym wesoło błyszczały. Do tego czarna bluza, szara koszulka i zwykłe, przetarte gdzie niegdzie dżinsy.
-Elena. - odwzajemniłam uśmiech. Chłopaka jakby wmurowało. Stał jak kołek z otwartymi ustami. Dotarło jednak do niego, że stoi z głupia miną, więc zmieszany siadł naprzeciwko mnie. -Jesteś tu nowa? - zadał pytanie.
-Tak, przyjechałam tu , a właściwie to 2 miesiące temu do Londynu. - odpowiedziałam z usmiechem na twarzy.
-A gdzie wcześniej mieszkałaś? - widać było, że zainteresował się moją skromną osobą.
-W USA. W Mystic Falls, a potem w Whitemore. - odpowiadałam na jego pytania z ogromną dozą cierpliwości. Chłopak chwilę pomyślał. Jego zadumę wykorzystał dobrze znany mi głod:
-Potter przy stole Slytherinu? Świat się wali. - przymknęłam oczy, aby nie wybuchnąć.
-Możesz sobie darować te jakże żałosne uwagi? - burknęłam niemiło w stronę Malfoya, stojącego z Blaisem.  Moje czekoladowe tęczówki napotkały stalowoniebieskie. Chłopakowi chyba nie spodobała się moja odzywka. Napotkałam w jego spojrzeniu coś na kształt rozczarowania i żalu. Wczoraj rzeczywiście było naprawdę miło, a teraz wszystko się ochłodziło. Powstałam. Blondyn zbliżył sie do mnie.
-Coś ty powiedziała? - jego ciepły oddech owionął moja twarz. Poczułam delikatną woń whiskey. Staliśmy jak najbliżej siebie. Mierzyliśmy się wzrokami.
-To co słyszałeś, a teraz z łaski swojej posuń swoją zacną osobę, bo chcę przejść. - oznajmiłam mu suchym, nieznoszącym sprzeciwu tonem głosu.  Minęłam go i odeszłam razem z Harrym, prowadząc arcyciekawę konwersację.

I Don't Belong To You.

Impreza miała się rozpocząć już za 20 minut. Pozostali Ślizgoni powoli schodzili się do salonu, w którym wszelkie zbędne meble znikły. Ukryłam się za jakimś filarem i obserwowałam jak ludzie śmieją się i nalewają sobie różnych napojów. Nigdzie jednak nie widziałam Malfoya. Rozczarowana przeniosłam wzrok na dwie dziewczyny stojące w towarzystwie dwóch rosłych osiłków.  Jedna z nich - blondynka, przykuła moją uwagę. Włosy lekko falujące opadały jej na plecy. Nie była zbyt mocno wymalowana przez co ukazywała swoją naturalną urodę. W porównaniu do niej, czarnowłosa prezentowała się wręcz wulgarnie: długie, różowe tipsy, wyprostowane za pomocą magii włosy, które sięgały jej niemal do tyłka i ogniście czerwona sukienka ledwo przykrywająca jej wdzięki. Sama jej osoba powodowała u mnie odruch wymiotny. Blondynka miała na sobie błękitną, rozszerzaną u dołu sukienkę. Wyglądała jak morska nimfa. Przy niej mogłam blaknąć.
-A co tu taka śliczna dziewczyna jak ty stoi  sama? - usłyszałam głos zza moich pleców. Wzdrygnęłam się nieznacznie. Obróciłam się. No tak, tego można się było spodziewać. Jeszcze impreza nie rozkręciła się na dobre, a już byłam zagadywana przez nieznanego mi chłopaka.
-Teodor Nott. Miło mi. - wziął moją dłoń i ucałował w jej wierzch. Z zaskoczenia odebrało mi mowę. Ślizgoni i gentlemaństwo? Kto by pomyślał?
-Elena Gilbert. - przedstawiłam się nieco za sucho. Otaksowałam Ślizgona spojrzeniem. Wyższy ode mnie, mysie włosy i szaroniebieskie  oczy potęgowały wrażenie, że Teodor jest kujonem. Zdecydownie nie mój typ. Obróciłam się do niego bokiem i w dalszym ciągu obserowałam jak ludzie się bawią.  Muzyka dudniła, niektórzy wyszli na parkiet i zaczęli tańczyć. Zmoczyłam usta w Ognistej Whisky. Spostrzegłam, że Victoria nieźle się bawi w towarzystwie Blaise'a. W tej samej chwili chłopak objął ją i szeptał coś do ucha, przez co blondynka zachichotała. Na sobie miała błyszczącą, zieloną sukienkę do pół uda. Włosy spięła w niedbały kok, z którego wypływały kosmyki włosów. Nieźle dziś wyglądała. Stojąc tak pod ścianą, nie zauważyłam, że Malfoy to samo zrobił, tyle że  z naprzeciwka. Nasze spojrzenia skrzyżowały się. Chłopak zamarł widząc mnie. Jego ręka znieruchomiała w połowie drogi. Uśmiechnęłam się nieznacznie. Lubiłam robić wrażenie na chłopakach. Odstawiłam szklankę na kontuar i seksownym krokiem skierowałam się na środek parkietu. Zrobiłam to w idealnym momencie, bo puszczono "Waiting All Night" Rudimental. Od razu zrobiło się tłoczniej. Niektórzy odważniejsi powchodzili na stoły i tańczyli jak szaleni. Nie wiem skąd znalazła się butelka wódki w mojej ręce, ale tańczyłam wraz z nią (popijając co jakiś czas) ruszając biodrami. Śpiewom i tańcom nie było końca. Już rozumiałam dlaczego Ślizgoni byli nazywani "najbardziej hulaszczymi imprezowiczami" w Hogwarcie. Po półgodzinie trzymałam pusta flaszkę. Alkohol buzował w mojej krwi wyzwalając we mnie wampirze instynkty. Cholera, przecież nic nie zjadłam! Stojąc pośrodku parkietu, popychana przez innych ludzi, myślałam jak tu kogoś zwabić. W zasięgu wzroku spostrzegłam małą dziewczynkę w okularach. Uśmiechnęłam się szatańsko i potrącana po drodze przez innych dobrze się bawiących, dotarłam do niej. Wyczułam, że jest nieco przerażona. Dotknęłam delikatnie jej ramienia. Poskoczyła i krzyknęła ze strachu. Nikt jej jednak nie usłyszał, bo muzyka wszystko zagłuszała i jej krzyk wtopił się w hałas. Uniosła swoje zatrwożone oczy.
-B-bo j-ja...- zaczęła się jąkać. Wywróciłam oczami. Nie  miałam czasu na ceregiele. Spojrzałam jej prosto w oczy.
-Teraz pójdziesz ze mną do dormitorium, dasz mi swoją krew, nic cię nie zaboli i zapomnisz potem o tym, jasne? - zauroczyłam ją. Ta kiwnęła nieprzytomna głową i z łatwością dała się zaprowadzić do mojego pokoju. Po drodze mijałyśmy grupki ludzi, którzy nawet nie spodziewali się  co z nią zrobię i tylko patrzyli ze zrozumieniem na mnie. Weszłyśmy po schodkach i po chwili znajdowałyśmy się już w pomieszczeniu. Zamknęłam drzwi na klucz. Właśnie teraz łamałam jedną z zasad, którą obiecałam Damonowi: nie picie krwi z człowieka. Odpechnęłam myśli o nim na samo dno mojego mózgu. Podeszłam wolnym krokiem do dziewczynki, chwyciłam ja za ramiona. Czułam jak na mojej twarzy powstają drobne żyłki i jak kły wysuwają mi się. Wbiłam się w jej szyję. Gorąca i mokra krew lała się strumieniem przez gardło. Z każdym jej łykiem czułam się pełniejsza, mocniejsza. W pewnym momencie dziewczynka stała się wiotka w moich ramionach, więc musiałam przestać. Oderwałam się od niej i wytarłam wierzchem dłoni moje wargi z krwi. Pozwoliłam jej odejść od razu czyszcząc jej pamięć. Zerknęłam w lustro. Idealna jestem. Wargi wykrzywiły się w fałszywym usmiechu. Nic nie pozostało z tamtej dziewczyny, którą niegdyś byłam. I pomyśleć, że tak zapragnęłam być wampirem. Z tymi jakże optymistycznymi myślami wyszłam spowrotem na imprezę. Balanga trwała w najlepsze. Pijani Ślizgoni kiwali się w rytm muzyki, albo siedzili na kanapach obściskując się w najlepsze. Zdegustowana minęłam ich i usiadłam w fotelu. Moja samotność nie trwała długo, gdyż przysiadł się do mnie Draco.
-Widzę, że się nie bawisz. Coś się stało? - zwrócił się do mnie możliwie jak najgłośniej, abym usłyszała. Nie musiał tego robić. Jako wampir miałam znakomicie wyostrzony słuch.
-Nic się nie stało. Po prostu się nudzę. - stwierdziłam jak najbardziej zobojętniałym tonem głosu, aby go zniechęcić do siebie. Chłopak jednak nie dawał za wygraną. Powstał z miejsca i wyciągnął szarmancko dłoń w moją stronę.
-Madame, czy mogę porwać Panią do tańca? - w tej samej chwili z głośników popłynęły łagodne dźwięki "My Heart Will Go On". Chwyciłam jego dłoń i weszliśmy na parkiet, dostarczając plotkarzom niezłej pożywki. Niektóre "fanki" Malfoya zerkały na mnie z nieukrytą nienawiścią. Chłopak objął mnie delikatnie w pasie. Serce zatrzepotało radośnie. Ostrożnie położyłam dłoń na jego ramieniu i zaczęliśmy tańczyć w rytm muzyki. Od zawsze uwielbiałam tą piosenkę, wzruszała mnie. Ponadto zdziwiłam się, gdyż pochodziła ona z mugolskiego filmu "Titanic". Popatrzyliśmy sobie w oczy. Cały świat przestał istnieć. Byliśmy tylko my. Ja i on. Krok w tył, krok w przód. Ludzie przesunęli się i obserwowali nasz taniec. Choć trochę wytchnienia. Emocje aż zdawały się krążyć nad nami. Malfoy jest świetnym tancerzem, muszę to przyznać. Obrót. I spowrotem znalazłam się w jego ramionach. Jego zapach perfum porażał mnie do cna. Przestraszyłam się. Cofnęłam się do tyłu. Blondyn spojrzał na mnie zdezorientowany.
-Lepiej będzie jak już pójdę. Dobranoc. - wydusiłam z siebie i czym prędzej pobiegłam do sypialni, zostawiając chłopaka z natłokiem myśli. Drzwi otwarły się z hukiem, a ja sama rzuciłam się na łóżko, chowając twarz w dłoniach. To co się wydarzyło, nie powinno się stać.  Kompletnie rozstrzęsiona udałam się do łazienki, gdzie umyłam się jako tako i przebrałam w piżamę. Rozpuściłam włosy i pozwoliłam im opaść na moje plecy. Czas iść spać. Jutro dzień pełen wrażeń. Wspięłam się po drabince i połozyłam na łóżku. Przykryłam kołdrą i usiłowałam zasnąć. Jednak na siłę nie mogłam.  Przed moimi oczyma pojawiał się i znikał Damon, Stefan i Kol. Tyle wydarzyło się w moim zasranym życiu pełnym bólu i cierpienia. I tak na zawsze. Przeszłość ciągnęła się za mną jak nienakarmiony kot. Niedługo jeszcze pewnie zacznę gadać do siebie,a to ponoć oznaka szaleństwa. Układałam poduszkę na wszelkie sposoby, lecz tylko tym wzmorzyłam niepokój.
-Ugh.- jęknęłam nieznacznie i ułożyłam się na wznak. Przymknęłam oczy. Usłyszałam jak ktoś otwiera drzwi. Do pomieszczenia wpadła wiązka światła.
-Elena? - czyjś szept zakłócił idealną ciszę. To była Victoria. Najwidoczniej uznała, że potrzebuję się komuś wyżalić. Udałam,że śpię. Nie potrzebuję się nikomu tłumaczyć z moich czynów.  Blondynka jeszcze chwilę postała i zamknęła drzwi. Po jej wyjściu łzy popłynęły mi po policzkach. Po chwili ciche łkanie przemieniło się w ciche szlochanie.

What You Gonna Do As You Catch Me?

Śliskie schody prowadziły do lodowato zimnych lochów. Odgłosy kroków odbijały się od ścian tworząc echo. Blaise prowadził mnie i Vic, opowiadając przy tym historię Ślizgonów oraz angedoty. Niezbyt go słuchałam, myśląc o tym jak minie mi ten rok szkolny z dala od rodziców. Chociaż, nie powinnam się nimi specjalnie przejmować, ponieważ oni nie zwracali  uwagi na mnie i na moje potrzeby. Nawet nie wiedzieli, że mam chłopaka. A właściwie to narzeczonego. Teraz chciałam się znaleźć w dormitorium i pójść spać. Zapomnieć o tym wszystkim. Jednak musiałam jakoś przetrwać imprezę organizowaną przez Blaise'a. Doszliśmy do gładkiej, kamiennej ściany. Z naprzeciwka nadchodzili pierwszoroczni na czele z Malfoyem.
-Czysta krew. - blondyn wypowiedział hasło, nie zwracając na mnie uwagi ani na Vic i Blaise'a. Zachowywał się jak dzieciak. Ściana rozsunęła się, ukazując przejście do Pokoju Wspólnego Slytherinu. Prefekt nie wypowiadając ani jednego słowa, przeszedł przez otwór, a za nim młodzi adepci magii, szeptając gorączkowo między sobą i przydeptując sobie nogi. Udaliśmy się za tą bandą do środka. Pierwsze co mnie urzekło to niezwykły kolor zieleni odgradzający się od czerni kamiennej posadzki. Wszystko aż ociekało bogactwem. Nad kominkiem wisiała plazma, a nad nią herb Slytherinu oraz tekst hymnu. Kanapa w kolorze szmaragdu oraz fotele stojące dookoła niej dopełniały całości. Pierwszoroczni rozeszli się i zrobiło się luźniej i ciszej. Z ulgą klapnęłam na kanapie, odgarniając włosy. Vicki pochodziła jeszcze po pomieszczeniu i usiadła obok mnie. Blaise gdzieś zniknął. Niedługo potem się wyjaśniło gdzie był. Chłopak przyszedł z dwiema karafkami płynu, przypominającego whisky. Co jak co, ale umiałam poznać się na alkoholu. I pomyśleć, że niecałe 3 lata temu byłam jeszcze normalną dziewczyną, bez problemów w typie 'wampir' lub 'bycie wampirem'. Miałam szczęśliwą, kochającą się rodzinę bez problemów i trosk. Aż przyszło zobojętnienie na wszystko i wszystkich. Diabeł nalał mi trochę do szklanki. Przyjęłam ją z wdzięcznością. Upiłam łyk. Trochę paliła w gardle, ale zignorowałam to. Przynajmniej whisky miała jedną zaletę: rozgrzewała. Tutaj, w lochach chłód bił po kątach.
-Czemu tutaj jest tak zimno? - spytałam Blaise'a, patrząc na szklankę z alkoholem w moich rękach.
-Po to, żebyś się głupio pytała. Nasze lochy znajdują się na dnie jeziora. - odpowiedział mi zimny jak lód głos. Do pomieszczenia wszedł Draco Malfoy w całej krasie. Zmienił normalne ubrania na szaty szkolne. Rzucił się całym ciałem na fotel i upił łyk prosto z gwinta.
-To co z tą imprezą? - zwrócił się do Blaise'a. Ten odpowiedział:
-O 20. - odłożył szklankę i przeprosiwszy nas uprzednio odszedł w stronę dormitorium dziewcząt. Vic znieruchomiała i gapiła się w punkt, w którym zniknął Diabeł. Kilka sekund później:
-DIAAAABLEEEEE! Ty szatański pomiocie!! Nie masz tam wstępu !! - pisnęła, przeskakując kanapę i niemal galopem pobiegła do dziewczeńskiego pokoju. Żeby nie zaśmiać się znowu, napiłam się trunku. Spod powiek patrzyłam na Malfoya, który zamyślony siedział w nonszalanckiej pozie ze szklanką w dłoni. Mijały minuty za minutą, a my nadal nie przerwaliśmy milczenia.
Tymczasem za filarem:
-Jak myślisz ile czasu nam zajmie na zeswatanie ich ze sobą? - szepnęła Vic do Blaise'a, który obserwował parę siedzącą przy kominku ze znaczącym uśmiechem.
-Obstawiam, że do końca tego semestru. - wyciągnął dłoń w stronę drobnej blondynki z cwaniackim uśmiechem na twarzy. Victoria zarumieniła się. Dobrze, że tutaj było ciemno i nie widział jej zawstydzenia na twarzy. Jej niebieskie oczy zaświeciły z podekscytowania.
-Dobra. - potrząsła jego dłonią i minęła go, kierując się w stronę Eleny i Smoka.
-Smoku, a ty nie powinieneś być na spotkaniu prefektów u McCnotki? - Vic usiadła jak gdyby nigdy nic obok swojej koleżanki. Malfoy przeniósł swój nieprzytomny wzrok na blondynkę.
-Aaa! Masz rację. Już idę. - poderwał się gwałtownie i minąwszy dziewczyny wyszedł z salonu przez otwór w kamiennej ścianie.
-Czasami mam wrażenie jakby żył w innym świecie. - zauważyła Victoria dolewając sobie alkoholu.
-A ja myślę, że to pojawienie się tak uroczej dziewczyny jak Elena wytrąciło go z równowagi. - Diabeł znienacka pocałował mnie w policzek i zasiadł jak król między nami. Rozłożył ramiona na oparciu kanapy i wyłożył nogi do przodu. Spojrzałam na niego, nie rozumiejąc o co chodzi.
-Tylko nie mów, że nie wiesz o co chodzi. Smok opowiadał mi o tym jak się spotkaliście w Londynie. Duże wrażenie na nim wtedy zrobiłaś. - jego ciemnoczekoladowe tęczówki przeszywały mnie na wylot.
-A, o to chodzi...-westchnęłam. Nie miałam zbytnio czasu na rozpamiętywanie tego incydentu.
-Od tego czasu non stop o Tobie mówi. Nigdy nie widziałem go tak zaangażowanego. - nadal się na mnie patrzył, ale z takim jakby podziwem? Gdybym była człowiekiem, to już bym mogła smażyć jajka na moich policzkach. Dziwne ciepło oblało moje ciało. Mile połechtał mojego ego. Zegar stojący w rogu salonu wybił godzinę 17.
-To już tak późno? Musimy się przygotować na balangę. - jęknęła Victoria, która dotychczas nie zabierała głosu. Wstała i chwyciła mnie za rękę. Ja mimowolnie wstałam i udałam się z nią do naszego pokoju. Zdążyłam jeszcze usłyszeć:
-Zróbcie się na bóstwa! - zachichotałam. Collinsówna otworzyła drzwi, które cicho zaskrzypiały. Wewnątrz stały dwa piętrowe łóżka. Victoria usiadła na swoim.
-Niestety musimy dzielić ten pokój z Pansy i Astorią. - skrzywiła się i zaczęła grzebać w swoim kufrze w poszukiwaniu kosmetyczki. Nasze dormitorium tonęło w aksamitnej poświacie wody z jeziora, tworząc różne wzory na podłodze. Można było poczuć woń wodorostów i innych morskich roślin. Nigdy z niczym podobnym się nie spotkałam. Victoria zauważyła moje spojrzenie omiatające pomieszczenie.
-Wiem, smród jest tu straszliwy, ale musimy wytrzymać te 10 miesięcy. O jest! - ostatnią frazę niemal wykrzyknęła z nabożną czcią.
-Nie śmierdzi tu tak bardzo. A właściwie to czemu 'niestety"? - zadałam jej pytanie, dotykając sękatych poręczy łóżek. Blondynka bacznie mi sie przyjrzała.
-Ty nawet nie masz pojęcia jak się one potrafią zachować. Obie mają straszliwą chęć bycia ze Smokiem, no wiesz jak dziewczyna z chłopakiem. Ale ja myślę, że o co innego im chodzi. Mnie tolerują tylko dlatego, że lubię się z nim. Strzeż się ich. - ostrzegła mnie Vic, biorąc kosmetyczkę pod pachę. No tak, czekało mnie ciekawe życie z nimi nie ma co. Nie namyślajac się długo, poszperałam w mojej walizce i kufrze i wyciągnęłam moją koronkową sukienkę koktajlową do kolan oraz czarne szpilki na wysokim obcasie. Jak szaleć to szaleć. Wzięłam rzeczy i ruszyłam w stronę łazienki, która była tuż obok naszego pokoju. Gdy weszłam, stanęłam jak osłupiała. Ogrom tego pomieszczenia przytłoczył mnie. Wanna wielkości mini basenu, umywalka i inne detale były dopracowane w najmniejszym szczególe. Oczywiście dominował kolor czarny. Położyłam ubrania przy umywalce. Zaczęłam ściągać poszczególne elementy mojego ubioru: skórzana kurteczka, koszula w kratę i obcisłe spodnie na butach kończąc. Po chwili również i moja bielizna leżała na podłodze. Odkręciłam kurki i z kranów poleciała woda oraz aromatyczne olejki. Wskoczyłam naga do wody, drżąc z rozkoszy jakie dawało ciepło wody. Spięłam włosy w koka i ułożyłam się wygodniej. Myśli płynęły mi łagodnymi falami w głowie. Nie mogłam się już doczekać jutrzejszego dnia. A dzisiejsza balanga miała przejść do historii jako najhuczniejsza. Dobrze, że jako wampir tak łatwo nie dawałam się upić. Po ok. 30 minutach woda stała się zimna i musiałam wyjść. Jeszcze tylko makijaż i ubiór. Wciagnęłam sukienkę na siebie i zapięłam, nogi włożyłam do moich czarnych szpilek. Popatrzyłam na siebie w lustrze. Moje włosy nie prezentowały się zbyt dobrze. Wzięłam szczotkę do włosów i szybkim ruchami je rozczesałam. Związałam je w luźny kucyk,a potem zaplotłam na kształt 'kłosa". Warkocz swobodnie opadł mi na lewe ramię. Opudrowałam twarz, nałożyłam podkład, umalowałam rzęsy tuszem i podkreśliłam oczy eyelinerem.
-Dobra, cycki w górę, pierś do przodu i jazda. - mruknęłam do siebie i wyszłam z łazienki.

Hold On To That.

Droga prowadząca do zamku była kręta i wyboista co obydwie z Vic odczuwałyśmy. W dodatku pogoda drastycznie się zmieniła i nad Hogwartem pojawiły się ciężkie, szare chmury zwiastujące deszcz i burzę przez co zamek stał się jeszcze bardziej tajemniczy i groźny. Z tego co wyczytałam w "Historii Hogwartu" to zamek jest tak zaczarowany, że mugole widzą tylko i ruiny i znak, aby tam nie wchodzić. Gdy mijaliśmy bramy szkoły, zauważyłam ponure, unoszące się nad ziemią, przybrane w czarne, długie peleryny istoty. Czuć od nich było przeraźliwe, aż do kości zimno. Wzdrygnęłam się. Wszystkie moje szczęśliwe wspomnienia uleciały wysoko i nie chciały wrócić. Nawet Blaise przymilkł widząc te upiorne stwory.
-Dementory. - mruknął cicho pod nosem i wyjrzał przez okno. Nie napawało to optymizmem. W końcu dojechaliśmy tuż przed Główne Wejście. W milczeniu wyszliśmy z powozu. Nadal zimno przenikało przez moje ciało, ale już nie tak dotkliwie. Opanowawszy dreszcze udałam się wraz z Victorią ku wejściu, gdyż Blaise odszedł do Draco, stojącego wraz z nieznanymi mi dziewczynami: jedna miała miękko opadające kruczoczarne włosy oraz zimne, czarne oczy i piękną blondynką z włosami do pasa rozglądającymi się z zajadliwymi uśmieszkami wokół. Poczułam jak żółć zbiera mi się w ustach i spuściłam wzrok, żeby nie patrząc na to jakże żałosne towarzystwo. Minęłam próg szkoły pewnym krokiem. Powietrze aż przesycone było magią. Rozejrzałam się dookoła i przyjrzałam się dokładnie wszystkiemu. Drzwi prowadzące do Wielkiej Sali wykute misternie z drewna dębu, ściany ozdobione ruszającymi się obrazami. To sprawiało, że każdy kto tu przybył czuł się wyjątkowo. Victoria chwyciła mnie i za rękę i zaczęłyśmy się przepychać przez tłum, który powstał w wyniku wejścia całego siódmego i szóstego rocznika.  Blondynka co jakiś czas mówiła "cześć" swoim znajomym. Przedzierając się przez motłoch uczniów, dostałam lekkiej paniki. A co jeśli kogoś teraz zaatakuję? Zewsząd słyszałam przepływającą w żyłach i tętnicach krew. Kilkadziesiąt serc pompowało uzdrawiający płyn do innych części ciała.
"Nie daj się sprowokować. Opanuj pragnienie. Walcz z tym, jeśli sytuacja tego wymaga. A gdy już do tego dojdzie - nie zabijaj. - zniweluj pragnienie. I zahipnotyzuj, aby zapomniał."
Słowa Damona huczały mi w głowie jak sztorm na morzu. W końcu wydobyłyśmy się z rzeczy ludności i skierowałyśmy się w kierunku stołu Ślizgonów. Po drodze czułam na sobie spojrzenia pozostałych uczniów. Zignorowałam to, gdyż byłam przyzwyczajona do tego, że wzbudzam powszechne zainteresowanie. Tak  było w Mystic Falls i Whitemore. Zakończyłam naukę w college'u, gdy zauważyłam oznaki magii płynącej w moich żyłach. Jestem peripeuvre. Pół wampir, pół czarownica. Usiadłam z moją nową, blond koleżanką. Jakże do złudzenia przypominała Caroline, która wyjechała z Klausem w niewiadomym mi kierunku. Podejrzewam, że mieszkają teraz w Nowym Orleanie, gdzie przebywają też Elijah i Rebekah. Odgoniłam niepotrzebne myśli i skupiłam się na tym co teraz się działo. Victoria wdała się w rozmowę z młodą, piegowatą dziewczyną. Wszyscy się tu znają...A ja, pochodząca ze Stanów Zjednoczonych siedziałam tu niczym obca. Naprzeciwko mnie usiedli Blaise z Malfoyem. Czarnoskóry mrugnął do mnie okiem i układał w dalszym ciągu piramidę z widelców. Blondyn siedzący obok niego, był najwyraźniej znużony. Oparł głowę na rękach i wpatrywał się w pozłacany talerz jakby miało się pojawić niewiadomo co. Najwidoczniej pozbyli się tych dwóch laluń, bo straciłam je z oczu.  Teraz mogłam bezkarnie przypatrywać się dość przystojnemu chłopakowi, którego poznałam na ulicach Londynu. Jego szare oczy teraz miały odcień dwóch srebrników. Nie wiem co mnie zafascynowało w nim, ale zapragnęłam go poznać. Jezu, Elena nie powinnaś teraz myśleć o przelotnych romansach! Dopiero co się rozstałaś z Damonem! Masz złamane serce! Zdusiłam w sobie depresyjne myśli, zostawiając je na noc. Postanowiłam się przyjrzeć innym ludziom. Oczywiście najbardziej gwarnie było przy stole domu Lwa. Jeden chłopak przykuł moją uwagę. Czarne włosy okalały jego głowę jak aureola, okrągłe okulary sprawiały, że wyglądał na kujona,a do tego zielone oczy...Takie same jak Stefana....Coś w sercu mnie zakuło na myśl o młodszym Salvatore. Lecz czasu nie cofnę. Stało się to co miało się stać. Rzuciłam wzrokiem również na stół nauczycielski. Na honorowym miejscu siedział starszy mężczyzna, gdzieś pod 80-tkę z długą, białą brodą. Zapewne to był ten słynny, owiany legendami Albus Dumbledore. Obok niego siedziała sędziwa matrona, lecz pełna energii Minerva McGonagall. Potem ubrany od stóp do głów na czarno (zupełnie jak jakiś nietoperz) Severus Snape, nauczyciel eliksirów. Miał coś w sobie, nie powiem. Powierzchowność miał niezbyt przyjemną, aparycję obrzydliwą, lecz posiadał to coś co przyciągało dziewczyny jak lep na muchy. Haczykowaty nos, tłuste włosy oraz cienkie usta i twarz obstrzona bliznami sprawiały, że człowiek nabierał szacunku do tego Mistrza Eliksirów. Charakter - niezbyt miły. Pozostali nauczyciele to: prof. Flitwick gawędzący z prof.Sprout, półolbrzym, Hagrid wraz z nieznanym mi nauczycielem. Postanowiłam spytać o to siedzącą tuż obok Vic:
-Ej, Vic, a kto to siedzi obok Hagrida? - szturchnęłam łokciem blondynkę. Chyba zrobiłam to za mocno, gdyż chwyciła się za bok i rozmasowywała go.
-Dziewczyno, ty to masz siłę. - wybałuszyła oczy, lecz wróciła do zadanego przeze mnie pytania. - Jest to Ian Scotish, nauczyciel od obrony przed czarną magią. Zapewne nie zagrzeje tu dłużej niż rok. Zawsze tak jest. - dodała i zabrała się za jedzenie, które pojawiło się nieoczekiwanie przed nami. Ja jednak zatopiłam się w myślach. Skądś znałam tą twarz... Tylko skąd?  W końcu poddałam się i wbiłam widelec w kawałek kurczaka na moim talerzu. Momentalnie straciłam apetyt. Może przez to, że jestem w obcym miejscu? Pogrzebałam chwilę w talerzu i upiłam łyk soku dyniowego. Dyrektor uderzył łyżeczką o szklankę. Wszyscy umilkli i skierowali swoje spojrzenia ku starcowi. Ten odchrząknął i zaczął przemawiać:
- Witam wszystkich nowych i "starych" uczniów! Rozpoczął się rok szkolny i na ten czas mam kilka ogłoszeń: uczniowe mają zakaz wstępu na teren Zakazanego Lasu ze względu na niebezpieczne stworzenia, w tym roku odbędzie się Bal Bożonarodzeniowy oraz wcześniej 31 października - Halloween. Następna rzecz to pożegnanie siódmoklasistów na zakończenie roku i owutemy. Życzę owocnej nauki i oby wyniki były jak najlepsze. A teraz przedstawię grono nauczycielskie: prof.Minerva McGonagall - nauczycielka transmutacji, prof. Filius Flitwick - nauczyciel zaklęć, prof. Rubeus Hagrid - nauczyciel opieki nad magicznymi stworzeniami, prof. Severus Snape - nauczyciel eliksirów oraz prof. Ian Scotish - nauczyciel obrony przed czarną magią.  W tym roku zostali nominowani nowi Prefekci Naczelni poszczególnych domów: Gryffindor - panna Hermiona Granger, Slytherin - pan Draco Malfoy, Hufflepuff - panna Hanna Abbott oraz Ravenclaw - panna Cho Chang. Spotkanie prefektów odbędzie się tuż za chwilę w gabinecie prof.McGonagall.  Najpierw prefekci niech odprowadzą pierwszorocznych do dormitoriów. Życzę dobrej nocy i do łóżek! - zakończył przemowę i zniknął za drzwiami bocznymi. Na Wielkiej Sali zapanowało wielkie poruszenie i hałasy. Uczniowie wszystkich domów stłoczyli się przy wejściu i prefekci ledwo panowali  nad tłumem. Razem z Victorią wstałyśmy od stołu i zaczęłyśmy się przeciskać przez tłum.  Przed moimi oczami co jakiś czas migały mi barwy Gryffindoru. Ludzie różnie na mnie patrzyli: od zaciekawienia po niechęć. Może uda mi się przełamać te bariery oddzielające Slytherin od Gryffindoru? Kto wie :) . Wypadłyśmy (dosłownie) na zimny korytarz. Przyniosło mi to pewną ulgę, gdyż w sali było potwornie gorąco. Otarłam kropelki potu z czoła. Sala powoli pustoszała. Gryfoni i Krukoni udali się do swoich wież, a Krukoni w stronę lochów. Ślizgoni czekali na Malfoya, który miał ich zaprowadzić na dół. Blaise stanął przede mną.
-To co, idziemy na dół? Szykuje się niezła impreza. - powiedział z uśmiechem. Uniosłam głowę, gdyż chłopak był wyższy ode mnie niemal o półtorej głowy.
-Jutro zaczynają się lekcje. - odpowiedziałam z dezaprobatą i politowaniem. Czarnoskóry chłopak tylko wywrócił oczami.
-W Slytherinie tradycją stało się to, że organizujemy huczne imprezy na początek roku. - pewność siebie, aż od niego biła. Wymieniłyśmy znaczące spojrzenia z Vic.  
-No skoro tak...- wizja wspólnego imprezowania z Blaisem wydała mi się bardzo kusząca.
-No to zapraszam Panie. - tu ukłonił się szarmancko i podstawił mi swoje ramię z zabawnie poważną miną. Wybuchłam śmiechem. Przy nim nie mogłam zachować powagi. Włożyłam dłoń w zagięcie jego ramienia. Kątem oka zauważyłam Dracona, który rzucił nam wściekłe i zazdrosne spojrzenie. Zazdrosne? Co z tym światem się dzieje...? Pokręciłam głową nieznacznie i odeszłam w stronę lochów wraz z Blaisem i Victorią.    
           

środa, 13 listopada 2013

New Friendships.

Podróż upłynęła mi całkiem spokojnie. Więcej się do Draco nie odezwałam. Jak będzie chciał ze mną pogadać, to sam zagada. Pociąg zaczął zwalniać. Zamknęłam książkę i przeciągnęłam się. Musiałam utrzymywać pozory, że jestem człowiekiem. Tak jak mnie uczył Damon, któremu wychodziło to całkiem naturalnie. I znowu Damon! Jejciu, czemu nie  mogłam tak po prostu zapomnieć o nim? Wstałam, prostując nogi, które mi ścierpnęły. Schowałam książkę do torby, ignorując kompana podróży. Ściągnęłam kufer i walizkę. Czułam na moich plecach, że chyba na mnie patrzy.  Obejrzałam się i od razu przyłapałam go jak obserwuje mnie bacznie.  Pokręciłam głową z cichym westchnieniem. Nie rozumiałam go. Może i ledwo go poznałam, ale już znałam doskonale jego zmianę nastrojów: od pełnego szczęścia flirciarza po chodzącą chmurę gradową.
-Możesz się przestać na mnie gapić? - spytałam go z nutką rozbawienia w głosie, nadal stojąc do niego tyłem.
-A co,  nie mogę? - usłyszałam pogardliwy ton głosu chłopaka. Już miałam coś odpowiedzieć, rzucić jakąś ripostę, ale zauważyłam, że przez korytarz przedziera się Złota Trójca Hogwartu. Harry popatrzył się na mnie z lekkim uśmiechem na twarzy, ale nie zatrzymał się i poszedł dalej. Za to Ron buchający złością, nie zaszczycił mnie ani jednym spojrzeniem. Hermiona, idąca tuż za nim spojrzała na mnie dziwnie. Jakby...z zazdrością? Potem przeniosła wzrok na Draco, który cały zesztywniał. Spuścił wzrok na swoje buty. Kasztanowłosa nic nie powiedziała, tylko odeszła, obrzucając mnie pogardliwym wzrokiem. I mówią, że to niby w USA jest najwięcej nienawiści? Skąd u nich bierze się taka nienawiść w stosunku co do nieznanych im ludzi? Tego nie mogłam zrozumieć. Aby kogoś nieznosić, trzeba mieć powód. Ja nienawidziłam Katherine, za to, że starała się uprzykrzyć mi życie. Ale na szczęście doigrała się i Silas ją zabił, sam lądując w grobie. Wilk syty i owca cała. Niestety po tym zdarzeniu, rozstałam się z Damonem. Narzuciłam moją kurteczkę i czym prędzej wyszłam z przedziału, nie oglądając się za siebie. Po drodze natykałam się na różnych ludzi, którzy uśmiechali się zachęcająco do mnie albo patrzyli z nieufnością. Co z tego, że przynależałam do Slytherinu? Przecież to nic strasznego. Jak zdążyłam już zaobserwować, między Ślizgonami, a Gryfonami panowało stałe napięcie. Pociąg zatrzymał się na małej stacyjce w Hogsmeade. Uczniowie zaczęli wysypywać się na zewnątrz. Wysiadłam i odetchnęłam po raz pierwszy hogwardzkim powietrzem. Dzięki moim ulepszonym zmysłom węchu mogłam wyczuć delikatny zapach ciastek, słodyczy oraz kawy, które dobiegały z nieopodal położonych sklepów. Ignorowałam natarczywe pragnienie mojego organizmu, który domagał się krwi. Wszędzie znajdowali się ludzie i nie mogłam tak po prostu zaatakować.
-Mogłabyś łaskawie ruszyć swój jakże zacny tyłek i przesunąć się? Chcemy przejść! - rozległ się za nią rozdrażniony i poirytowany głos, który chciałabym najlepiej zapomnieć. Warknęłam tylko cicho i czym prędzej skierowałam się do powozów. Wsiadłam do pierwszego lepszego i zatrzasnęłam drzwiczki. Odgarnęłam moje przydługie włosy na ramię. Ja nie wiem za jakie grzechy musiałam spotkać takiego rozpuszczonego gówniarza! Starałam się być przecież miła.
"Wampiry - jeśli chodzi o krew, pożywienie, nie są grzeczne, nie proszą o pozwolenie. Biorą co chcą i odchodzą."
Te "dobre rady" Damon mógł zachować dla kogoś innego. Zniecierpliwiona zablokowałam swój umysł przed napływem niepotrzebnych, rozrzewniających wspomnień. Założyłam nogę na nogę i czekałam aż odjadę w kierunku zamku, który stał na skraju skarpy. Jednak nie dane mi było cieszyć się samotnością, gdyż drzwiczki od powozu się otworzyły i ukazała się w nich sylwetka młodej blondynki nieco młodszej ode mnie. Blond włosy delikatną falą opadały jej na ramiona. Usta rozściągnięte w szczerym uśmiechu, mały, kształtny nosek i niebieskie oczy. Aż biło od niej pozytywną energią.
-Można? Wszędzie już jest pozajmowane. Próbowałam się wcisnąć do Gryfonów i Krukonów, ale fakt, że jestem Ślizgonką skutecznie ich odstraszył. - rozgadała się na dobre, a potem roześmiała się perliście. Kiwnęłam dłonią, aby wsiadła. Była zbyt wygadana jak dla mnie. Ja lubiłam ciszę, przerywaną jedynie szelestem kartek książki. Od czasu do czasu tylko wyprawiałam się w miasto, aby się zabawić. Najczęściej kończyło się to lądowaniem w łóżku po pijaku z nienznajomym mężczyzną. Tak było już od dwóch miesięcy, odkąd się znalazłam w Londynie. Dziewczyna wsiadła i usiadła naprzeciwko mnie.
-A tak poza tym jestem Victoria, ale mów 'Vic' - wyciągnęła rękę do mnie. Ja tylko nią potrząsnęłam i krótko odpowiedziałam:
-Elena Gilbert. - i wyjrzałam przez okno, nie chcąc już prowadzić tej dennej konwersacji. Nadal byłam zła na Draco za to jak mnie potraktował. Jednak Victoria nie zamierzała tak łatwo odpuścić.
-Jesteś tutaj nowa? Bo mówisz z jakimś dziwnym akcentem. - zagadała.
-Owszem. Pochodzę z USA, ale niedawno się przeprowadziłam do Londynu. - odparłam, nawet na nią nie zerkając.
-Aha. - na tej jej jakże błyskotliwej odpowiedzi, skończyłyśmy konwersację. Krótko po tym, drzwiczki z hukiem się otworzyły i do wnętrza powozu wparował czarnoskóry chłopak. Uniosłam brwi.
-Nie przypominam sobie, abym Ciebie tu zapraszała. - zwróciłam się do niego chłodno. Chłopak chyba zbytnio nie przejął się moim słowami, gdyż usiadł obok mnie w nonszalanckiej pozie. Spojrzałam na niego zniesmaczona.
-Jestem Blaise, ale dla przyjaciół Diabeł. - przedstawił się i puścił oczko do mnie. Uniosłam brew.
-Miło mi. - co ja jestem taka oficjalna? Powinnam wrzucić na luz. Zdecydowanie. Z tym postanowieniem wdałam się w dość zabawną konwersację z Blaisem i Victorią. Wtem usłyszeliśmy odgłosy butów plaskających w błocie. A po chwili....
-Blaise! - to był on. Czarnoskóry tylko wywrócił oczami.
-Czasami zachowuje się jak mały dzieciak, a ja jestem jego matką. - pomarudził, ale w końcu wysiadł z powozu. Natężyłam słuch.
-Co ty tam robiłeś? - syknął zdenerwowany Malfoy. Chwila ciszy.
-Chyba mam prawo przebywać z kim chcę. A poza tym...ta Elena to całkiem niezła laska...- po tym komentarzu zachichotałam. Dobrze było znać opinię chłopaków na mój temat. Oparłam się wygodnie. Powoli ruszyliśmy w stronę Hogwartu, więc już nie usłyszałam rozmowy dwóch Ślizgonów. Jedno wiedziałam na pewno: to będzie ciekawy rok oraz to, że pewien blondyn zagościł w moich myślach na dłużej.

wtorek, 12 listopada 2013

Bloodstream.

20 min później:
Obudziłam się nagle. Znów ten koszmarny sen. Wyłączyłam mp4. Przetarłam oczy. Znów śnił mi się Damon. W tym śnie przyjechał do mnie, do Hogwartu. Wybaczył mi. Wróciliśmy do siebie i żyliśmy pełnią szczęścia. Niestety to tylko sen i wiem, że to nigdy sie nie zdarzy. Już nigdy go nie zobaczę. Gorace łzy zaczęły żłobić moje policzki. Nigdy nie przeżywałam rozstania tak jak teraz. Czułam, że to co przeżyłam już jest za mną.  Och, gdyby nie ten cholerny Kol...Złapałam się za głowę i zaczęłam się kiwać w przód i tył tak jak to robiłam w dzieciństwie, gdy się czegoś bałam. Jestem wampirem i nie powinnam się niczego bać. A cierpiałam przez jakiś tam zawód miłosny. Ironia losu? Niezbyt. Wyjrzałam przez okno. Krajobraz miejski ustąpił teraz miejsca łąkom i pastwiskom. Gdyby to ode mnie zależało to cały pociąg już by nie żył. Jak tylko dojadę do Hogwartu, będę musiała zapolować. Na głodzie juz dłużej nie wytrzymam, zwłaszcza, że powinnam w miarę możliwości polować codziennie, a tak to minęło już 3 dni od mojego ostatniego posiłku. Drzwi od przedziału uchyliły się i do środka wszedł znany mi już chłopak. Siadł naprzeciwko mnie.
-Zapomniałem się przedstawić. Jestem Draco. - wyciągnął dłoń w moim kierunku. Podałam mu również swoją. Jego dotyk sprawił, że przeszły mi ciarki po plecach, więc szybko wyrwałam mu swoją dłoń, spuściwszy wzrok na moje kolana. Jego zapach był nie do zniesienia. Z trudnością panowałam nad swoją samokontrolą. Jego krew przyzywała mnie, przełknęłam ślinę.
-Elena, ale dla przyjaciół Elly.  - uśmiechnęłam się blado, starając się ukryć przed nim targające mną emocje. Podkuliłam nogi i oparłam na nich brodę. Kły zaczęły niebezpiecznie się wydłużać przez co czułam ból. Oby tylko nie zobaczył mojej skrzywionej miny.
-Nigdy Cię nie widziałem w Hogwarcie. - przyjrzał mi się badawczo. Jego szare tęczówki przeszywały mnie na wylot.
-Bo uczyłam się w innej szkole. - wyszeptałam i pustym wzrokiem patrzyłam przez okno. Za niedługo mieliśmy się znaleźć w Hogwarcie. Milczeliśmy. Atmosfera między nami była bardzo gęsta, tak, że można ją było kroić nożem. Ten chłopak jest kompletną zagadką dla mnie. Ja, Elena Marie Gilbert - mistrzyni w manipulowaniu ludźmi, nie umie rozgryźć zwykłego, marnego człowieka. Marnego? Matko Boska, ta wampirza natura przejmuje stery nad moim życiem i postrzeganiem świata. Zerknęłam na niego ukradkiem. Miał całkiem miłą aparycję. Zamyślone, stalowoszare oczy, kształtny nos no i te usta....No czemu wampiry muszą odczuwać, aż tak wszystkie emocje, uczucia? Zaklęłam w duchu. Czasami uważałam wampiryzm za katorgę, wieczną mękę, na którą zostałam skazana.
"Bycie wampirem nie jest proste. Spójrz na Stefana. Mimo, że upłynęło już tyle lat od naszej przemiany, on nadal nie umie zapanować nad żądzą krwi. Gdy była jeszcze Lexi, to jako tako sobie radził, ale teraz... Mam wrażenie, że siedząca w nim bestia pragnie ujawnić się, wyjść na zewnątrz i całkowicie zapanować nad nim. Boję się, że go wtedy stracę na zawsze....Nawet w latach 20. nie odczuwałem takiego strachu, jaki odczuwam teraz. Gdy Stefan był znany pod pseudonimem 'Rozpruwacz', starałem się mu pomóc, niestety z pomocą Lexi, która chciała wyciągnąć go  z tego bagna. Nie wiem do tej pory co nim kierowało, że wyłączył uczucia. Katherine "nie żyła" od ponad 40 lat...Dlatego Eleno, uparcie twierdzę, że to nie dla Ciebie. Kocham Cię w każdej wersji, ale nie zniosę tego, że będziesz cierpiała męki na wieki...Proszę Cię, stań się człowiekiem tak jak tego zawsze pragnęłaś. Załóż rodzinę, patrz jak dorastają twoje wnuki...Bycie wampirem oznacza skazanie na całkowite potępienie i udrękę. Może i tego nie widać po mnie, bo całkiem nieźle sobie radzę z byciem tym kim jestem, ale Stefan jest dobitnym przykładem na to, że możesz nigdy nie pogodzić się z tym, że ktoś na kim ci cholernie zależało - już nie żyje. I pamiętaj jeszcze jedno: Zawsze będę Cię kochał - bez względu na wszystko."
Słowa Damona o 'byciu wampirem' odbijały mi się echem w głowie. Przymknęłam oczy, aby sobie przypomnieć sytuację. No tak, to było wtedy, gdy stałam się wampirem ponad rok temu. Jezu, on chyba dostrzegł jak bardzo byłam podobna do Stefana, chociaż ja uważałam inaczej. Poczułam jak pieką mnie oczy i gorący, słonawy płyn leci ciurkiem po policzkach. Otarłam je dyskretnie rękawem, aby Draco nie zauważył, że się rozklejam. Koniec z tym! Żadnego mazgajenia się! Co się stało, to się nie odstanie. Zerknęłam w bok. Chłopak patrzył zamyślony na widoki za oknem. Jego włosy opadały łagodnie na czoło, aż miałam ochotę je zmierzwić, albo chociaż dotknąć. Postanowiłam przerwać milczenie.
- Kiedy dowiedziałeś się, że jesteś czarodziejem? - wyrwałam go z kontemplowania życia, gdyż spojrzał na mnie rozdrażnionym wzrokiem.
-Od zawsze wiedziałem. A co cię to obchodzi? - burknął pod nosem, wracając do obserwowania zmieniającego się krajobrazu za oknem. Ocho, bycie miłym chyba go przerastało.
-Nic, tak się pytam. - mruknęłam, wyciągając książkę z torby. Czytanie, podobnie jak słuchanie muzyki zawsze mnie odprężało. Wciągało mnie to bez reszty i wyłączałam się całkowicie. Akurat wzięłam ze sobą arcyciekawą książkę pt. "Wichrowe Wzgórza". Książka była bardzo stara, prawie, że rozlatywała mi się w rękach, ale miałam do niej sentyment. Dostałam ją od Damona na moje 17. urodziny tuż przed naszą "epicką" kłótnią i odkryciem mojego romansu z Kolem. Nie mógł uwierzyć w to, że go tak poprostu zdradziłam.
"Jesteś kłamliwą suką jak Katherine. Najwidoczniej myliłem się co do Ciebie. Ty, podobnie jak Katherine uwielbiasz wzbudzać zainteresowanie i puszczasz się z kim popadnie. Najpierw Stefan, potem ja. Podobało Ci się?! Historia lubi się powtarzać. Zaufałem Ci, pokazałem jaki jestem naprawdę, a ty wykorzystałaś to w bardzo perfidny sposób. Wiedziałaś, że nienawidzę Pierwotnych, a szczególnie Kola i Klausa. Ale nie....nasza NIEWINNA Elena Gilbert musiała przespać się z jednym z nich. Nadal nie mogę w to uwierzyć, ale to co teraz powiem to jest najszczersza prawda jaką w życiu powiedziałem: NIENAWIDZĘ CIĘ. Chcę, abyś zniknęła z mojego życia, tak jak się pojawiłaś. Doppelganger....po raz ostatni sobie na to pozwoliłem, aby , ktoś zabawił się moimi uczuciami. To koniec. Kochałem Cię i kocham nadal, ale moje serce zostało okrutnie zniszczone przez Ciebie. Jutro nie chcę Cię już tu widzieć. Stefan podziela moje zdanie. "
I ten wzrok młodszego Salvatore'a, gdy go mijałam...Współczucie, litość. Coś czego nieznoszę. To mnie zabiło. Czym prędzej spakowałam się i następnego dnia byłam już w Londynie. Przekartkowałam książkę. Trafiłam na moment, który zawsze mnie wzruszał. I jak myślałam, będzie dotyczyć mnie i Damona. Opisywał naszą miłość, która jak miałam wrażenie była nieskończona. No, ale od czasu do czasu można się mylić.
"Nasze dusze są jednakowe, cokolwiek się na nie składa. Dusza Lintona różni się od mojej tak samo, jak promień księżyca od błyskawicy, jak mróz od ognia."
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
* Emily Bronte, Wichrowe Wzgórza. {Cathy o Heathcliffie}