sobota, 22 lutego 2014

Apologize.

Tydzień później:
Ten okres czasu był dla mnie jak piekło na Ziemi. A może to Ziemia stała się dla mnie piekłem? Damon stał się milczący i nadal dręczył kołkami z werbeną. Wiedziałam, że zabrał mój pierścień i przez to nie mogłam wyjść na światło słoneczne. I tak bym tego nie zrobiła. Moje ciało stało się dla mnie ciężarem nie do udźwignięcia. W odosobnieniu spędziłam już tydzień, a mój umysł nie chciał się przestawić.  Więzienie ciążyło mnie. Pragnęłam znów być wolna, cieszyć się z tego co mam.  Otaczała mnie ciemność. Głęboka, przeraźliwie pusta ciemność. Czułam, że zaczynam powoli pękać, a pewność siebie ustępuje irracjonalnemu strachowi. Co dalej będzie ze mną i Damonem po tym co mu tydzień temu powiedziałam? Nie powinnam, wiem. Bałam  się, że jak włączę człowieczeństwo to chłopak bezceremonialnie odepchnie mnie. Spuściłam głowę w dół. Splątane włosy opadły również otaczając moją twarz.  Spieczone gardło nie pozwalało mi mówić. Napuchło od ciągłego picia werbeny, która wypalała mnie od środka. Gdy tylko przymykałam powieki, widziałam piekło.  Wciąż wisiałam na tych przeklętych, zardzewiałych kajdanach. Nie czułam już moich nadgarstków, dłoni oraz rąk, z których spłynęła krew i stały się białe. Nogi zgięły się w kolanach i jedynie te kajdany trzymały mnie w pionie. Westchnęłam cicho. Teraz obojętne mi było co się ze mną stanie. Mogę nawet umrzeć. Cisza była dla mnie ukojeniem. Od dwóch dni Damon mnie nie odwiedzał. Chyba sobie dał spokój. Albo zostawił mnie tu na pastwę losu. Kto to wie? Nie miałam siły nawet krzyknąć aby ktoś mi pomógł, bo i tak nikt by nie usłyszał. Poddałam się. Jeśli tak ma wyglądać piekło to dziękuję. Lepszego miejsca nie mogło być.
-Ona gdzieś musi tu być. - usłyszałam czyjeś szepty za metalowymi drzwiami. A może to omamy słuchowe? Uniosłam głowę i załzawionymi oczami wpatrywałam się z głupią nadzieją w drzwi.  Rozbłysło złotawe światło, a drzwi wyleciały w powietrze. Odrzuciło mnie nieco do tyłu przez co pobujałam się gwałtownie na tych przeklętych kajdanach pamiętających czasy nazizmu. Owiało mnie powietrze wymieszane z kurzem. Kaszlnęłam chrapliwie i splunęłam krwią na podłogę. Do pomieszczenia wbiegli niemal pędem Diabeł i....otworzyłam usta, aby coś powiedzieć, ale nic nie wyszło mi z gardła. Ani jeden dźwięk. Jego platynowe włosy świecił jasno w ciemnościach. Draco.
-Draco...- wychrypiałam, patrząc na jego wstrząsniętą twarz, ale nadal przystojną. Emocje odciskały piętno na mimice chłopaka: od głębokiego szoku po ulgę i przerażenie. Podbiegł do mnie.
-Nic nie mów. Jestem tu przy Tobie. - szepnął, głaszcząc kciukiem mój policzek. Westchnęłam. Tak bardzo brakowało mi jego bliskości. Wyciągnął różdżkę i szepnąwszy jakieś zaklęcie, kajdany puściły moje ręce przez co zleciałam z wysokości. Draco zdążył mnie złapać.  Wpadłam prosto w jego ramiona. Kurczowo chwyciłam się jego szyi. Krew powoli powracała do moich palców i dłoni, ale i tak czułam odrętwienie. Blaise odpiął w tym czasie kajdany wokół moich nóg. Nie mogłam nimi ruszyć. Nic. Nic nie czułam poza przeogromnym bólem całego ciała. Skrzywiłam się, gdy Draco dotknął mojej rany na brzuchu. Piekła, a z niej wyciekała krew i ropa.
-Trzeba zanieść Cię do Skrzydła Szpitalnego. - na ten widok Malfoy zbladł i spojrzał na moją twarz. Wygięłam usta w lekkim uśmiechu. Cierpienie utrwalało mnie w przekonaniu, że piekło jeszcze nie nadeszło. Żelazna obręcz wokół mego serca rozerwała się i pękła. Gorące łzy wypłynęły mi z oczu, kapiąc na podłogę.
-Wybacz mi...nie chciałam...- głos mi się załamał. Draco powinien mnie znienawidzieć za to co zrobiłam i za to kim jestem. A tak to uratował mnie i się mną nie brzydzi. Dotknęłam jego nadgarstka.
-Już dawno Ci wybaczyłem...- przyłożył czoło do mojego. Jego ciepły oddech owionął moją twarz. Łzy coraz szybciej wypływały mi z oczu.
-Nie mam prawa istnieć. - wyszlochałam, wtulając się w jego tors. Do bólu fizycznego doszedł ból psychiczny, który był najgorszy.
-Nie mów tak. Życie to jest najpiękniejszy dar jakikolwiek dostałaś. A przy okazji...kocham Cię, słyszysz? I nigdy Cię nie opuszczę. Nigdy. Na zawsze razem. - szeptał mi do ucha, a ja go słuchałam oczarowana. Pomimo wszystko kochał mnie...
-Ale...ja jestem nieśmiertelna...- zaczęłam, przymykając oczy, starając się nie poruszyć, aby nie czuć bólu. Niektóre rany zaczęły się goić.
-A ja śmiertelny i przy okazji czarodziej. Coś się zrobi, abyśmy byli razem na zawsze, Eleno. - pocałował mnie w czoło, a ja przytuliłam się do niego.
-Nieśmiertelności nie da się cofnąć. - mruknęłam, gdy podnosił mnie z ziemi.  Spojrzał na mnie z błyskiem w oku.
-Zobaczymy. - i uśmiechnął się do mnie z ulgą. Po chwili obraz zamazał się i straciłam przytomność odlatując w ciemność.
**********
Victoria siedziała na swoim ulubionym parapecie na najbardziej odludnym miejscu w Hogwarcie. Oparła swoją blond główkę o kolana i rozmyślała: o tym jak przekreśliła za jednym razem przyjaźń z Eleną, która była dla niej jak siostra, o jej "przyjaźni" z Pansy i Milicentą. Wzdychnęła. Po co dała się wplątać w te całe manipulacje? Założyła z roztargnieniem kosmyk blond włosów za ucho.  Żałowała tego co się wydarzyło. Chciała, żeby było tak jak dawniej. Niestety zaprzepaściła swoją znajomość z Eleną i Draco, a przede wszystkim z Blaisem. Tym słodkim, dowcipnym chłopakiem, z którym wiele ją łączyło. Przezroczyste krople słonawego płynu potoczyły się po rumianych policzkach dziewczyny. Ukryła twarz w zielonkawej sukience i załkała. Straciła wszelkie szanse na miłość chłopaka. Po tym jak się zachowała to powinna zamknąć się w dormitorium i nie wychodzić z niego do końca roku szkolnego.
-Wszystko w porządku? - usłyszała nad sobą znajomy głos. Uniosła głowę, a nad nią stał nie kto inny jak Blaise. Miał zmarszczone brwi i smutną minę. W jego oczach kryła się nostalgia. W głębi duszy nadal miał nadzieję, że dziewczyna się opamięta i do niego wróci.
-Tak, tak. - spuściła nogi na dół i otarła łzy ręką.  Ponownie spuściła głowę, bo nie umiała mu spojrzeć w oczy po tym co zrobiła. Blaise westchnął cicho i usiadł tuż obok niej.
-Co z Eleną? Znaleźliście ją? - spytała, patrząc mu prosto w oczy. W głębi duszy nadal się o nią martwiła.
-Tak. Jest w nienajlepszym stanie. Draco odniósł ją do Skrzydła Szpitalnego. - odpowiedział zdawkowo, patrząc się tępo przed siebie.
-Gdzie ją znaleźliście? - ponownie zadała pytanie, czując jak niepokój w niej rośnie.
-W piwnicach szkolnych. Była zamknięta w jednej z cel. - potarł sobie brodę Blaise.
-W piwnicach?! To kto ją tam zamknął?! - zawołała zszokowana dziewczyna. Nie mogła pojąć jak ktoś mógł zrobić Elenie coś takiego. Przecież nikomu nic nie zrobiła.
-Wiesz, nie to mnie zastanawia. Intryguje mnie jeden fakt: czemu po takich torturach ona jeszcze żyje? Jej rany w błyskawicznym tempie się goją co jest nienormalne jak na człowieka. - zmarszczył brwi, intensywnie nad czymś myśląc. Victorię rozczuliły nieco zmarszczki na czole chłopaka. Dotknęła je palcem.
-Co ty robisz? - ręka blondynki znieruchomiała w powietrzu. Zarumieniła się i spuściła wzrok.
-Nic takiego. Przepraszam. - wybąkała przeprosiny i schowała dłonie do kieszeni jej dżinsowej kurteczki.
-Nie masz za co. - Blaise pogłaskał Victorię po policzku i delikatnie obrócił jej twarz ku niemu. Jej błękitne oczy wpatrywały się w niego ze smutkiem i uwielbieniem zarazem. Usta w kolorze malinowym rozchyliły się. Czas jakby się zatrzymał dla nich.
"Turn around, every now and then I get a little bit lonely and you're never coming around. Turn around, every now and then I get a little bit tired of listening to the sound of my tears."
Twarz chłopaka zbliżyła się do twarzy dziewczyny. W powietrzu unosił się zapach miłości i dźwięki przyspieszonych bić serc. Ciepłe usta Blaise'a dotknęły warg Victorii. Między nimi przeskoczyła jakaś iskra. Ślizgonka rozpłynęła się pod wpływem pocałunku, na który tak długo czekała. Jej serce biło niczym gołąbek: chciało się wydostać na zewnątrz. Objęła szyję chłopaka i przyciągnęła go do siebie. Tego pragnęła. Zapomnienia o codziennych problemach, rozterkach.  Wplotła smukłe palce w kruczoczarne włosy Blaise'a, który nie oponował przeciw jej czułościom. Mimo, że miał wrażenie, że to tylko chwila zapomnienia, odskocznia od szarej codzienności to i tak cieszył się każda chwilą spędzoną w towarzystwie ukochanej dziewczyny. To Victoria była dla niego powietrzem dzięki któremu oddychał. To ona trzymała go przy życiu. To ona była sensem jego życia. Smakował ten pocałunek, który był słodki i namiętny zarazem.
-Kocham Cię, Victorio. Zostaniesz moją dziewczyną? - spytał na jednym wdechu Blaise, przystawiając swoje czoło do jej. Oddech miał przyspieszony, a policzki lekko zarumienione. Dziewczyna znieruchomiała. Diabeł totalnie ją zaskoczył. Odsunęła się nieco i popatrzyła w jego błyszczące, czarne oczy.
-Jesteś pewien, że tego chcesz? - spytała podejrzliwie, poprawiając swoje blond loki.
-Czy jestem pewien? Jasne, że tak! - wykrzyknął uradowany chłopak całując dziewczynę po rękach. Blondynka zawahała się. Była nim zauroczona, ale czy to była miłość?  Wstała z murku.
-Muszę się zastanowić. Przepraszam...- cofnęła się i czym prędzej uciekła od niego korytarzem. Blaise siedział jak ogłupiały i patrzył aż sylwetka dziewczyny znika za rogiem.
-Czy ona kiedykolwiek mnie kochała? - spytał sam siebie, nie oczekując odpowiedzi. Cisza była na to wystarczającym dowodem. Samotna łza błysnęła mu na policzku. Stał sam na korytarzu ze złamanym sercem. Dobrze wiedział co oznaczała odpowiedź Victorii: 'nigdy cię nie kochałam, wybacz.' Tylko czemu nie powiedziała mu tego wcześniej? Teraz było już za późno. Był bezwarunkowo i nieodwołanie zakochany w Victorii Collins.

czwartek, 20 lutego 2014

Coca Cola's Life.

Draco objął ramieniem dziewczynę i zaprowadził do Pokoju Wspólnego. Zastał tam siedzącego jak zwykle załamanego Blaise'a i Victorię, która ignorowała go, pilnikując paznokcie. Blondyn powstrzymał się rzucenia w stronę blondynki jakiegoś nieprzyjemnego komentarza. Obydwoje unieśli głowy słysząc wejście Draco i Milicenty.
-Mili! - pisnęła Victoria i podbiegła do nich, pomagając Smokowi doprowadzić załamaną i wyczerpaną dziewczynę na kanapę.  Blaise tylko się temu przyglądał nieruszając się z fotela. Jedyną oznaką, że się tym zainteresował były błyski w oczach. Malfoy uklęknął tuż przed wylęknioną Bulstrode i rzekł:
-Tobie nic już nie grozisz. Zostaniesz tutaj z Collins, dobrze? - na jego słowa Mili pokiwała głową, że się zgadza. Powstał z klęczek i szturchnął przyjaciela w ramię.
-Musimy pogadać. - mruknął i wyszedł szybko mając nadzieję, że Diabeł się ogarnie i porozmawia z nim. Blondyn powoli miał dosyć biernego zachowania swojego przyjaciela. Gdy tylko Blaise dołączył do niego, ten popchnął go na ścianę i syknął:
-Możesz mi powiedzieć co ty odwalasz? - czarnowłosy chłopak zrobił głupią i zaskoczoną minę. Blondyn trzymał go za szyję mocno i Zabini nie miałby jak się wymknąć.
-Ja...ja....- zająknął się Blaise, nie wiedząc co odpowiedzieć. W duchu cieszył się z tego, że jego najlepszy przyjaciel chciał mu pomóc. Zawsze na niego liczył i tak już będzie.
-Tak, ty. - wzmocnił uścisk Draco tak, że Diabeł zbladł. Zacisnął dłonie na nadgarstku arystokraty.
-To, że Victoria da ci kosza, od początku wiedziałem. Przestań nad tym tak rozpaczać. Mleko się rozlało i nic na to nie poradzisz. Musisz się podnieść i iść dalej. Byle jaka porażka nie może cię tak złamać. Nie chcę stracić takiego przyjaciela jak ty. - w oczach Dracona pojawiły się błyski.  Nie pozwoli, aby z powodu jakieś gówniary stracił jedyną osobę, która nigdy go nie zawiodła. Blaise spojrzał na niego ze smutkiem.
-Może i masz rację...Ale ja ją nadal kocham. - odparł przygnębiony chłopak opierając głowę o mur. Przymknął powieki i cicho westchnął. Tak bardzo mu zależało na tej drobnej, kruchej blondynce, która wywróciła jego świat do góry nogami. Mógłby dla niej zrobić wszystko. Dosłownie. Mógł uchylić nieba i sprawić, że czułaby się jak księżniczka. A ona podeptała jego serce swoimi ulubionymi szpilkami.
-Z czasem zapomnisz. - Draco poluźnił uścisk i puścił go. Dobrze rozumiał co czuł Blaise. On to samo miał z Eleną. Tyle, że ona nie odrzuciła go. Więc miał jakieś szanse. Minimalne, ale jednak.
-Może. Chciałeś o czymś pogadać. - Blaise pocierał sobie gardło dłonią. Malfoy zaszurał nogą. Nie wiedział jak zacząć.
-Pomożesz mi znaleźć Elenę? - spojrzał na niego z miną zbitego psa. Diabeł uniósł brew.
-Zgubiłeś ją? - zaśmiał się cicho, za co został nagrodzony kuksańcem w bok. -Dobra, dobra. - uniósł w górę ręce nadal się śmiejąc. Oboje tak samo młodzi. Oboje tak samo zranieni przez dziewczyny. Ale mający nadzieję na lepsze jutro.
******
Obudziłam się leżąc na zimnej i wilgotnej posadzce. Nie miałam siły na wstanie. Usta wyschły mi, a gardło odmawiało mi posłuszeństwa. Poruszyłam zdrętwiałymi palcami. Żyłam. Jeszcze. Odetchnęłam w duchu, choć sytuacja temu nie sprzyjała. Usłyszałam jak klucz zgrzyta w zamku i drzwi się otwierają z głośnym skrzypnięciem. Nie poruszyłam się. Bo co to da?  Czyjeś kroki rozbrzmiały na schodach, a po chwili....
-Elena, wstawaj. - poznawałam głos jak zza ściany. Zamrugałam powiekami, a przede mną wykrystalizował się obraz stojącego nade mną Damona. Jego szara koszulka opinała muskularne ciało, a czarne, dopasowane dżinsy podkreślały szczupłą sylwetkę. Wygięłam usta w ironicznym uśmiechu.
-Nikt mi nie będzie rozkazywać, panie Salvatore. - zachrypiałam nadal leżąc na podłodze. Przewaliłam się na plecy, aby lepiej obserwować mężczyznę. Ten wywrócił oczami i rzekł:
-Nie mam zamiaru się z Tobą cackać. Wstajesz sama albo ja ci pomogę. - jego ton był twardy i zimny jak lód. Ja za to nie miałam zamiaru mu ustąpić.
-Nigdy. - syknęłam z jadem w głosie na jaki mnie mogło tylko stać. Nie przewidziałam jednak, że wampir wprowadzi swoje słowa w czyn. Uniósł mnie jakbym była piórkiem i wyniósł mnie do następnego, ciemnego pomieszczenia. Domyślałam się, że jesteśmy w piwnicach szkoły tuż przy jeziorze. Poznawałam po ohydnym wodnym i rybim zapachu.  Po chwili zorientowałam się, że Damon przykuwa mnie do kajdan wiszących z sufitu.
-Co..co ty zamierasz zrobić? - zapytałam na pozór obojętnym tonem, ale w środku aż mnie ściskało.
-To co widzisz. Włączę ci człowieczeństwo czy tego chcesz czy nie. - odpowiedź w sam raz. Wywróciłam w duchu oczami. Ten wampir zaczynał mnie powoli irytować.
-Denerwujesz mnie, wiesz? - spytałam go, a on nie zareagował. Patrzyłam spod przymrużonych powiek jak szykuje kołki, werbenę i inne zioła szkodliwe dla wampirów. Wsadził kołek do wywaru z werbeny. Robił to ostrożnie, aby samemu nie oberwać. Wyciągnął ze słoika nasączony kołek i powoli się przemieszczał w moją stronę. Na moje nieszczęście nogi również miałam przykute do podłogi. Wyglądałam jakby mnie ktoś do krzyża przybił.
-Nie waż się...-warknęłam ostrzegawczo, wysuwając kły. Nie zrobiło to na nim nawet najmniejszego wrażenia i błyskawicznie wbił mi kołek w brzuch. Zawyłam z bólu i wściekłości. Mój krzyk niósł się głośnym echem po opuszczonym lochu. Ból był tak paraliżujący, że nie mogłam tylko krzyczeć, aby ten ból opuścił moje ciało. Pragnęłam, aby przestał, a świat się skończył. Ale to był dopiero początek.
-Włącz to! - zagrzmiał Damon, torturując mnie kołkami i werbeną.
-Nigdy! - odwrzasnęłam i zawyłam jak wilkołak o północy. Nie poddam się tak bez walki. O nie. Damon nie wiedział z kim zadarł. Huśtałam się na tych cholernych kajdanach, a chłopak nie zamierzał przestać mnie torturować. Może spróbuję tak dotknąć jego czuły punkt?
-Nigdy Cię nie kochałam, Damonie. To zawsze był i będzie Stefan. - wyszeptałam. Nie musiałam się obawiać, on usłyszał to. Wampir słysząc to, zamarł z ręką uniesioną w powietrzu. Kołek niebezpiecznie wyślizgnął się z jego dłoni. Z pewną dozą satysfakcji obserwowałam jak emocje na jego twarzy zmieniają się błyskawicznie: zaskoczenie, niedowierzanie, smutek, wściekłość, złość, a na końcu zranienie. Potworne zranienie. Jego oczy rozszerzyły się.
-I nie mów, że jestem taka jak Katherine, bo to robi się nudne. - dodałam znudzonym głosem, przechylając głowę na ramię. Miałam już dość, a nie spodziewałam się rychłego uwolnienia. W gardle czułam pustynię i miałam chęć napić się odżywczej krwi. Zraniony Damon wbił we mnie kołek z jeszcze większą siłą, abym czuła jego ból i cierpienie. Wrzasnęłam. Bolało jak cholera.
-Teraz poczujesz jak JA się teraz czuję, Gilbert! - krzyknął Damon, a  jego błękitne jak ocean oczy zabłysły lodowatym blaskiem. Stalowa obręcz wokół mego serca zaczęła powoli pękać, pojawiły się na niej pierwsze rysy. Zacisnęłam dłonie w pięści i przygryzłam wargę, aż do krwi. Poczułam smak czerwonej cieczy na moich ustach. Moje ciało mówiło: DOŚĆ. Wycieńczone aż do granic wisiało bezwładnie na kajdanach. Ubranie porwane w paru miejscach. Nie tak powinna wyglądać potomkini Katherine Pierce.
-Doigrasz się, Salvatore. - warknęłam, co bardziej przypominało bulgot i nastała ciemność.
*********
-Słyszałeś? - Draco stanął w miejscu nasłuchując. Zdawało mu się jakby jakaś kobieta krzyknęła. Razem z Blaisem znajdowali się w piwnicach Hogwartu gdzie w tajemnicy przed nauczycielami trzymali skrzynki z alkoholem na imprezy. Ciemność oświetlali sobie za pomocą różdżek.
-Nic. Jesteś pewien, że to tu? - spytał go Blaise, rozglądając się czujnie na boki. Nie podobało mu się tu, ale nie mógł odmówić pomocy swojemu najlepszemu kumplowi zwłaszcza jeśli chodziło o Elenę, która nawiasem mówiąc była dla niego jak siostra, której nigdy nie miał.  Lubił przebywać w jej towarzystwie. Rozweselała go, a jej utarczki słowne z Draconem bawiły go. Bolało go jedynie, że nie tylko jego Victoria odrzuciła.
-Myślisz, że jakbym nie był pewien to byśmy tu byli? - warknął rozdrażniony Draco idąc dalej do przodu. Był zdeterminowany do odnalezienia swojej ukochanej choćby za najwyższą cenę. Serce tłukło mu się boleśnie w piersi wybijając rytm jego kroków.
-No nie. - mruknął Blaise, przyznając mu rację. Szedł tuż za nim, ledwo widząc jego plecy ginące w mroku. Różdżka dawała niewiele światła tak, że musiał uważać na to gdzie staje.Tunele pod zamkiem ciągnęły się w nieskończoność, a Smok parł dalej, patrząc do kolejnych cel czy przypadkiem nie ma tam Eleny albo co gorsza...jednej z jej ofiar. Przełknął głośno ślinę i zacisnął oczy. Nie chciał się ujawniać ze swym strachem przed Blaisem. Musi ją odnaleźć. Za wszelką cenę. Zniknęli w mroku.
************
-Ron! To nie tak! - Hermiona chwyciła za rękaw swojego przyjaciela, aby ustrzec go przed spaleniem całego dormitorium. Siedzeli w jej prywatnym pokoju i ćwiczyli zaklęcia do zbliżających się zajęć z zaklęć. Po raz kolejny Rudzielcowi nie udało się opanować zaklęcia powstrzymującego płomienie.
-A jak? - chłopak był już na granicy wytrzymałości. Nie dość, że zmarnował kilka godzin na trenowaniu tego zaklęcia, to nic to nie dawało. Tracił tylko czas. Potrząsnął głową zrezygnowany. Nie mógł nic poradzić na to, że nic mu nie wychodziło.
-Spróbuj jeszcze raz i nie rezygnuj! - poleciła mu Hermiona, a on machnął różdżką, z której sypnęły się  złociste iskry.
-Confringo! - zawołał rudy chłopak i leżący na biurku kałamarz wybuchnął i spalił się. Błysło oślepiającym światłem, a potem jak gdyby nigdy nic znikło. Gryfoni zamrugali oczami.
-Ron....udało ci się! - pisnęła Hermiona całując rudzielca w policzek, a ten zarumienił się przez co kolorem przypominał jego włosy.
-Dz-dzięki. - wyjąkał i spojrzał w roziskrzone oczy szatynki. Uśmiechała się do niego szeroko. Zda egzamin i będzie po sprawie.

sobota, 15 lutego 2014

Something I Need.

Damon i Stefan zjednoczyli swoje siły i biegli przed siebie, aby odnaleźć ukochaną przez nich kobietę. Kłócili się, to fakt, ale łączyły je dwie rzeczy - więź krwi oraz Elena. Gdyby nie ona, oni dawno by odwrócili się od siebie i dalej walczyli. Biegli przez korytarze mijając zdziwionych uczniów, którzy udawali się na dalsze lekcje. Mężczyźni starali się utrzymać w miarę ludzki bieg, ale ich niecierpliwość rosła z każdym przebiegniętym metrem. Damon zapewne by się nie przejmował, że inni odkryją kim jest i pobiegłby do Eleny. Jego miłość i przywiązanie do niej aż biło Stefana po oczach.  Smuciło go, że dziewczyna wybrała jego brata no, ale w końcu uczuciami się nie wolno bawić. Weszli na ruchome schody. To przez moment ich unieruchomiło przez co szatyn mógł poważnie pogadać z bratem.
-Damon? - odchrząknął. Czarnowłosy nerwowo tupał nogą po schodach, a palcami wybijał staccatto na kamiennej poręczy.
-Hm? - mruknął niemile chłopak, nie patrząc w stronę brata tylko dookoła siebie. Był napięty jak struna. Niemalże nie oddychał. Wargi zacisnął w cienką linię. Włosy nerwowo przeczesane opadały mu prawie do ramion.
-Właśnie sobie coś uświadomiłem. - potarł swoją brodę Stefan, niewiedząc jak zacząć.
-Ciekawe co. - Damon spojrzał na niego i uśmiechnął się ironicznie. Jego mały braciszek myślał. No kto by powiedział...
-Nie ironizuj. Nie teraz. Uświadomiłem sobie, że to Tobie Elena jest przeznaczona, a nie mnie. - Stefan mówiąc to wewnętrznie się rozpadał. Chciał tylko jej szczęścia, a jego brat najwidoczniej jej to dawał. Trzeba było się pogodzić z tą stratą i żyć dalej. Ścisnął dłoń na kamiennej poręczy, która zaczęła kruszeć pod jego dotykiem. Czarnowłosy zerknął na niego niedowierzając.
-Pardon? - Damon uniósł brew, patrząc na swego uśmiechniętego fałszywie brata, który skrywał swoje prawdziwe uczucia.  Nie chciał się przed nim totalnie załamać.
-Nie słyszałeś tego co powiedziałem? Uświadomiłem....- zaczął znów szatyn, lecz Damon przerwał mu:
-Doskonale słyszałem to. Jesteś świadomy tego co powiedziałeś? - słowa brata mocno zaskoczyły starszego z nich. Do tej pory to on musiał jemu ustępować, a teraz to się chyba miało zmienić. Stefan ustępował z własnej woli. Z WŁASNEJ, NIEPRZYMUSZONEJ woli. Coś tu było nie tak.
-Tak, jestem. Nie musisz się tak na mnie patrzeć. - odwrócił wzrok młodszy Salvatore, patrząc z udawanym zainteresowaniem na jeden z poruszających się obrazów. Przelatywały mu przed oczami tak jak jego wspomnienia  czasami niekoniecznie dobre. Zbyt wiele osób skrzywdził i nie mógłby tak po prostu walczyć o Elenę. Ich miłość zgasła jak zwiędła róża, której uschnięte płatki powoli opadały na dno. Stał się niewolnikiem własnej chorej miłości. Musiał się odciąć od tego wszystkiego. Zapomnieć, po prostu zapomnieć o niej i ich niegdysiejszym związku. Zapominanie o czymś czegoś się bardzo pragnęło jest ciężką rzeczą, ale jeśli się uprzeć to można osiągnąć wiele.
-Wszystko okej? - Damon dotknął ramienia brata patrząc na niego z niepokojem. Nie często Stefanowi udawało się odpłynąć myślami. Rzadko kiedy widywał go w takim stanie: delikatna mgiełka przesłoniła jego oczy, a usta lekko się rozwarły.
-Tak. - odpowiedział krótko Stefan wchodząc na siódme piętro, gdzie zgromadziło się tam całe grono pedagogiczne. Dyskutowali nad czymś , żywo przy tym gestykulując. Profesor Snape tylko zachował powagę i stał z boku z nikim nie rozmawiając. Jego czarne jak krucze skrzydło włosy przesłaniały mu twarz sprawiając wrażenie niedostępności. Bo i tak było: Snape - zimna góra lodowa.
-Można wiedzieć co tu się dzieje? - Damon zaczął się przedzierać przez tłum, aby zobaczyć nad czym tak rozprawiali. A widok był przerażający: jeden z uczniów leżał na podłodze w kałuży własnej krwi, z rozharatanym  gardłem, z którego lała się obficie krew. Salvatore rozpoznał w nim swojego ucznia z Gryffindoru.
-Neville Longbottom. - mruknął.  Stojący obok niego Stefan momentalnie zbladł, a wokół jego oczu pojawiły się drobniutkie żyłki. Nadal nie potrafił się kontrolować przy ludzkiej krwi. Damon był przyzwyczajony do tego. Młodszy Salvatore odwrócił twarz i zatkał sobie usta dłonią. Kły wydłużyły mu się nadnaturalnie. Odszedł na bok.
-Taka tragedia w szkole...- lamentowała z boku profesor Sprout, nauczycielka zielarstwa. Jak zwykle na sobie miała długi, szarawy płaszcz i poplamiony kapelusz. Damon z trudnością powstrzymał się od jakiegoś ciętego komentarza pod adresem koleżanki.
-Trzeba będzie zawiadomić jego babcię. - oznajmiła opanowana już McGonagall. Zapadła cisza przerywana co jakiś czas chlipaniem profesor Sprout. Damon podszedł do ciała Neville'a i trącił je czubkiem ciężkiego buta.
-Martwy od co najmniej 2 godzin. Ktoś go nieźle załatwił. - skwitował szorstko Damon wpatrując się w zwłoki. Domyślał się kto to zrobił, ale nic nie mówił. Sam musiał to załatwić i rozwiązać. A w dodatku ta sprawa z Astorią...Elena sobie nagrabiła.  Obszedł zwłoki i podszedł do swojego brata.
-Idę poszukać Eleny. Gdzieś musi być, a ty to załatw. - tu skinął głową na całe to zdarzenie. Stefan pokiwał głową niemalże niezauważalnie i podszedł do nauczycieli. Tymczasem Damon udał się na poszukiwania swojej ukochanej. Zamek był duży, więc poszukiwania mogły zająć mu sporo czasu. Przechodząc kolejnymi korytarzami zastanawiał się co mogło skłonić dziewczynę do tak drastycznych czynów. Przecież brzydziła się zabijaniem i piciem ludzkiej krwi. Była wyjątkowo wrażliwą dziewczyną i przeciwieństwem Katherine. Kochała ludzi, a oni to odwzajemniali. Nienawidziła, gdy ktoś bił i znęcał się nad niewinną osobą. I za to ją pokochał. Za to, że wiedziała kim jest to i tak przy nim była. A on zawiódł jej zaufanie. Zaufał nie tej osobie co trzeba. Przeklęty Kol.
*********
Siedziałam na zimnej podłodze w łazience Jęczącej Marty oparta głową o chłodną ścianę. Krew spływała mi po brodzie brudząc błękitną koszulę.  Czułam jak powoli krzepnie mi na twarzy, ale nie zwracałam uwagi na to. Teraz odkąd zaczęłam pić ludzką krew byłam odmieniona: szybsza, pełna życia, a w dodatku nikt mi się nie sprzeciwiał. Nawet ten głupi Damon. Wstałam z chłodnej posadzki i podeszłam wolnym krokiem do lustra. Spojrzałam w nie i ujrzałam samą siebie. Potwora. Wampira. Krwiopijcę. Nie uznającą żadnych kompromisów Elenę Gilbert. Zmieniłam się. Na zawsze. Cmoknęłam ustami. Idealna. Uśmiechnęłam się kusząco. Kto by się mnie oparł? Ugh, tylko te ciuchy. Postać w lustrze skrzywiła się. Beznadziejne bezguście. Zmięłam koszulę w dłoniach. I te trampki....Jęknęłam.  Czas to zmienić. Tak, tak Eleno. Koniec z erą kujonicy. Obróciłam się w miejscu. I te włosy...Przytrzymałam w palcach pasmo czekoladowych włosów. Wiecznie oklapnięte, sprawiające wrażenie tłustych.
-To musi się zmienić...Tak jak ja.- mruknęłam do siebie i wyszłam z pomieszczenia. Nie Gwar uczniów dobiegł do mnie z dołu. Szłam podłużnym korytarzem, uśmiechając się sama do siebie. Ktoś za mną szedł, ale nie odwróciłam się, aby sprawdzić kto to. Domyślałam się. Damon. Ten smród ciągnął się za nim na kilometr. Przyspieszyłam. On również.
-Elena! - zawołał, a moje imię odbiło się echem po korytarzu. Gwałtownie się zatrzymałam.  Obróciłam się i niemal krzyknęłam ze strachu. Tuż przede mną stał Damon. Byliśmy tak bardzo blisko siebie, że aż mogłam wyczuć bicie jego serca. Chwycił mnie za nadgarstki. Zaczęłam się szarpać, ale i tak wiedziałam, że mam tyle sił, aby się wyrwać. Wampir patrzył się na wyrywającą się mnie z trudno tłumioną złością.
-Możesz mi powiedzieć co robisz? - warknął, zaciskając dłonie na moich nadgarstkach. Ból narastał przez co nie mogłam się skupić i racjonalnie pomyśleć. Nogi ugięły się pode mną.
-To co powinnam robić. - uśmiechnęłam się diabolicznie i zaśmiałam się jak wariatka. Wygięłam się jak łuk i opadłam bezwładnie. Chłopak nadal mnie trzymał.
-No chyba nie. - potrząsnął mną, a gdy wstałam zrobił coś czego się po nim nie spodziewałam: skręcił kark. Ciało Eleny opadło z głuchym łoskotem na podłogę.
-Chcę Cię mieć spowrotem, Eleno. - szepnął Damon z żalem, patrząc na  jej ciało, a potem je unosząc. Wyglądała teraz tak niewinnie, że musnął jej policzek palcami. Odszedł, trzymając jej ciało w ramionach.
*******
Draco powolnymi ruchami zapinał swoją ulubioną, błękitną koszulę. Zostawił trzy guziki rozpięte tuż pod szyją. Poczochrał się po swojej blond grzywie, która i tak była już jakby przeszedł przez nią huragan. Wygładził koszulę i narzucił na nią szatę szkolną. Po uprzednim kazaniu pani Pomfrey wyszedł ze Skrzydła Szpitalnego. Wpuścił powietrze do swoich płuc. Nareszcie uwolnił się od zapachu szpitala i leków. Doprowadzało go do mdłości. Teraz musiał tylko odnaleźć Elenę i porozmawiać z nią.  Dość szybkim krokiem szedł w kierunku Pokoju Wspólnego Slytherinu, gdy napotkał po drodze rozryczaną Milicentę. Chciał już koło niej przejść, ale coś kazało mu zawrócić.
-Mili? - zwrócił się do dziewczyny, która trzęsła się jak galareta. Dziewczyna uniosła głowę w górę i załkała głośniej. Makijaż rozmazał się na całej twarzy tworząc obraz nędzy i rozpaczy. Przyklęknął przy niej. Poczuł się niepewnie. Nigdy nie potrafił skutecznie pocieszyć jakiejkolwiek dziewczyny. Nieśmiało położył dłoń na jej ramieniu.
-Co się stało? - spytał cicho, uważnie patrząc na Milicentę. Dziewczyna otarła dłonią łzy.
-Pansy nie żyje. - odparła i ponownie zaniosła się donośnym płaczem. Draco osłupiał. Pansy? Nie żyje?
-A...kto ją zabił? - spytał znów, narażając się na atak histerii Bulstrode. Była z tego znana na równi z Parkinson przez co Draco zerwał z tą ostatnią.
-GILBERT! - zawyła, a jej głos odbił się echem pośród ścian. Chłopak zamarł. Imię Eleny dudniło mu głucho w głowie. Czy ona byłaby zdolna do popełnienia jeszcze jednego morderstwa?

czwartek, 13 lutego 2014

Lost And Insecure.

Idąc korytarzem stwierdziłam, że lepiej będzie jak zmyję krew w łazience. Trzeba jakoś było utrzymać w tajemnicy fakt, że Naczelna Suka Hogwartu powróciła i nie ma zamiaru odejść. Zamaszystym krokiem weszłam do pomieszczenia gdzie stało 5 umywalek. Podeszłam do jednej z nich i odkręciłam kurek, z którego wypłynęła czysta woda. Oparłam dłonie o krawędź umywalki i spuściłam głowę aż włosy zasłoniły moją twarz. Woda swobodnie lała się cicho szemrząc. Spojrzałam w lustro wiszące nad umywalką.  Krew zaschła na mej twarzy tworząc skorupę Była wszędzie: od czubka nosa przez policzki, usta i brodę. Kły już znikły, a oczy przybrały normalną, czekoladową barwę. Przypominałam dawną siebie zanim stałam się wampirzycą, ale zmieniłam się. Diametralnie. Nie mam zamiaru być tą samą niewiedzącą co zrobić dziewczyną. Czas na twardą, silną i wiedzącą czego chce Elenę Gilbert. Zarzuciłam włosy do tyłu i spojrzałam wyzywająco w kawałek szkła. Na moich ustach igrał zalotny uśmieszek, a oczy błyszczały z podekscytowania. Popatrzyłam w dół na moje ciuchy. Skrzywiłam się z niesmakiem. Cóż za brak gustu! Czas chyba się wybrać na zakupy, Gilbert. Zakasałam rękawy i zmyłam krew z twarzy. Po kilku minutach mycia się zimną, niemalże lodowatą wodą, zakręciłam kurki. Już chciałam wyjść, gdy usłyszałam głosy dwóch dziewcząt:
-Słyszałaś, że Draco leży znów w szpitalu? Strasznie poturbowany. Nie wiadomo kto mu to zrobił, bo milczy jak zaklęty. Obawiam się jednak, że chodzi o porachunki o mecze quidditcha. Bo niby o co innego? - no tak, Pansy. Wywróciłam oczami. Sama miałam z nimi załatwić sprawę, a tu one same ułatwiają mi zadanie. Otworzyłam gwałtownie drzwi, które buchnęły o sąsiednią ścianę. Dwie Ślizgonki wzdrygnęły się ze strachu. Ja natomiast pewnie stanęłam przed nimi. Skrzyżowałam ręce na piersiach i otaksowałam je lekceważącym spojrzeniem.
-No patrzmy kogo my tu mamy. Mopsica i Ogrzyca. Sama śmietanka towarzyska Slytherinu. - zaśmiałam się złowieszczo, obserwując jak ich źrenice rozszerzają się.
-Co zamierzasz zrobić? - wystękała Milicenta, która była największym tchórzem jakiegokolwiek widziałam.
-No nie wiem. Zabić, poćwiartować...kto wie? - udałam, że się zastanawiam i spoglądam gdzie indziej.  Milicenta przełknęła ślinę, a jej dłonie pokryły krople potu. Może najpierw od niej zacznę? Podeszłam bliżej i spojrzałam jej prosto w oczy.
-A teraz rzucisz Avadę na stojącą tutaj koleżankę Parkinson. - zauroczyłam ją. Szatynka zamrugała szybko oczami i powoli wyciągnęła różdżkę z kieszeni szaty. Ja odsunęłam się i z diabelskim uśmiechem patrzyłam na jej poczynania.
-Mili, Mili...ty nie wiesz co robisz...Mili....- skomlała Pansy, która z ciężkim sercem wyciągnęła drewienko, aby jakoś się bronić. Stanęły naprzeciwko siebie z wyciągniętymi różdżkami. - POŻAŁUJESZ JESZCZE, GILBERT! - krzyknęła Pansy, gdy błysnęło oślepiające zielone światło. To Milicenta rzuciła potężne zaklęcie uśmiercające przez co Parkinson odrzuciło wysoko w powietrze i upadła z łoskotem parenaście metrów. Martwa. Stałam w miejscu zaskoczona. Nie spodziewałam się, że pójdzie to tak szybko. Bulstrode dyszała ciężko jakby po ledwo przebiegniętym biegu. Jednak nie zdołałyśmy nic zrobić, bo usłyszałam czyjeś kroki. W wampirzym tempie zmyłam się z miejsca wypadku. Nie chciałam być przyłapana. Miałam jeszcze tak wiele do zrobienia. trzeba było wyplenić te mendy, które rozsiewały nieprawdziwe plotki o mnie. Wbiegłam po schodach na siódme piętro nieco zwalniając, bo schodzący Gryfoni patrzyli się na mnie z podejrzliwością, ale większość i tak uśmiechała się do mnie. Odwzajemniłam się tym samym. Mój uśmiech przesączony był słodkością aż do przesady. Rzygać mi się zachciało. Idąc tak w górę, wpadłam przez przypadek na Neville'a, który jak zwykle tkwił nosem w książce. Przedmiot upadł na schody i zleciał na dół.
-O jejciu co za gapa ze mnie! Cześć Elena. - przywitał się ze mną i posłał mi ten jeden z tych olśniewających uśmiechów. Coś zakłuło mnie, abym przestała być taka okrutna. Uciszyłam to.
-Cześć, Nev. - oblizałam wargi koniuszkiem języka. Ten chłopak był całkiem, całkiem...
-Co tam u Ciebie słychać? Nie było Cię dziś na lekcjach...- spytał się Longbottom, schylając się po upadłą książkę. Schowałam dłonie w tylnich kieszeniach spodni.
-Wiesz, źle się czułam, ale już się dobrze czuję. - dodałam szybko, widząc jak jego brwi się uniosły. Elena! Ty nie musisz się nikomu tłumaczyć. Zwłaszcza takiej fajtłapie jak on. Oparłam dłoń o biodro i przestąpiłam mu przejście. Dwoma palcami poluzowałam mu krawat. Chłopak przełknął głośno ślinę.
-Chodź, musimy pogadać. - zamruczałam i pociągnęłam go za krawat. Longbottom posłusznie za mną poszedł.
*********
Draco leżał na jednym ze szpitalnych łóżek, a rękę podłożoną miał pod głowę. Wpatrywał się uporczywie w sufit jakby to miało pomóc mu znaleźć odpowiedź na dręczące go problemy. Jednym z nich było zachowanie Eleny.  Zaskoczyła go jej reakcja jak przyłapała go z Astorią. Nie powinien tego robić, ale to było silniejsze od niego. Kochał Elenę, ale wiedział, że w jakiś sposób będzie dla niego nieosiągalna. Mimo to zazdrość w jej wykonaniu...Zamyślił się. A może jednak jej na nim zależało?  Wydął wargę. Odkąd ją poznał nie mógł zapomnieć o niej. Posiadała stanowczy i uparty charakter, a on lubił dziewczyny o silnych charakterach. Uwielbiał chwile, gdy marszczyła swój zgrabny nosek albo unosiła brwi w zdziwieniu. A ten jej olśniewający uśmiech....Chłopak uśmiechnął się sam do siebie. Codziennie na lekcjach obserwował ją i analizował każdy ruch, każde skinienie głową. Była idealna. Co do tego to Draco nie miał wątpliwości. Jej długie, brązowe jak czekolada włosy rozsypujące się na wietrze i perlisty śmiech, który go za każdym razem urzeczał. Chciał być blisko niej, potrzebował tej bliskości, ale zawsze coś stawało im na drodze. Jak nie Damon, to Astoria...Teraz Greengrass już nie żyła, a on sam mógł odetchnąć. O ile mógł to zrobić. Zbrodnia pozostawała zbrodnią i co do tego nie miał żadnych wątpliwości. Parokrotnie już odwiedzali go aurorzy z ministerstwa, ale on milczał jak zaklęty. Uparcie twierdził, że nie pamięta kto to zrobił. Chłopak nie umiał, nie potrafił wydać Eleny, bo mogłoby się to źle skończyć dla niej. Wierzył w jej moce, ale przecież nie były niewyczerpywalne. Jego rodzice, gdyby żyli napewno by tego nie aprobowali. W końcu chronił morderczynię, ale i dziewczynę, którą kochał. Tak, od pewnego czasu nie układało mu się z Granger dlatego zerwał z nią tuż przed zakończeniem szóstego roku. To ona obudziła w nim uśpione pokłady miłości i człowieczeństwa. To ona wyprowadziła go z mroków bycia Śmierciożercą.  Starał się być lepszym człowiekiem, nauczył się kochać. W domu rodzinnym pojęcie 'miłość' kojarzyło się z czymś abstrakcyjnym. Draco przymknął powieki, a pod nimi pojawiła się postać Eleny.
"I trudno mi się przyznać, że to wszystko nagle traci sens, gdy Ciebie nie ma. Na głos nie wypowiem, że tęskniłem, gdy nie było Cię trochę za długo."
Poczuł jak słony płyn wilgotnieje na jego policzkach. No nie, Malfoy! Zaczynasz się rozklejać jak baba. Otarł je pospiesznie dłonią i przykrył się bardziej kołdrą. Tęsknił. Czemu Elena go odtrącała? Ich stosunki były lekko napięte, to fakt. Kurczę, czemu wtedy ją odrzucił i uniósł się tym cholernym honorem? W dodatku Damon komplikował ich relacje.
"Gdy odwracasz wzrok, Nie chcesz widzieć mnie. Ja tylko znów chcę cię mieć przy sobie. Próbujesz zmieniać mnie. Czy chcesz, bym udawał? Z dnia na dzień był innym kimś? Skąd nagle pomysł twój na ten cały dramat,ten cały bunt i łzy?"
Ukrył twarz w dłoniach. Ta bezradność doprowadzała go do frustracji i to na skrajnym poziomie. Mógł wyrywać sobie włosy z głowy, a i tak by to nic mu nie pomogło. Jego Elena powoli odchodziła od niego, tracił z nią jakikolwiek kontakt.  Chciało mu się krzyczeć, wyć aż całkowicie opadnie z wyczerpania. Przygryzł wargę, aby się nie rozpłakać. W szkole uchodził za podrywacza, kobieciarza, chłopaka bez serca, a było kompletnie odwrotnie. Szukał tej jedynej, która zmieni jego świat i stanie się wybranką jego serca. Do tej pory nikogo takiego nie znalazł, aż poznał Ją. Tą jedyną. Przesłoniła mu świat swoją osobą. Do tej pory nie potrafił się do tego przyznać, ale czas nadszedł, aby  nie oszukiwać się. Zaszkliły mu się oczy. Czemu mu to zrobiła? Wyrwała i podeptała jego serce, które nie miało już sił walczyć o to uczucie, które z dnia na dzień gasło. Rozchylił wargi, z którch wydobył się delikatny obłoczek jego ciepłego oddechu.
"Chcę tylko czuć, że cię mam przy sobie ..."
Westchnął i zamknął oczy. Chciał nic nie czuć. Nic. Wyłączyć uczucia i przestać czuć cokolwiek. Łzy toczyły mu się po policzkach, a on pozwolił im swobodnie płynąć aż zaczęły mu moczyć piżamę. Nie wstydził się łez. Już nie. Był innym człowiekiem, zdolnym do okazywania jakichkolwiek uczuć. Był kim był. Nie zmieni się. A jeśli już to tylko na dobre. Tylko czemu miłość tak bolała? Podrapał się po klatce piersiowej w miejscu gdzie znajdowało się serce. Sprawiało to wrażenie jakby się chciał się do niego dodrapać i wyrwać go wraz z aortami. On jednak poddał się całkowicie i oklapł. Będzie walczyć. Do końca. W końcu był Ślizgonem, a to zobowiązywało do czegoś. Zdobędzie serce Eleny choćby nie wiedział co. Wygiął usta w leciutkim uśmiechu. Tak ukontestowany zasnął. Śnił oczywiście o śmiejącej się Elenie i ich wspólnej przyszłości.
*******
-Wiesz gdzie jest Elena? - Damon wpadł do dormitorium Stefana, który akurat układał swoje rzeczy. Ten nie odwracając się, odpowiedział:
-Nie.- włożył sweter do szafy. Czarnowłosy aż zatrząsł się z gniewu i bezsilności.
-Nie interesuje cię gdzie ona jest?! Z kim się szwęda?! - wrzasnął na Stefana i popchnął go. Młodszy z nich przewrócił się, ale błyskawicznie się podniósł. W wampirzym tempie przygwoździł Damona do ściany.
-Nie interesuje mnie jej życie uczuciowe odkąd rzuciła mnie dla Ciebie. Rozumiesz? - szepnął ze złowrogim błyskiem w oku. Mimo, że rana została zaleczona, zaklepana to i tak bolała. Kochał ją i to bardzo, a ona musiała się zakochać w jego bracie. Historia lubi się powtarzać. Wzmocnił uścisk.
-Ste...Ste...fff....- wystękał Damon ledwo łapiąc oddech i powietrze.  Ten wysunął kły i zasyczał. Miał już powoli dość problemów brata i jego byłej dziewczyny.
-Mam Cię powoli dosyć...Ciebie i Eleny. - warknął niewyraźnie przez kły. Tą przerażającą chwilę przerwał huk drzwi i najście zaalarmowanej McGonagall. Ta stanęła jak wryta widząc ich w takiej pozycji, a Stefana z nienaturalnymi jak na człowieka kłami.
-Panna Gilbert. - wydusiła. Bracia na te słowa wybiegli z pokoju, zostawiając oszołomioną nauczycielkę transmutacji samą.

wtorek, 11 lutego 2014

Obsessions.

John Newman - Out Of My Head

Tuż po wyjściu wzburzonego Damona z klasy, klapnęłam tyłkiem na blat biurka. Byłam przerażona i wściekła zarazem. Nie mógł mi zarzucić takich kłamstw! Łzy ponownie zakręciły mi się w oczach i popłynęły po policzkach. Schyliłam głowę aż włosy zasłonią moją twarz i załkałam cicho.  W dodatku mój smutek potęgował chłód bijący ze ścian  i podłogi. Byłam półnaga, prawie się oddałam Damonowi. To nie tak miało być. Powinnam dać szansę Draconowi, bo to w nim się zakochałam. A Damon...Tak jak mu powiedziałam: kocham go, ale czy wrócimy do siebie to kwestia sporna. Otarłam łzy i podeszłam wolnym krokiem do leżącego w przeciwległym rogu klasy stanika. Podniosłam go i wyszeptałam:
-Reparo.- rzecz natychmiast się naprawiła, a ja mogłam ją spowrotem założyć na siebie. Westchnęłam cicho. Powinnam teraz być na lekcjach. Kolejny dzień laby. Ja nie wiem jak zdam te cholerne owutemy. Gdy zapięłam ostatnią haftkę biustonosza, usłyszałam jak drzwi ponownie się otwierają. Nie odwróciłam się, bo wiedziałam, że to Damon wrócił, aby mnie przeprosić.
-Nie musisz mnie przepraszać. Co się stało to się nie odstanie. - mój głos dziwnie zadrżał. Wciągnęłam swoją błękitną bluzkę na siebie. Również przy niej użyłam zaklęcia naprawiającego. Guziki pozlatywały się z różnych stron i powszywały się w ubranie. Zapięłam ją powolnymi ruchami, bo i tak nie miałam gdzie się spieszyć.
-Damon jest już dawno na lekcjach. - podskoczyłam, gdy usłyszałam głos Stefana. Odwróciłam się szybko i go zauważyłam. Stał w progu, przyglądając mi się.
-Co...ty tu robisz? - nerwowym ruchem poprawiłam swoje ubranie i włosy. Chłopak podszedł bliżej. Atmosfera między nami zagęszczała się coraz bardziej.
-Szukałem Cię. - odpowiedział krótko, zbliżając się do mnie. Staliśmy teraz naprzeciwko siebie tak, że mogłam dotknąć jego tors rękoma.
-Dlaczego? Przecież wiesz, że chodzę na zajęcia. - dociekałam, patrząc gdzieś w bok.
-Właśnie widzę. - cicho zaśmiał się Stefan. Ten dźwięk przypominał małą, skrobiącą szyszkę wiewiórkę. Uśmiechnęłam się nieznacznie. Tu mnie miał. Elena Gilbert na wagarach. I co by na to powiedzieli moi rodzice? 
-Dzisiaj nie miałam siły, aby pójść i męczyć się na lekcjach. - odezwałam się, lekko przygryzając wargę. Od pewnego czasu nie czułam się najlepiej: prawie nic nie jadłam, nie piłam. Ukrywałam to skrzętnie przed Draco i Damonem. Blaise przestał wogóle interesować się sprawami bieżącymi i przesiadywał w swoim dormitorium. Stefan chwycił mnie delikatnie za podbródek i zmusił abym spojrzała prosto w jego oczy. Z wysiłkiem zrobiłam to. Ze szmaragdowozielonych oczu wyczytałam troskę i zaniepokojenie. Bał się o mnie. Rozchyliłam wargi oczekując w napięciu na dalszy ciąg. Chłopak pogłaskał mnie po policzku. Jego dotyk był jak muśnięcie skrzydełka motyla. Pozostawiał po sobie gorącą smugę. Westchnęłam ciężko.
-Dla mnie już nie ma ratunku, Stefan. - odezwałam się, dotykając dłońmi i palcami jego wypukłych kości policzkowych, których tak wielokrotnie dotykałam i całowałam. Może i zabrzmiałam melodramatycznie, ale taka już byłam. Nic na to nie mogłam poradzić.  Nawet wampiryzm mi nie pomógł. Umierałam. Powoli, ale jednak.
-Nie dam ci umrzeć. Damon również. Odkąd wyjechałaś, stałaś się niemal przedmiotem kultu. Codziennie zapijał swoje smutki przeglądając wasze wspólne zdjęcia. Nigdy nie widziałem go w takim stanie. Nawet po odrzuceniu przez Katherine. - tu twarz wampira jakby pociemniała na wspomnienie o tym. - On Cię naprawdę kocha. - dodał łamiącym się głosem, stykając się czołem z moim. Ja stałam zaskoczona tym nagłym wyznaniem. Stefan pocałował mnie w czubek głowy i odsunął się.
-I proszę. Nie baw się nim i jego uczuciami. On nie zasługuje na to. - i po chwili już go nie było. Stałam wstrząśnięta nie wiedząc co powiedzieć. Nie chciałam się bawić niczyimi uczuciami. Zwłaszcza Damona, który potrafił być nieobliczalny. Gula stanęła mi w gardle. Po kilku minutach zorientowałam się, że gapię się w drzwi.  Stefan miał rację. Muszę dokonać wyboru. Wyszłam z pustej klasy i zatrzasnęłam drzwi. Idąc pustymi korytarzami nie myślałam o niczym. Pustka. Zeszłam po schodach, a na korytarzach powoli się zapełniało. Przysłoniłam twarz włosami i przeszłam prędko tuż obok Pansy, Milicenty i Victorii, które śmiały się i żartowały szyderczo z młodszych uczniów.  Spuściłam głowę i szłam prosto przed siebie. Niestety, naprzeciw mnie szedł Damon, który zapewne miał teraz dyżur. Pełno dzieciaków zabiegało mi drogę przez co szłam w nieco zwolnionym tempie. Chciałam jak najszybciej zmyć mu się z oczu, ale to było niemożliwe. Mogłam wprawdzie wykorzystać wampirze umiejętności, ale ja nie chciałam.
-"No nieźle, jeszcze on.." - pomyślałam ponuro, ale moje serce zaczęło bić szybciej na jego widok. Chyba zawsze będzie tak na mnie działać. Stanęłam w miejscu. Wampir również mnie zauważył i niezauważalnie się spiął. Uśmiechnął się sarkastycznie.  Mnie to jakoś szczególnie nie bawiło. Spostrzegłam, że założył nową koszulę. Na tą myśl wygięłam usta w szatańskim uśmiechu, przez co zrzedła mina Salvatore'owi. Pewnie się zastanawiał się co szykuję. Zebrałam włosy w kok i przeszłam tuż obok niego. Nie chciało mi się z nim gadać, nie teraz. Postanowiłam poszukać Malfoya, który gdzieś tajemniczo zniknął. Musiałam wyjaśnić z nim tą sytuację i przeprosić go. A może gdzieś razem wyjdziemy? Z tym postanowieniem schodziłam schodami na dół do lochów. Już prawie dochodziłam do kamiennego włazu, gdy usłyszałam czyjeś sapanie i jęki. Speszyłam się. Pewnie to jacyś uczniowie z młodszych roczników, ale i tak to wywołało rumieńce na moich policzkach. Nerwowo zagarnęłam włosy nie wiedząc co robić. Para stała w kącie i obmacywała się na całego. Chłopak włożył dziewczynie rękę pod spódnicę i pieścił jej nefralgiczne miejsce co powodowało jęki dziewczyny. Jego koszula była już rozpięta. Chyba nie zdawali sobie sprawy z tego, że są obserwowani. Przyjrzałam się im lepiej i rozpoznałam w dziewczynię Astorię. Aż zachciało mi się śmiać. Ta suka szybko odpuściła sobie Draco.  Nie rozpoznawałam jednak chłopaka. Zmrużyłam oczy. Jego włosy delikatnie się mieniły, ale w cieniu pozostawały niemal czarne.
-"Odchyl się, odchyl...proszę." - błagałam w myślach, zaciskając palce na pasku od torby. Chłopak nieco się odsunął od dziewczyny, ciężko dysząc. Drżącymi palcami zapinał pasek i rozporek.  Potem jego zgrabne, długie palce zapięły guziki koszuli. Te ruchy wydały mi się dziwnie znajome. Mogłam i wyjść na zboczoną dziewczynę, która lubi podglądać ludzi podczas stosunku, ale tak nie było. Nieznajomy mi chłopak poczochrał się po włosach i wyszedł z cienia. Zatkało mnie. Nie umiałam się ruszyć z miejsca tylko gapiłam się na niego z wybałuszonymi oczami i otwartymi ustami. To nie mogła być prawda. NIE NIE NIE! Czułam jak pękam na milion kawałków, a serce chce wyć z rozpaczy. Zaniemówiłam. Doskonale znałam tego chłopaka. To był On.
-D-D-Draco? - wykrztusiłam. On błyskawicznie się obrócił ku mnie. Był bardzo zaskoczony. Tego niestety nie mogłam powiedzieć o sobie. Stałam i zaciskałam pięści z bezradności. Łzy cisnęły mi się do oczu, ale nie łzy rozpaczy - co to to nie. To były łzy wściekłości. Kły wyrosły mi, a oczy zmieniły barwę. Delikatne żyłki pojawiły się wokół moich oczu. Teraz nic już nie czułam. Było mi obojętne to co się z nimi w tej chwili stanie.
-Elena! Elena! - usłyszałam jego nawoływanie, ale zignorowałam to. Szłam prosto na przerażoną i rozstrzęsioną Astorię. Jej oczy były jak dwa spodki, ale mnie to nie obchodziło.
"Wyłącz to. Wyłącz. Zapomnij. Nie przejmuj się tym co o Tobie mówią ludzie. Jesteś wielka. Dokonasz cudów. Niepotrzebne jest ci człowieczeństwo. WYŁĄCZ TO!"
Z mojej głowy powoli wymazywały się wcześniejsze wspomnienia. Wspomnienie po wspomnieniu. Aż zanikło i nastała czarna dziura. Rozwarłam na całą szerokość usta, z których wystawały pokaźnych rozmiarów kły. Z głębi mego gardła wydobył się bulgotliwy warkot. Malfoy przeciął mi drogę swoim muskularnym ciałem, ale nic sobie z tego nie zrobiłam. Błyskawicznie usunęłam go z drogi. Usłyszałam chrupot łamanych kości. 
-Elena, b-b-błagam. Nie krzywdź mnie. Zostawię Ci go. Tylko mnie nie zabijaj. - jej żałosne prośby tylko wzbudziły we mnie mordercze instynkty.  Chwyciłam ją mocno za gardło i uniosłam do góry. Jej twarz nabrała papierowej barwy. Jezu, jacy ci ludzie są słabi. Draco, leżący pod ścianą uniósł głowę. Wzrok mu nieco się rozmazywał, ale zdążył zobaczyć jak Elena chwyta Astorię za gardło. Nie mógł już nic zrobić. Był kompletnie połamany. Żałował tego co zrobił i chciał to naprawić, ale było już za późno.
-Już nie żyjesz, suko. - syknęłam z jadem w głosie i zatopiłam kły w jej gardle. Świeża, gorąca krew napłynęła mi do gardła. Trochę się zakrztusiłam, ale piłam dalej. Dziewczyna wyrywała się, ale jej ruchy stawały się coraz słabsze w miarę upływu czerwonej cieczy aż w końcu ustały. Puściłam ją, a jej bezwładne i martwe już ciało upadło na podłogę niczym szmaciana lalka.  Przymknęłam oczy i odchyliłam głowę do tyłu. Nowy przypływ krwi sprawił, że moje funkcje życiowe się ożywiły. Słyszałam lepiej, widziałam ostrzej i czułam. Moje ciało aż biło żywotnością. Krew rozmazała mi się na twarzy powodując jeszcze bardziej przerażający widok. Kły nie zdążyły się jeszcze wsunąć, a żyły pozostały mi na twarzy. Byłam wampirem.  I nikt nie mógł stanąć mi na drodze ku wolności. Nie jestem niczyją zabawką. Nie dam się zmanipulować. Obróciłam się wolno ku leżącemu i bezbronnemu Draconowi.  Bujając seksownie biodrami stanęłam przed nim w nonszalanckiej pozie. Czubkiem buta uniosłam jego podbródek. Krew puściła mu się z nosa.
-Zabawę czas zacząć. - skwitowałam. Odwróciłam się i odeszłam, mając w głowie krwiożerczy plan. Cel: Pansy i Milicenta, a z Victorią się potem policzę. Echo moich kroków niosło się po korytarzu zwiastując początek horroru jaki miał się rozegrać.

poniedziałek, 10 lutego 2014

I Would. [16+]

-Hannah wybacz mi, ale ja muszę znaleźć twoją koleżankę. - Stefan chwycił nic nie rozumiejącą i nieco wystraszoną dziewczynę za ramiona. Ona jedynie kiwnęła głową nic nie mówiąc. Chłopak skorzystał ze swoich wampirzych zdolności i szybko przemieszczał się po Hogwarcie. Początkowo nie dowierzał swojemu bratu, który w przeszłości wielokrotnie mu zaszkodził i zabrał dziewczynę. Jednak nie odczuwał tak wielkiego żalu jak kiedyś. Czas pozwolił mu pogodzić się ze stratą Eleny na rzecz Damona, który mimo wszystko był jego bratem i kochał go. A Elena...no cóż, była jego największą miłością i nią pozostanie. Była Katherine, Rebekah....ale to nie to. Z tą pierwszą było to dawno i nieprawda mimo, że zarzekała się, że tylko jego kocha i po niego kiedyś wróci. A z Pierowotną połączył go namiętny romans i skłonność do przelotnych miłostek oraz przygodnego seksu. Zatrzymał się, rozglądając się wokoło. Korytarz powoli pustoszał, bo uczniowie udawali się na lekcje.  Musiał jak najszybciej znaleźć Elenę i dowiedzieć się od niej więcej na temat jej rzekomego 'umierania'. Zrazu spostrzegł jak z Wielkiej Sali wychodzi najlepsza przyjaciółka Eleny, Victoria w towarzystwie dwóch nieznanych mu dziewczyn. Postanowił podejść i spytać ją czy przypadkiem nie wiedziała gdzie jest brunetka.
-Cześć Victoria. Możemy porozmawiać? - odchrząknął Stefan stając przed trzema Ślizgonkami. Pansy i Milicenta umilkły zauważając stojącego przed nimi wampira. Nie mówiąc nic, pożegnały się z blondynką, która zdziwiła się widząc Stefana.
-Znamy się? - uniosła idealnie wyregulowaną brew, poprawiając torbę wiszącą jej przez ramię.
-Właściwie to nie. Stefan Salvatore. - przedstawił się szatyn uśmiechając się nieznacznie.
-Victoria Collins. - wyciągnęła dłoń do ucałowania. Wampir - jak na gentlemana przystało zrobił to, ale nie bez pewnych oporów.
-"Snobka."- przeszło mu przez myśli, patrząc się w krystalicznie błękitne oczy blondynki, która pod wpływem jego spojrzenia zarumieniła się.
-Mam pytanie: wiesz gdzie jest Elena? - słysząc to, Victoria z trudem ukryła rozczarowanie, a na twarzy wystąpił grymas. Elena, Elena, Elena. Co to ma być? Nie jest przecież najważniejsza w tej szkole.
-Skąd mam niby wiedzieć? Nie jestem przecież jasnowidzem. - odparła rozdrażniona Victoria układając dłonią swoje i tak idealnie ułożone loki. Zaskoczyło to niemile chłopaka.
-Przecież się przyjaźnicie. - wydukał zafrasowany Stefan, drapiąc się w brodę. Ta spojrzała na niego litościwie.
-Już nie. - tu dotknęła jego ramienia i obeszła go. Kilka metrów dalej jednak się zatrzymała i obróciła: -I nie zawracaj mi już głowy nią. Ona kompletnie mnie nie obchodzi.- po tych słowach odeszła zostawiając Stefana kompletnie zafrasowanego i zamyślonego.
*******
Damon obszedł niemal całą szkołę, a nie znalazł jeszcze Eleny. W duchu bardzo się o nią niepokoił, bo po tym co powiedział mu Dumbledore chciał ją chronić i zmusić do dokonania wyboru. Znał ją bardzo dobrze i wiedział, że sama wybierze, ale czasami jej trzeba pomóc. Nie mógł pozwolić, aby jedyna kobieta, którą szczerze pokochał i za którą by oddał życie umierała. Chciał ją odzyskać, ale nie miał pojęcia czy mu to się uda czy nie. Na przeszkodzie stał pewien blondyn ze Slytherinu. Draco Malfoy.
-Blondasek.- prychnął cicho pod nosem czarnowłosy, mijając po drodze całującą się parę. Zacisnął pięści. Wiele by dał, aby teraz przytulać Elenę i całować ją. Żałował tego, że tak bezceremonialnie ją rzucił tylko dlatego, że uwierzył w to co zobaczył: półnagich Kola i Elenę. On jak to on musiał zareagować impulsywnie zabijając Pierwotnego na oczach przerażonej dziewczyny, a jej samej kazać się wynieść w trybie natychmiastowym. Potem zniknęła na długie dwa miesiące. Tęsknił za nią, to fakt. Przeglądał ich wspólne zdjęcia, czasami upijał się do nieprzytomności. Dobrze, że był przy nim Stefan, na którego zawsze mógł liczyć. Na przestrzeni wieków ich braterskie więzi uległy całkowitemu rozluźnieniu, a teraz bardzo się zacieśniły. Zupełnie jak za dawnych lat zanim poznali Katherine. Mijał kolejne stopnie ruchomych schodów zupełnie nie zwracając uwagi na złorzeczące obrazy, którym nie podobało się to, że po ich zamku chodzi wampir. Już chciał wejść na schody prowadzące na czwarte piętro, gdy dzięki swojemu wampirzemu słuchowi usłyszał cichy płacz dobiegający z wnętrza opuszczonej klasy. Stanął nasłuchując. Już kiedyś słyszał podobny płacz. Podszedł cicho do drzwi. Uchylił je lekko. W szparze drzwi zobaczył skuloną dziewczynę siedzącą na przykurzonym biurku. Otworzył szerzej drzwi. Przez kurtynę ciemnobrązowych włosów nie mógł dostrzec twarzy dziewczyny. Stanął w miejscu nie za bardzo wiedząc co zrobić. Znalazł się sam na sam z nieznajomą dziewczyną, w dodatku znajdującą się w głębokiej rozpaczy, a on nie umiał pocieszać zrozpaczonych dziewczyn.
-Ekhem...-zdobył się jedynie na małe chrząknięcie przykuwające uwagę na jego skromną przecież osobę. Dziewczyna obróciła ku niemu swą zapłakaną twarz. Chłopaka wbiło momentalnie w miejsce gdzie stał. To była Elena! Ta opuchnięta twarz, te zrozpaczone brązowe tęczówki, potargane włosy i usta wygięte w podkówkę.
-Czego chcesz, Salvatore? Ponaigrywać się ze mnie? Jeśli tak, to odejdź. Nie potrzebuję Twojej łaski. - warknęłam, obracając się do tej samej pozycji co poprzednio. Jeszcze jego tu trzeba. Nie dość, że mam problemy, które zaczynają mnie przerastać to jeszcze on...Usiadł obok mnie. Poczułam znajomą woń perfum i burbona.
-Nie miałem nawet takiego zamiaru. Co się dzieje? - spytał mnie cicho, a ja wyczułam w jego głosie jakby troskę? To było do niego podobne. Przy mnie diametralnie się zmieniał: od nieczułego, pozbawionego skrupułów wampira-zabójcę do kochanego i czułego mężczyzny zdolnego mnie ochronić przed wszystkim. Odgarnął mi włosy za ucho.
-A co ma się dziać? - wzruszyłam niedbale ramionami, patrząc tępo przed siebie. Nie chciałam dzielić się z Damonem swoimi problemami, bo pewnie by mnie wyśmiał.
-Dzieje się i to sporo. Musisz jedno wiedzieć: nie pozwolę Ci umrzeć. - odpowiedział dobitnie Salvatore. Ponownie spojrzałam na niego. Chwycił moją dłoń i przyciągnął do swojej piersi. Wyczułam ciche bicie jego serca.
-To serce nigdy nie przestało cię kochać. Nigdy. - jego oczy i słowa przepełnione były szczerością aż do bólu.
-Damon...-zaczęłam, bo wiedziałam co chce powiedzieć. To samo było, gdy przyszedł do mnie do domu w Mystic Falls i wyznał mi po raz pierwszy miłość. Byłam wtedy w związku ze Stefanem, który się poświęcił za lekarstwo dla Damona i wyjechał z Klausem. Wtedy gdy byłam taka samotna i nawet towarzystwo Caroline i Bonnie mi nie wystarczało to on się pojawił i się mną zaopiekował. Czy tak miało być i tym razem? Czy to tylko kolejna próba odzyskania mnie?  Wyciągnęłam rękę i pogłaskałam go po lekko chropowatym policzku. Ten przekrzywił głowę i zamruczał cicho. Jego wibrujący mruk obudził we mnie dawno uśpione pokłady namiętności i potrzeby bliskości z drugą osobą. To co teraz się miało wydarzyć, działo się pod wpływem impulsu, chwili. Wczepiłam palce w czarne włosy Damona i zbliżyłam jego twarz do mojej. Pocałowałam go namiętnie. Chłopak początkowo dość biernie zareagował na moje działania pewnie był w stanie ciężkiego szoku, ale potem przystąpił do akcji. Chwycił mnie w pasie i brutalnie przyciągnął do siebie. Wpakował swój język do moich ust, aby połączyć się z moim językiem. Rozpoczęły namiętny taniec i walkę o dominację. To co wtedy czułam było nie do opisania. Damon nakręcał mnie coraz bardziej tak, że nie widziałam świata poza nim. Wkręcił mnie całkowicie. Uczucie, które żywiłam i nadal żywię do niego - niegdyś uśpione - teraz wybuchło z siłą bomby atomowej. Jęknęłam, gdy jego dłonie wdarły mi się pod bluzkę. Chłodne palce zostawiały po sobie płonące ślady na moich rozgrzanych plecach. Dotarły do zapięcia stanika, lecz przedtem rozpiął mi bluzkę, która opadła z cichym szelestem na brudną podłogę.
-Masz stanowczo za dużo ubrań na sobie. - mruknęłam, rozrywając jego koszulę aż guziki posypały się po podłodze i biurku. Moim oczom ukazała się nieźle umięśniony tors. Nie mogłam się powstrzymać i przesunęłam palcami po jego 'kaloryferze'. Mruki się nasiliły. Położyłam dłonie na ramionach i usiadłam okrakiem na jego kolanach. Musnęłam wargami szyję i obojczyki. W międzyczasie wampir sięgnął do rozpięcia biustonosza.
-Tak jak i ty nie będę taki delikatny. - uśmiechnął się szelmowsko i szarpnął. Wydałam z siebie cichy okrzyk i spojrzałam za siebie. Zepsuty stanik leżał w kącie klasy. Popatrzyłam z wyrzutem na mojego byłego partnera.
-Teraz to przegiąłeś. - warknęłam i popchnęłam go gwałtownie na biurko. Usiadłam okrakiem i przekrzywiłam głowę. Damon w tej pozycji wyglądał o wiele korzystniej. Przeczesałam moje falowane teraz włosy i uśmiechnęłam się seksownie. Zniżyłam się tak, że mój nagi biust dotykał jego klatki piersiowej. Obu z nas oddech przyspieszył. Seksualne napięcie panujące między nami sięgało niemal szczytu.
-Doprawdy? - Salvatore przygryzł wargę, aby nie jęknąć na widok półnagiej Eleny. Jej ciało się nie zmieniło ani trochę. Tak samo idealne jak kiedyś. Dwie półkule pasujące jak ulał do jego dłoni. Podniósł się nieco na swojej ręce i patrząc mi prosto w oczy zaczął ssać sutek mojej prawej piersi. Jęknęłam przeciągle. Ten dzień chyba nie miał zamiaru się kończyć. Ssał, lizał na przemian, a ja jedynie mogłam poddawać się temu rozkosznemu uczuciu obezwładniającemu moje ciało. Tak naprawdę chyba nigdy nie przestałam kochać Damona. To w nim zakochiwałam się przez te 2,5 roku. Gdy przestał, popatrzyłam w jego oczy. Tak samo błękitne. Tak samo patrzące z nadzieją i ogromną miłością do mnie. Pocałowałam go delikatnie w usta. To było to czego mi było trzeba. Książę i jego księżniczka ciemności znów razem. Chłopak ułożył mnie na biurku tuż obok siebie. Podpierając się na jednej ręce, drugą wodził po moim nagim od pasa w górę ciele.
-Kocham Cię, Eleno. - szepnął mi do ucha, podgryzając jego płatek. Zadrżałam. Z zimna czy przyjemności? Tego nawet moje głupie serce nie umiało rozwiązać. Zawahałam się z odpowiedzią. W końcu od niedawna przyznałam się sama sobie, że kocham Draco. Boże, Draco! Gwałtownie się podniosłam do pozycji siedzącej niemal zderzając się czołem z Damonem. Zakryłam swoje nagie piersi ręką. Co ja najlepszego narobiłam?!
*******
Stefan już niemal stracił nadzieję na odnalezienie Eleny, gdy dotarł  na trzecie piętro. Tu było cicho i spokojnie. Chłopak mimo, że chciał znów przynależeć do świata ludzi to nie mógł wyzbyć się swoich dawnych przyzwyczajeń. Zaszurał nogami po zakurzonej posadzce. Najwidoczniej nikt tu już się nie pojawiał.  Przejechał palcami po chropowatej i kanciastej powierzchni muru. Zamek to była czysta historia. 1000 lat historii. Ciekawe czy Klaus widział powstawanie tej budowli...Zatrzymał się.  Chyba jednak nie był tu sam. Podszedł bliżej i oparł się o mur.
-Ależ Eleno...przecież sama widziałaś...Ty nigdy nie przestałaś mnie kochać! - szatyn rozpoznał głos swego brata, Damona.
-To prawda. Nigdy nie przestałam i nie przestanę, ale zauważ, że chcę ułożyć sobie na nowo życie.- przytłumiony głos Eleny. Stefan zmarszczył brwi. Trzask drzwi. Szybkie kroki na korytarzu. Młodszy Salvatore skrył się w ciemnej wnęce. Tuż przed jego nosem przeszedł wkurzony Damon z łopoczącą koszulą. Po chwili zniknął za zakrętem. Stefan wychylił głowę. Nikogo nie było. A więc Damon planował odzyskanie Eleny? Zielonooki westchnął. To nie tak miało być.

niedziela, 9 lutego 2014

A Little Party Never Killed Nobody.

Nastał styczeń. Najpiękniejsza pora roku była w pełni. Śnieg mienił się w Słońcu, a mroźne powietrze odświeżało przemęczone nauką umysły. Przerwa świąteczna dobiegała końca i uczniowie powoli się zjeżdżali do szkoły. Przed tygodniem zostałam wypisana ze Skrzydła Szpitalnego mimo natarczywych protestów pani Pomfrey, która uważała, że nadal jestem za słaba. Ja nie miałam zamiaru marnować czasu leżąc bezczynnie i gapiąc się w sufit. Musiałam zaliczyć transmutację, obronę przed czarną magią i zielarstwo, bo totalnie olałam te przedmioty. Masakra, jeszcze więcej nauki, bo w tym półroczu czekały mnie owutemy - najważniejsze magiczne egzaminy ustne, praktyczne i pisemne. W dalszym ciągu nie odzywałam się do Victorii, która najwidoczniej uznała, że moja przyjaźń nie jest wiele warta. Nie tylko ode mnie się odsunęła. Blaise najmocniej odczuł to odrzucenie. Od Draco dowiedziałam się, że powiedziała wprost Diabłowi, że nie pasują do siebie i lepiej będzie jak pozostaną przyjaciółmi. Współczułam mocno chłopakowi, bo nie zasłużył na to, a ostatnio Vic zmieniła się nie do poznania: zaczęła więcej czasu spędzać z Pansy i Milicentą oraz unikała nas jak ognia. Siedziałam właśnie w Wielkiej Sali przy stole Ślizgonów razem z Draco, z którym w tym czasie bardzo się zbliżyłam. Pod stołem trzymaliśmy się za ręce i jedliśmy obiad. Co rusz ukradkiem zerkałam w stronę siedzących nieopodal dziewczyn: Pansy, Milicenty oraz Victorii. Blondynka zarzuciła swoimi blond włosami i zaśmiała się z czegoś perliście. Astoria zniknęła gdzieś tajemniczo i nie pokazywała się już w ich towarzystwie.
-Przekonałeś Diabła, aby wreszcie wyszedł z dormitorium? - spytałam cicho arystokratę, który zajadał się właśnie puree ziemniaczanym z boczkiem. Ten spojrzał na mnie i pokręcił przecząco głową. Od tygodnia Blaise nie pokazał się na obiadach czy śniadaniach. Był wyłącznie na lekcjach, a i tak na nich nie uważał, odpływając myślami gdzie indziej. Martwiłam się o niego i to bardzo, bo bardzo go polubiłam i uważałam go za świetnego kumpla i przyjaciela. Nie zasłużył sobie na takie traktowanie ze strony Victorii. Pogrzebałam widelcem po talerzu. Straciłam ochotę na jedzenie.  Blaise chyba za bardzo przeżywa odrzucenie ze strony Collinsówny. Rozczarowałam się nią, a jednocześnie nie wiedziałam co w nią wstąpiło.
-El, musisz coś jeść. - Draco przysunął spowrotem mój talerz bliżej. Wygięłam usta w podkówkę. Czy nie mógł mi choć raz odpuścić? I tak mam umrzeć to po co mam jeść?
-Nie jestem głodna. - zaczęłam obgryzać moje idealnie pomalowane na krwistoczerwony kolor paznokcie. Robiłam tak, gdy stres dawał się we znaki. Chłopak niemalże wyciągnął mi palce z buzi siłą. Spojrzał na mnie z dezaprobatą.
-Nie przyjmuję takiej odpowiedzi. Masz jeść albo ja będę Cię karmić. - to ostatnie mruknął mi do ucha, lekko przygryzając jego płatek. Zadrżałam i zarumieniłam się. Rozejrzałam się po Sali. Przy stole Puchonów siedział Stefan i rozmawiał z jakąś Puchonką. Widać, że wciągnęła go ta rozmowa, bo dziewczyna wyraźnie była nim zauroczona. Przygryzłam wargę. Gdzieś w głębi siebie oczekiwałam go, aż przyjdzie do Skrzydła i odwiedzi mnie, ale tak się nie stało. Zabolało, to fakt. Ale przecież życie innych nie będzie się kręcić wokół mojego. Nie jestem pępkiem świata. Obróciłam się spowrotem do naszego stołu i wzięłam do ust kęs jedzenia. Draco uniósł brew, ale ja to zignorowałam. Przełknęłam. W uszach wciąż dudniły mi słowa Victorii oraz jej śmiech.
-Hej, ludziska! Słyszeliście o tym, że w Walentynki będzie impreza stylizowana na lata 20.? - razem z Draco obróciliśmy się, podobnie jak inni uczniowie. Na stole Gryfonów stał szatyn o szalonych brązowych oczach. To był chyba Seamus. Wszyscy zamilkli.
-Wiemy, no i co z tego? Co za sierota...- z drugiego końca sali odezwał się jakiś chłopak z wyższością w głosie. Wywróciłam oczami. Boże, że ten Zachariasz nie potrafił utrzymać języka w gębie. Blondyn ścisnął moją dłoń mocniej. Chyba czuł to samo co ja. Wstaliśmy od stołu i opuściliśmy salę prawie niezauważeni, bo zdążyłam zerknąć w stronę Stefana, który patrzył się prosto na mnie z delikatnym uśmiechem na twarzy, ale i żalem w oczach.  Odwzajemniłam uśmiech i po wyjściu z Sali chwyciłam Draco za rękę. Ten skwitował to uroczym uśmiechem przeznaczonym tylko dla mnie. Nasze ręce huśtały się między nami, gdy spacerowaliśmy opuszczonymi korytarzami szkoły, patrząc czasami przez duże, gotyckie okna jak śnieg wiruje w powietrzu.
-Pójdziesz ze mną w Walentynki do Hogsmeade? - spytał mnie blondyn, idąc tuż obok. Spojrzałam na niego zaskoczona. Zatrzymaliśmy się przy jakieś pustej klasie.
-Przecież...słyszałeś, że jest impreza w szkole...- zająknęłam się, czują się niezręcznie. Chętnie bym się wyrwała, poszła na jakąś zabawę i upiła do nieprzytomności. Błyski podniecenia zgasły w stalowoszarych oczach Ślizgona. Zostały zastąpione przez obojętność i trudno skrywany smutek.
-Dobra, jak chcesz....To była tylko propozycja. - puścił moją dłoń i schował swoje w kieszenie ciemnych dżinsów lekko przetartych przy kolanach. Spuścił głowę i zaszurał nogą po zakurzonej posadzce. Zaczęłam bawić się nerwowo pierścionkiem na moim palcu chroniącym mnie przed światłem słonecznym.
-Draco...mogę z Tobą iść do Hogsmeade. - powiedziałam, przerywając uciążliwą ciszę między nami. Z dołu słychać było tylko gwar uczniowski.
-Nie musisz aż tak się dla mnie poświęcać. Łaski mi nie robisz. - odpowiedział zimno nawet na nie patrząc w moją stronę. Westchnęłam.
-To nie tak...- wyciągnęłam rękę, aby dotknąć jego ramię, ale ten strzepnął ją momentalnie. Odwrócił się z zamiarem odejścia.
-Myślałem, że coś do mnie czujesz. Ale widać myliłem się. Cóż za ironia losu...- rzucił gorzko przez ramię i odszedł. W moich oczach pojawiły się łzy zamazując mi całkowicie widoczność. Wszystko zlało się w jedną szaroburą plamę. Chciałam za nim pobiec, zatrzymać, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Podparłam się ściany i cicho jęknęłam. Osunęłam się na posadzkę, a łzy swobodnie płynęły mi po policzkach. Oparłam głowę o ścianę i najzwyczajnie w świecie ryczałam. Podkuliłam nogi i wczepiłam palce we włosy. Teraz nie miałam już nic.
-Och, gdybyś wiedział jak ja bardzo Cię kocham...-wzdychnęłam ciężko, siorbiąc nosem. W końcu musiałam nazwać moje uczucia do Niego. Ale teraz było już za późno. Jakąś głupią imprezę przedłożyłam nad romantyczną randkę z Draco. Głupia ja...
****
-Draco! Draco! - rozległ się dziewczęcy okrzyk na korytarzu. Chłopak mimo, że był w złym nastroju obrócił się.
-Czego? - burknął w stronę biegnącej w podskokach dziewczynie. Tej nie zraziło to i przyczepiła się do niego niczym harpia.
-Pójdziesz ze mną do Hogsmeade w Walentynki? - blondynka zrobiła dziubek i zatrzepotała rzęsami. Dzisiaj, o dziwo była normalnie ubrana: szkolna szata, neutralny makijaż i beżowe paznokcie.
-Astoria...Nie. Przepraszam Cię bardzo, ale nie. - odepchnął od siebie rozczarowaną czarownicę i odszedł. Szedł ciemnymi korytarzami w stronę Pokoju Życzeń. Zawsze tam chodził, gdy tylko dręczył go jakiś kłopot i nie chciał nikogo widzieć ani spotkać. Przeszedł trzy razy przed gołą ścianą, myśląc o miejscu, w którym chciałby się teraz znaleźć. Po chwili drzwi się pojawiły i Draco pchnął je, wchodząc do środka. Zawiało stęchlizną i starością. Drewniana podłoga zaskrzypiała pod wpływem ciężkich butów chłopaka. Drzwi się cicho zamknęły i pomieszczenie ogarnął mrok.
-Lumos.- mruknął pod nosem Ślizgon i z końca różdżki zapaliło się jasne światło. Wszedł głębiej. Pośrodku niewielkiego pomieszczenia stała zużyta kanapa, a przy niej mały, kulawy stoliczek. Kominek ział chłodem. Ogólnie to pokój przedstawiał obraz jak po drugiej wojnie światowej. Blondyn rozsiadł się na przykurzonej kanapie i zapalił w kominku. Pomieszczenie oświetlił blask ognia trzaskającego w palenisku. Zamyślił się. W jego myśli wkradła się pewna urocza brunetka. Oczarowała go, gdy po raz pierwszy spotkali się na londyńskim przedmieściu. Wiedział, że to nie będzie przelotna znajomość i przerodzi się to w coś więcej. Kiedyś. I to kiedyś nadeszło właśnie teraz, a on sam nie wiedział czy dawać temu jakiekolwiek szanse.  Dotknął palcami swoich ust. Pamiętał smak jej pocałunku, gdy całowali się w Skrzydle Szpitalnym. Słodki i niewinny, a zarazem zmysłowy i kuszący. Kto by się jej oparł? Znał jej prawdziwą naturę, ale nie obawiał się, że ona go zaatakuje. I jeszcze ta sprawa z Blaisem i Victorią. Nie chciał się Elenie przyznać, ale nigdy nie polubił tej blondynki. Wydawała mu się taka roztrzepana i niepoukładana, a teraz złamała serce jego najlepszemu przyjacielowi od czasów dzieciństwa. Ukrył twarz w dłoniach. Nie wiedział co robić. To go kompletnie przerosło.
********
-A od jak dawna tu jesteś? - Stefan wraz z nowo poznaną Puchonką przechadzali się po długich korytarzach Hogwartu. Chłopak miał na sobie roztrzepaną, błękitną koszulę, którą kiedyś dostał od Eleny, a nosił ją przez sentyment do niej, obcisłe dżinsy oraz wygodne buty. Dłonie schowane miał w kieszeniach spodni.
-Od miesiąca. - odparł krótko przypatrując się swojej rozmówczyni. Miękkie, ciemnoblond włosy opadały łagodnie na ramiona. Ciemnoniebieskie oczy przypatrywały się światu z lekkim rozmarzeniem. Ich ciche kroki niosły się delikatnym echem po przestrzeni.
-A nazywasz się...- tu Stefan zmarszczył brwi usiłując przypomnieć sobie jej imię.
-Hannah. - odparła z uśmiechem dziewczyna, patrząc na niego.
-Nie wiedziałem, że wyrywasz samotne uczennice. No, no...kto by pomyślał. Niewinny Stefan Salvatore polujący na dziewice. - zza ich pleców dobiegł zimny głos Damona. Obrócili się błyskawicznie. Hannah pobladła. Profesor Scotish nie należał do jej ulubionych nauczycieli.
-Czego chcesz? - Stefan stanął tuż przed Puchonką, aby w razie czego ochronić ją, gdyby Damon zaatakował. Młodszy Salvatore dobrze wiedział do czego jest zdolny jego starszy brat. Czarnowłosy nonszalanckim krokiem podszedł do nich, strzelając obcasem swoich butów o podłogę.
-Gdzie jest Elena? - starszy Salvatore wbił wzrok w brata.
-Nie mam pojęcia. Ostatnio widziałem ją jak wychodziła z Wielkiej Sali.- odparł spokojnie Stefan, łapiąc Hannah w pasie.
-Musimy ją znaleźć. Mam dla niej lekarstwo. - Damon wyjął z kieszeni małą buteleczkę z przezroczystym, lekko złotawym płynem.
-Lekarstwo? - nie zrozumiał szatyn.
-Ona umiera.- oznajmił mu Damon i po chwili już go nie było.

sobota, 8 lutego 2014

Burn.

Powoli się przebudzałam. Zamrugałam szybko powiekami, bo  niezbyt wyraźnie widziałam. Gdy tylko ostrość obrazu wróciła spowrotem na swoje miejsce pierwsze co zobaczyłam to białe sklepienie. Zmarszczyłam brwi. Jak ja się tu znalazłam? Uniosłam nieco głowę. Pod oknami stały rzędy łóżek o nieskazitelnie czystej pościeli. Obróciłam głowę. Na sąsiednim łóżku spała Victoria z lekko rozchylonymi ustami. Poza nami nikogo nie było. Pani Pomfrey krzątała się po swoim kantorku i układała eliksiry oraz lekarstwa. Nuciła też pod nosem jakąś melodię. Podniosłam swoje ręce i obejrzałam je dokładnie. Ani śladu rękawiczek. Dotknęłam palcami mojej piżamy. Suknia musiała zostać ściągnięta lub przetransmutowana w lekkie, bawełniane odzienie. Podniosłam się do pozycji siedzącej.  Czułam się o niebo lepiej i nie kręciło mi się już w głowie. Usiadłam na łóżku odgarniając pościel. Spuściłam nogi na posadzkę. Nie miałam ochoty na dłuższe wylegiwanie się. Trzeba było jakoś zaliczyć semestr z dobrymi ocenami. Już jutro zaczynała się przerwa świąteczna. Przeciągnęłam się.
-Nie wstawaj. Musisz jeszcze długo odpoczywać. Profesor Dumbledore powinien Cię dzisiaj odwiedzić. - zalał mnie słowotok pielęgniarki, która zorientowała się, że wstałam i podeszła do mnie z tacką, a na niej stały buteleczki z dziwnie wyglądającymi substancjami: od jaskrawoniebieskiej (zupełnie jak Lagoona Drink) po ciemnofioletowe (jak gumi jagody xD). Skrzywiłam się.
-Muszę to pić? - spytałam, choć dobrze znałam odpowiedź. Potulnie położyłam się spowrotem pod ciepłą kołdrę obserwowana z surowym wyrazem twarzy przez panią Pomfrey.
-Tak zalecił dyrektor i Severus. A teraz pij. - podała mi pierwszą buteleczkę. Spojrzałam na nią ze wstrętem. Chłód szklanej powierzchni naczynka ostudził moje zapędy. Przełknęłam nerwowo ślinę i pomyślałam:
-"Raz kozie śmierć." - wychyliłam całą buteleczkę, a śluzowata ciecz spełzła mi po gardle. Charknęłam. Niedobre. Chwilę potem wypiłam następne trzy buteleczki i z głowy. Oparłam głowę o miękką poduszkę. Co się właściwie wczoraj stało? Jedynie co pamiętałam to,że natknęłam się na Victorię i Blaise'a. A potem nic. Pustka. Czarna dziura jakby ktoś rzucił na mnie mocne Obliviate. Leżąc skonfundowana niezauważyłam jak Victoria się powoli przebudzała. Co ona właściwie tutaj robiła? I gdzie był Blaise? Spojrzałam w jej kierunku. Nie wyglądała za dobrze: sine worki pod oczami znaczyły jej niespotykanie bladą cerę. Powieki lekko drgały unosząc się. Usta zeschnięte na wiór. Musiała mieć ciężką noc.
-Cześć Vic. - mój głos dziwnie zabrzmiał pośród szpitalnej ciszy. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie.
-Jak się czujesz? - spytała się mnie, nachylając się ze swojego łóżka. W jej niebieskich oczach czaiła się troska i zaniepokojenie. Machnęłam ręką.
-Nawet dobrze. A ty co tu robisz? - odgarnełam dłonią kosmyk włosa, czując dziwne ukłucie w sercu.
-Ja...pani Pomfrey uznała, że jestem wykończona fizycznie i muszę tu leżeć. Chociaż nieco mnie to frustruje. Nic mi przecież nie jest! - westchnęła ciężko Victoria przeczesując włosy palcami. Pukle blond włosów wisiały smętnie wokół jej drobnej twarzy. Dziewczyna wyglądała jak cień samej siebie. Zrobiło mi się jej żal oraz ogarnęły wyrzuty sumienia. To pewnie przeze mnie doprowadziła się do takiego stanu. Przgryzłam wargę. Zamilkłyśmy. Drzwi skrzypnęły. Obróciłyśmy obie głowy w tym samym kierunku. Do pomieszczenia wszedł profesor Dumbledore razem z profesorem Snapem. Ten ostatni przechodząc tuż obok łóżka, na którym leżała Victoria rzucił szybko okiem. Nie skomentowałam tego. Starzec podszedł do mojego łóżka i stanął u jego wezgłowia. Oparł dłonie o stalową ramę mego tymczasowego posłania. Spojrzałam mu w oczy i już wiedziałam: wiadomości nie będą dobre. Wręcz przeciwnie. Zacisnęłam dłonie na kołdrze aż pobielały mi kłykcie.
-Dzień dobry, profesorze. - przywitałam się na pozór miłym głosem. W środku mnie aż się gotowało ze strachu. Czy aby nie czekała na mnie śmierć?
-Witam panienko Gilbert. Severusie, czy mógłbyś? - tu głową wskazał na Victorię. Snape mruknął coś pod nosem, co zabrzmiało mi jak inwektywa. Podszedł do łóżka mojej przyjaciółki, stając do mnie plecami zasłonił zasłoną stanowisko. Collinsówna założyła ręce na piersiach z naburmuszoną miną jakby nie cieszyła się na towarzystwo Nietoperza z Lochów. Profesor również nie pałał optymizmem.
-Nie mam pomyślnych dla Ciebie wiadomości. Również Poppy martwi się, bo nie umie ci pomóc. Jak mniemam jesteś peripeuvre: pół wampir, pół czarownica. Pozwól, że dokończę. - dodał, gdy zobaczył, że chcę coś powiedzieć. Natychmiast zamknęłam usta i słuchałam dalej:
-Nosisz w sobie dwa zwalczające się pierwiastki: nieśmiertelność wampira i moc czarownicy. Jak wiesz, w świecie czarodziejskim nigdy z czymś takim się nie spotkałem. Nawet Severus jest wobec tego bezradny. - tu przerwał, bo zza zasłony usłyszeliśmy jego wściekłe warknięcie:
-Collins! -
-No co no? Prawda w oczy kole? - Victoria odpowiedziała mu ironicznie.
-Zatem widzisz, Twój los jest jeszcze nie przesądzony. Nie musisz umrzeć, ale musisz za to zrezygnować albo z wampiryzmu albo magii krwi. - kontynuował dalej Dumbledore. Mimo, że spodziewałam się to usłyszeć to i tak to był szok dla mnie. Nie odezwałam się nic. Zapadła cisza przerywana wściekłymi warknięciami Snape'a i Victorii. O czym oni gadali? Nie miałam zielonego pojęcia. Zbytnio się skupiłam na tym co oznajmił mi dyrektor.
-A co, jeśli nie zrezygnuje z żadnego z nich? Co mnie czeka? - zadałam mu pytania, zerkając na profesora z obawą. Poczułam uderzenia gorąca wraz z każdym uderzeniem serca.
-No cóż...Jeśli nie dokonasz wyboru czeka Cię pewna śmierć. Nie chcę Ci mówić co się stanie w tym okresie, gdy będziesz umierać.  Ale sądzę, że dokonasz właściwego wyboru. - tu uśmiechnął się do mnie dobrotliwie, a błękitne oczy wpatrywały się we mnie z sympatią. Powstał.
-Severusie.- odsłonił zielonkawą zasłonę i to co zobaczyłam wprawiło mnie w osłupienie, a Dumbledore'a w chichot: moja najlepsza przyjaciółka leżała w ramionach profesora Snape'a, który nie był z tego faktu zadowolony. Jego czarne, tłuste włosy były potargane i ułożone w nieładzie, a na ziemistej cerze wykwitły dwa krwistoczerwone rumieńce. Widząc nasze spojrzenia, wyrwał się z objęć blondynki.
-Głupia dziewucha. - burknął, poprawiając swoją nieśmiertelną, czarną szatę. Odwróciłam wzrok nieco skrępowana zachowaniem Victorii. Co ją napadło? Ona i Snape? Serio? Przecież ten facet był 20 lat starszy od niej. A co z Blaisem? Przecież chłopak niemal się za nią uganiał, a ona przyjmowała jego zaloty. A teraz Snape. Jeszcze raz zerknęłam na dziewczynę. Ta nie wyglądała na skrępowaną. Wręcz przeciwnie. Patrzyła się wyzywającym wzrokiem w stronę Mistrza Eliksirów, który był bliski furii. Zatkałam sobie usta dłonią, bo czułam jak głupawka do mnie dociera. Profesor Dumbledore położył dłoń na ramieniu młodszego nauczyciela. Ten zacisnął jedynie dłonie w pięści. Wyglądał jak ucieleśnienie zimnej furii.
-Severusie, chodź. Na dziś już koniec. Do widzenia. - mrugnął do nas starzec i wyprowadził na zewnątrz nieco opierającego się nauczyciela eliksirów.
-Szalony.- skomentowała Victoria tuż po wyjściu profesorów. Ja jedynie pokręciłam głową. Nie wiem, co ona widzi w Snapie. Mnie już sam jego wygląd odstrasza.
-Mam pytanko: co ty właściwie knujesz? - oparłam się wygodnie na poduszkach, oczekując na odpowiedź. Przyjaciółka jedynie wzruszyła ramionami.
-Niby co mam knuć? - odpowiedziała mi pytaniem. Ja uniosłam brew.
-Co z Blaisem? Pomyślałaś o nim, o tym jak się będzie czuł, gdy dowie się, że kręcisz ze Snapem? To nie jest miłe, gdy dowiadujesz się, że ukochana ci osoba najpierw kręci z Tobą, a gdy nabierasz nadziei, ona znika. - przed moimi oczami ukazał się obraz Stefana, gdy z nim zrywałam, bo nie mogłam przezwyciężyć uczucia do Damona. Zamrugałam szybko powiekami. Nie czas na roztkliwianie się nad sobą.
-To, że ty byłaś taką suką to nie moja sprawa. A to, kogo kocham to jest MOJA i wyłącznie MOJA sprawa. Nic ci do tego. A Blaise może się gonić. - warknęła Victoria. Obróciła się na drugą stronę, odwracając się do mnie plecami. Co ją napadło?
-Nie ma to jak dowiedziec się od "przyjaciółki", że jesteś zwyczajną suką, która wykorzystuje facetów jak zabawki i porzuca je. -mruknęłam i również odwróciłam się od niej w podłym nastroju. Nie dość, że się dowiedziałam, że umieram, to moja "przyjaciółka" wbija mi takie coś w plecy. Okryłam się szczelnie kołdrą po same uszy. Zamknęłam oczy chcąc unieść się w świat marzeń, gdzie nie było bólu i cierpienia. Nie było mi to jednak dane, bo usłyszałam jak ktoś wpada do Skrzydła Szpitalnego.
-Wynocha mi stąd! Tu ma być cisza! - usłyszałam okrzyk oburzenia pielęgniarki. Po chwili rumor przewracanych sprzętów i cisza. Potem odgłos kroków na podłodze.
-Elena. - szepnął mi do ucha Blaise, dotykając mego ramienia. Drgnęłam. Nie chciałam z nikim rozmawiać.
-Czego? - burknęłam niewyraźnie spod kołdry.
-Ktoś na Ciebie czeka, mała. - odgarnął pościel. Z niechęcią usiadłam na materacu i spojrzałam w kierunku drzwi wejściowych.  Stała w nich postać dobrze mi znana, ale i niespodziewana tutaj.
-Witaj. - tembr jego głosu sprawił, że natychmiast oniemiałam. Usta utworzyły się w literę 'O'. Zaczęłam natychmiast poprawiać moje potargane i nieuczesane włosy.
-Przestań. Podobasz mi się taka jaka jesteś. - jego słowa zadziałały na mnie jak zaklęcie. Momentalnie przestałam przeczesywać włosy, a ręce opadły mi na nogi. Podszedł wolnym krokiem, szurając nonszalancko butami o podłogę. Usiadł na skraju łóżka i dotknął mojej dłoni swoją. Przeszła przez nie miła iskra. Zadrżałam. Palcami sunął po mojej ręce, wzdłuż niebieskawych żył odcinających się delikatnie od bladej skóry. Zagryzłam wargi. Nie mogłam ukryć, że robi się coraz bardziej gorąco.
-Na resztę musisz zasłużyć. - cicho się zaśmiał, a ja nie umiałam powstrzymać uczucia zażenowania.
-To nie fair! - warknęłam i ukryłam się pod kołdrą. Ten jednak nie chciał mi dać spokoju. Odkrył kawałek, przez co mogłam ujrzeć jego platynową, przydługą grzywkę opadającą mi w tej chwili na czoło. Zobaczyłam również śmiejące się stalowoszare oczy.
-Kocham Cię, Eleno. - te cudowne słowa miały się wyryć na zawsze w mojej pamięci. Chłopak nachylił się jeszcze bardziej, a jego wargi dotknęły moich. Reszta utonęła w mroku.

czwartek, 6 lutego 2014

Cheating.

Victoria biegła jak oszalała przez długie i opustoszałe korytarze Hogwartu. Musiała jak najszybciej dotrzeć do gabinetu dyrektora. Ból kłuł ją w boku, ale nie zwracała na to uwagi. Pod wpływem adrenaliny biegła bardzo szybko. 10, 9, 8, 7 metrów....Drzwi otworzyły się i dziewczyna się o nie odbiła. Upadła dość boleśnie na twardą posadzkę.
-A co tu pani robi, panno Collins? - blondynka nadal się krzywiąc uniosła głowę w górę. Nad nią stał Nietoperz szkolny, Snape. Przełknęła ślinę. Teoretycznie nie powinna się go bać, bo był opiekunem jej domu, ale nie tolerował nocnych szwędań się po szkole. Nauczyciel uniósł swoją krzaczastą brew do góry. -Pytałem o coś.-
-Sz-szukam profesora Dumbledore'a. - wyjąkała zarumieniona dziewczyna, wstając z podłogi. Profesor chwilę milczał, lecz potem kontynuował przesłuchanie:
-A w jakiej sprawie?-
-Bo...z Eleną dzieje się coś niedobrego. Krew puszcza jej się z nosa i ust, dusi się i traci przytomność. Ja....- nie dokończyła, bo profesor Snape otworzył drzwi i wskazał palcem, aby weszła do środka. Victoria skuliła się w sobie i niemal wbiegła przez próg jakby coś ją goniło. Po chwili znalazła się w gabinecie dyrektora szkoły. Nie było to zwyczajne pomieszczenie: półki z książkami sięgały niemal sufitu, podłoga wyłożona ekscentrycznym perskim dywanem w fantazyjne wzorki, parapety okien pozastawiane różnymi, dziwnym przedmiotami, o których funkcji Collinsówna nie miała pojęcia. Pośrodku pomieszczenia stało potężne, mahoniowe biurko, a przy nim dwa krzesła w wysokimi oparciami. Obok biurka stał drążek, a na nim usadowił się czerwonozłoty feniks. Zwrócił swój łepek w stronę blondynki i przeszył ją przenikliwym spojrzeniem. Victoria zadrżała. Czuła jakby ptak miał rentgena w oczach. Nerwowo zaczęła tupać nogą. Nigdy nie była w gabinecie największego czarodziejach w historii magii. Nigdy też nie była z nim sam na sam. Zwłaszcza, że okoliczności tego spotkania nie były zbyt szczęśliwe.
-Witam, panno Collins. Co Panią do mnie sprowadza? - Victoria na miękki i spokojny głos starca nieco wystraszył i tak już przerażoną dziewczynę. Zacisnęła spocone dłonie w pięści.
-Ja...ja...chodzi tu o Elenę. - wyjąkała znerwicowana Victoria, przestępując z nogi na nogę. Snape krążył po gabinecie niczym nietoperz żądny krwi.
-Coś się stało? - spytał łagodnie dyrektor zasiadając za biurkiem. Połówki jego okularów połyskiwały wesoło w płomykach świec. Victoria zawahała się. Nie wiedziała od czego zacząć.
-Nie wiem od czego zacząć...- bąknęła nieśmiało dziewczyna, spuszczając wzrok na swoje ulubione pluszowe kapcioszki.
-Najlepiej od początku. - mruknął ironicznie Severus, stając za krzesłem Dumbledore'a. Ten spojrzał na niego karcąco. Po chwili wrócił wzrokiem na osobę młodej Ślizgonki. Uśmiechnął się łagodnie.
-Nie przejmuj się profesorem. Czasami ma takie....napady złego humoru. - odezwał się, powstrzymując śmiech na widok skwaszonej miny młodszego mężczyzny. Victoria uśmiechnęła się blado.
-Więc jeśli chodzi o Elenę, to ...jest w nie najlepszym stanie. I jeśli mogę się ośmielić to radziłabym się pospieszyć do Skrzydła Szpitalnego. - wypaliła. Po chwili na jej dłoni zmaterializowała się mała karteczka:
"Zabrałem Elenę do Skrzydła Szpitalnego. Pani Pomfrey już się nią zajmuje, ale prosi, aby przyszedł prof.Dumbledore. Pospiesz się!
Całusy, Diabeł."

-odczytała, wpatrując się oniemiała w treść liściku. Elena w szpitalu? To aż w takim stanie była dziewczyna? Pokazała liścik dyrektorowi i Mistrzowi Eliksirów. Ostatni dopisek czarnowłosy nie mógł przemilczeć:
-Jakie to słodkie.- skrzywił usta w sarkastycznym uśmiechu, który jednak nie obejmował jego zimnych, czarnych oczu. Victoria zmrużyła oczy i zapowietrzyła się. Już miała coś odpyskować, gdy starzec dotknął jej ramienia.
-Nie warto. Twoja przyjaciółka teraz Cię potrzebuje. - odparł łagodnie i popchnął ją delikatnie w stronę wyjścia. Dziewczyna jedynie westchnęła i zbiegła po schodach. To dziwne uczucie, które towarzyszyło jej, gdy prof.Snape się na nią patrzył minęło.  Teraz najważniejsza była Elena. Idąc tuż za profesorami zdawało jej się, że droga do Skrzydła Szpitalnego dłużyła się niemiłosiernie. W końcu doszli do szpitala. Snape popchnął drzwi i weszli do dużej sali przepełnionej ciężkim zapachem leków. Na jednym z łóżek leżał wciąż nieprzytomny Draco, a tuż obok niego Elena. Wyglądała jak żywe zombie: rozmazana krew na twarzy do tego rozmyty makijaż. Snape razem z Dumbledorem i panią Pomfrey zaczęli się krzątać wokół nieprzytomnej brunetki. Blaise  stanął tuż za blondynką i objął ją w pasie. Milczeli. Ta noc nie należała do najspokojniejszych: ich najbliżsi przyjaciele leżeli w szpitalu nieprzytomni i niewiadomo kiedy mieli się obudzić.  Collinsówna stała bezruchu. Starała się być silna dla nich, ale nie mogła, nie umiała. To kompletnie ją przerosło. Siorbnęła nosem. Bezradność i rozpacz odbierały jej zdolność mówienie i normalnego myślenia. Łzy płynęły jej po policzkach, rozmazując makijaż.
-Nie becz, głupia. - warknął Snape, podnosząc wzrok znad nieprzytomnej Eleny. Przez chwilę mierzyli się wzrokami i dziewczyna z zaskoczeniem zauważyła w jego oczach troskę i współczucie, lecz to szybko minęło. Snape znów otoczył się murem, a jego spojrzenie ponownie było zimne. Blaise oburzony zachowaniem nauczyciela burknął:
-Trochę szacunku.- przyciągnął dziewczynę mocniej do siebie. Jego nerwy były napięte jak struna i w każdej chwili mógł wybuchnąć. Ta sytuacja powoli go wykańczała. Victoria wtuliła twarz w pachnącą jego perfumami koszulę. Ledwo trzymała się na nogach.
-Chodź, kochanieńka. Przemęczona jesteś. - pani Pomfrey podeszła do dwójki nastolatków i opiekuńczo objęła ramieniem wykończoną dziewczynę. Zabini puścił ją i pozwolił, aby pielęgniarka odprowadziła blondynkę na szpitalne łóżko. Ta położyła się, okryła swoje oczy ramieniem i znieruchomiała. W międzyczasie Dumbledore i Snape skończyli się krzątać wokół nieprzytomnej Eleny. Byli bardzo poważni. Szeptając między sobą wyszli jak cienie z pomieszczenia. Blaise przysiadł na skraju łóżka, na którym leżała Victoria. Cisza gęstniała jak mgła. Blask Księżyca spozierał przez witrażowe okna Skrzydła Szpitalnego oświetlając sylwetki Dracona i Eleny, którzy wyglądali jak porcelanowe laleczki tonące pośród zielonkawej pościeli. Blaise spojrzał na blondynkę. Leżała na łóżku z rozsypanymi blond lokami na poduszce. Bladość twarzy nieco przerażała chłopaka, który przyzwyczaił się do rumianej twarzy dziewczyny, tych wesołych iskierek w jej oczach i tego pięknego uśmiechu, którym obdarzała go nacodzień. Teraz była widmem samej siebie.  Westchnął. Jego serce biło ciężko i miarowo. Zagryzł wargi aż do krwi, a w oczach pojawiły się łzy. Po raz pierwszy w życiu od czasu Wielkiej Bitwy o Hogwart Blaise zapłakał. Miał już dość tej beznadziejnej i patowej sytuacji. Tracił wszystkich, na których mu zależało: najpierw Draco, potem Elena, a Victoria wykańczała się nerwowo i fizycznie. Dotknął jej ręki. Chłodna. Wstrzymał oddech i zemdlał.
Następnego dnia:
Szkoła aż huczała od plotek i niepotrzebnych sensacji. Wszyscy wychylali maksymalnie szyje, aby zobaczyć co jest tego powodem. Przy stole Ślizgonów brakowało Blaise'a, Draco, Victorii i Eleny. Rozczarowany Harry obróćił się spowrotem ku swoim przyjaciołom i spuścił wzrok na resztki obiadu walające się po jego talerzu. Hermiona zauważyła smutek przyjaciela, ale nie skomentowała tego, pozostawiając go wraz z czarnymi myślami. Oczywiście Ron jak to on, obżerał się nóżkami kurczaka mlaskając i plaskając. Kasztanowłosa zmarszczyła nos ze zniesmaczenia i obrzydzenia. Nie zmienił się. Siedząca obok niej, rudowłosa Ginny również byłą nadąsana i spięta, bo Harry nie poświęcał jej tyle uwagi i czasu co kiedyś. Grzebała bo talerzu widelcem kompletnie ignorując Deana, który z przejęciem jej opowiadał o najnowszych trendach w quidditchu. Tuż obok niego czarnowłosy Neville utworzył piramidę z palców i ze skupieniem czytał książkę "Najniebezpieczniejsze i najrzadsze rośliny na świecie". Różdżkę włożoną miał za ucho podobnie jak jego dziewczyna, Luna Lovegood. Brwi ściągnięte w jedną linię, a usta zacisnął w cienką kreskę. Można powiedzieć, że największa fajtłapa Gryffindoru tuż po Wielkiej Bitwie nieźle się wyrobiła: wszędzie gdzie by nie szedł, dziewczyny się za nim oglądały.
-Harry...- tu Hermiona kopnęła chłopaka w nogę i skinęła głową w kierunku wejścia. Po chwili wszyscy umilkli. W przejściu stał Malfoy, ale wyglądał jak nie on: bardzo blady, ledwo stojący na nogach i wychudzony. Włosy stały mu w nieładzie, ale nie takim jak kiedyś. Ogólnie przedstawiał obraz nędzy.
-Drrrrracuuuuś! - od strony stołu rozległ się głośny okrzyk. Uczniowie popatrzyli się na biegnącą w kierunku blondyna Astorię, która miała jak zwykle wysokie obcasy i ledwo się na nich trzymała.
-Szykuje się niezła afera.- szepnął Fred do swojego brata, George'a stykając się niemal głową z nim przez co ich włosy tworzyły teraz płomień ognia. Ten tylko przytaknął z szerokim uśmiechem na twarzy obserwując to widowisko. Blondyna dobiegła (jeśli można tak wogóle o tym powiedzieć) do chłopaka i rzuciła mu się w ramiona niemal strącając go z nóg. Draco znieruchomiał i nie objął dziewczyny, która "dramatycznie" szlochała w rękaw jego szkolnej szaty. Z tego co zrozumiał to, że tęskniła i cieszy się, że nic mu nie jest. Uniósł brew. Nie podobało mu się taka adoracja ze strony Astorii. Odepchnął ją od siebie na tyle ile mu siły pozwoliły. Astorii rozmazał się makijaż na twarzy przez co wyglądała jeszcze bardziej żałośnie niż zwykle. Wywrócił oczami z poirytowania.
-Mówiłem Ci coś, Greengrass. Między nami wszystko skończone. Wracaj tam skąd przyszłaś i nie zawracaj mi gitary. - syknął ochryple i natychmiast zakaszlał. Rozejrzał się po Wielkiej Sali. Szczególną uwagę przykuły puste miejsca Eleny, Diabła i Victorii. Zawahał się czy podejść do stołu, choć Astoria usilnie go ciągnęła w tamtym kierunku. Reszta sali widząć totalną kompromitację blondynki ryknęła śmiechem przyciągając tym uwagę siedzących przy stole nauczycielskim nauczycielów.
-Puść mnie wariatko.- warknął,wyrywając rękę z jej uścisku przez co dziewczyna wyrżnęła tyłkiem na zimną podłogę. Zrobiła minę pokrzywdzonej dziewczynki i rozpłakała się. To tylko jeszcze bardziej rozbawiło pozostałych uczniów. Niektórzy nawet płakali ze śmiechu.
-Żałosne...- mruknął chłopak i wybiegł czym prędzej z Wielkiej Sali.

niedziela, 2 lutego 2014

Life Is Full Of Surprices.

-...chyba Cię kocham.-
Słowa zamarły w powietrzu wisząc nad nami jak jakieś fatum. Nie wiem, czy mnie usłyszał, ale mam nadzieję, że tak. Ścisnęłam mocniej jego dłoń.  Chłodna poświata Księżyca oświetlała nasze sylwetki. Włosy Ślizgona stały się niemal białe z blond połyskami. Z moich oczu popłynęły łzy. Nie powinnam zostawiać go samego z Fredem.
-Do zobaczenia jutro. - szepnęłam i złożyłam mu wilgotny pocałunek na jego czole. Wstałam i z bólem serca opuściłam Skrzydło Szpitalne. Nie miałam siły na to, aby przesiedzieć przy nim całą noc.  Po wyjściu ze szpitala zaczęłam się włóczyć po szkole bez celu. I tak bym nie mogła zasnąć wiedząc, że Draco leży w szpitalu walcząc o życie. Moje sumienie zostało tym obciążone. Ściągnęłam niewygodne szpilki. Uff, co za ulga. Usiadłam na jakimś murku, podkulając nogi pod brodę. Nie zwracałam uwagi na dotkliwe zimno dotykające moje bose stopy. Otarłam wierzchem dłoni moje zmęczone i opuchnięte oczy. Resztki tuszu zostały mi na ręce. Oparłam się głową i mur i przymknęłam oczy. To była ciężka noc. Ciężko westchnęłam , a po policzku znów potoczyła się samotna łza. Zadrżałam, bo chłód aż bił od zimnych murów szkolnych. Było mi zimno, źle, beznadziejnie, smutno. Wyprostowałam nogi. Lodowate, przenikliwe zimno mroziło mnie aż do szpiku kości. Schowałam twarz w dłoniach i rozpłakałam się równie bezradna jak dziecko.
********
-Wiesz może gdzie jest Elena? Szukałam jej cały wieczór, ale po tym jak Fred mi powiedział, że wyszła nigdzie jej nie mogłam znaleźć. - Victoria udeptywała dywan w Pokoju Wspólnym Slytherinu chodząc tam i spowrotem. Przebrana była już w zwyczajne sprane dżinsy i luźną bawełnianą koszulkę. Zmyła makijaż i związała włosy w luźną kitkę. Siedzący na kanapie Blaise popijał Ognistą Whiskey zamyślony. Jego najlepszy przyjaciel leżał w szpitalu, a on nie wiedział jak mu pomóc. W dodatku Elena gdzieś zniknęła...
-Ugh! - jęknęła bezradna Victoria, przeczesując palcami swoje włosy. Nie umiała zasnąć, gdy jej przyjaciółka być może znajdowała się w niebezpieczeństwie.
-A może tak by jej poszukać po zamku? Napewno gdzieś jest. - Blaise odstawił szklankę na stolik i wstał. Na sobie w dalszym ciągu miał rozpiętą do połowy białą koszulę, rozwiązaną muchę i wymięte w niewielkim stopniu spodnie.
-Masz rację. Ja nie wiem co tutaj jeszcze robię. Jestem zupełnie nieogarnięta. - blondynka wyciągnęła różdżkę ze spodni i wybiegła z pomieszczenia.
-Vic, czekaj! - zawołał chłopak i pobiegł tuż za nią. Po ich wyjściu, z cienia kolumny wyszła Pansy i Milicenta. Ta pierwsza uśmiechała się triumfalnie.
-Nasza kochana Elenka zaginęła. Cóż za tragedia...- skomentowała czarnowłosa pogardliwie. Potężnie zbudowana Milicenta wygięła usta w uśmiechu, choć to przypominało raczej grymas niż uśmiech.
-A co z Draco? - spytała chrapliwie Bulstrode, patrząc na Parkinsonównę. Ta nie od razu odpowiedziała. Przytknęła palec wskazujący do warg. Zawsze to robiła, gdy nad czymś intensywnie myślała.
-Jeszcze będzie mój, choć o tym jeszcze nie wie. Poza tym jego kuzynka, Charlotte zawsze mnie lubiła. Może by tak ją wezwać? - głośno zastanawiała się Pansy. Milicenta nie odezwała się. Doskonale wiedziała o kim jej przyjaciółka mówi. Charlotte Miller była najstarszą córką Richarda i Elizabeth Millerów, najbardziej wpływowych obok Malfoyów rodu czarodziejów i czarownic. Poza tym była nieziemsko piękna i żaden chłopak jej nie odmówił.
-A Astoria? Dobrze wiesz, że ona na niego leci. I nie przepuści żadnej dziewczynie, która z nim aktualnie przebywa. - starsza z dziewczyn usiadła w fotelu nieco podirytowana.
-Najlepiej jak napuścić Astorię na Elenę. Niech się pożrą nawzajem, a Draco zostanie sam. I wtedy do akcji wkroczę ja. Trzeba też jakoś skompromitować Gilbert w oczach Smoka, aż ten nie będzie chciał na nią spojrzeć. Tym akurat zajmiesz się ty. - odparła Pansy, wskazując palcem z ogromnym, różowym tipsem na Milicentę.
-Ja?! Czemu?! - oburzyła się szatynka, powstając z fotela.
-Bo obiecałaś mi pomóc. A poza tym mam coś, o czym chciałabyś zapomnieć. - Pansy uśmiechnęła się z triumfem w oczach. Milicenta zbladła. Dobrze wiedziała o czym ona mówiła.
-No już dobrze, dobrze. Co mam zrobić? - burknęła niezadowolona Ślizgonka patrząc spode łba na Pansy.
-Już ci mówię...- tu czarnowłosa zaczęła objaśniać swój diabelski plan pozbycia się Eleny z życia Draco...
*******
Victoria razem z Blaisem błądzili po niezliczonych hogwardzkich korytarzach z uniesionymi różdżkami, z których padało jasne światło. Póki co to nie znaleźli Eleny, a narazili się na przekleństwa ruchomych obrazów, które chciały spać. Stąpali cicho jakby bali się, że coś zaraz zbudzą. Po ponad godzinie poszukiwań dziewczyna chciała się poddać.
-To nie ma sensu. Zamek jest zbyt duży. Nie znajdziemy jej. - w jej głosie zabrzmiała rozpacz i zniechęcenie. Spuściła różdżkę.
-Ona gdzieś musi być. A może jest u Smoka? - zadał sobie samemu pytanie Zabini.
-Nie musicie mnie szukać. Jestem tu. - odezwałam się i wyszłam z ciemności. Victoria krzyknęła ze strachu i rzuciła się w ramiona Diabła. Ten zrobił oczy jak spodki jak mnie zobaczył. Uśmiechnęłam się blado. No tak, mój widok zapewne był upiorny.
-Jezu, Elena jak mnie przestraszyłaś. Myślałam, że coś ci się stało. I...jak ty wyglądasz?! - Victoria załamała ręce nad moim wyglądem: potargane włosy stały w nieładzie, potargane, jedwabne rękawiczki, bose, wychłodzone stopy, suknia jako tako się trzymająca i rozmazany makijaż na twarzy. Powinnam zagrać w sztuce "Upiór z opery". Blondynka podeszła do mnie i uściskała mnie mocno. Poczułam zapach jej ulubionych kwiatowych perfum.
-Myślałam...myśleliśmy, że coś ci się stało...- chwyciła mnie za ramiona i odsunęła się na ich długość, uważnie mnie otaksując spojrzeniem. Blaise stał z boku i w ciemności widziałam jak się uśmiecha z ulgą.
-I odpowiadając na twoje pytanie Diable: tak, byłam już u niego. - odgarnęłam kosmyk ciemnego pukla na bok. Ledwo się trzymałam na nogach i miałam wrażenie jakby cały świat wirował. Przytrzymałam się ściany.
-Elly, wszystko okej? - Victoria spojrzała na mnie zaniepokojona. Ja zdążyłam jedynie wydukać:
-Zawołaj...profesora ....Dumbledore'a....- i upadłam na podłogę, tracąc kontakt ze światem.
-ELENA! - Blaise podbiegł do upadającej dziewczyny i chwycił ją w swoje silne ramiona. -Leć do Dumbledore'a! - krzyknął do sparaliżowanej Victorii. Ta jedynie kiwnęła i szybko pobiegła.
-Elena, nie zamykaj oczu, Elena...- szeptał do niej pospiesznie. Ja jedynie uchyliłam usta, z których popłynęła jakaś mokra ciecz. Podejrzewam, że to krew. Blaise otarł mi usta dłonią. Ta ciemność była tak kusząca, że aż chciała  zamknąć oczy i się w niej pogrążyć. Powieki samoistnie mi opadały ulegając prawu grawitacji. Po chwili nie myślałam już nic. Z oczy wypłynęły samotne łzy.