sobota, 21 grudnia 2013

I Don't Look Down.

Ciemność. Głęboka ciemność pochłaniała mnie coraz bardziej zgniatając moje martwe serce. Czyżbym była w piekle? Moją skórę pokryły kropelki potu i czegoś w rodzaju wody. Szłam przed siebie, widząc tylko mgłę, która opatulała mnie zewsząd. Moje nogi zanurzyły się w cieczy przypominającej błoto. Błoto? Spojrzałam w dół. Stopy uwięzione zostały w żelaznych kajdanach. Spowrotem uniosłam zmęczony wzrok do góry. Przede mną rozpozcierała się szeroka przestrzeń. Przymknęłam oczy. W oddali słychać było wiejący wiatr, który niepokojąco szybko zbliżał się do mnie. Zacisnęłam dłonie w pięści i poddałam się temu wiatrowi, który wyrzucił mnie w powietrze jak szmacianą lalkę. Nareszcie poczułam się wolna. Dryfowałam w powietrzu, nie myśląc już o niczym. Unosiłam się nad powierzchnią ziemi w stanie nieważkości. Lecz potem nastała jasność i nie widziałam już nic.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Powoli otworzyłam powieki. Przez chwilę obraz był zamazany, lecz odczekałam kilka sekund i znów widziałam ostro i wyraźnie. Uniosłam głowę. Zmarszczyłam brwi. Ostatnie co pamiętałam to to, że leżałam w błocie przed szkołą, a teraz znajdowałam się w zupełnie innym miejscu. Pod palcami wyraźnie czułam jedwab. Podniosłam się do pozycji siedzącej. Byłam w czyjejś komnacie, to pewne. Rozejrzałam się. Pokój był przyciemniony tak, że świeciły się tylko świece porozstawiane po całym pomieszczeniu. Meble były utrzymane w kolorze czarnym tak samo jak bukiet róż stojących w wazonie. Rama zdobiona bogato w róże przywoływała na myśl posłanie księżniczki, ale tak nie było.  Powoli wstałam. Nigdy nie znalazłam się w takim miejscu. Rozmasowałam sobie kark. Chyba długo byłam nieprzytomna. Przełknęłam głośno ślinę. Teoretycznie jako peripeuvre nie powinnam się niczego bać, ale jednak coś mi zagrażało. Stanęłam w pozycji obronnej.
-Powinnaś leżeć. - usłyszałam z kąta pokoju. Z cienia objawił mi się Damon w całej okazałości. Zesztywniałam. Nie spodziewałam się już po nim niczego dobrego.
-Wypuść mnie stąd. - syknęłam, zaciskając dłonie. Nienawidziłam, gdy ktoś mnie przetrzymywał wbrew mojej woli. Magia wzrosła i czułam jak płynie wraz z krwią.
-Najpierw musisz wypocząć. Niedobrze się stało, że jesteś peripeuvre. - chłopak uważnie mi się przyjrzał, jakbym była jakimś królikiem doświadczalnym. Zmrużyłam oczy.
-Jestem tym kim jestem i nie naprawisz mnie jak zepsutą zabawkę! - wykrzyknęłam mu prosto w twarz. Włosy zawirowały mi wokół głowy, a oczy rozbłysły srebrnym blaskiem. Wampir cofnął się przerażony. Ja również sama nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Moje ciało zupełnie przestało mnie słuchać. Uniosłam się parę centymetrów nad podłogą wyłożoną drogim dywanem. Zaczęłam się niekontrolowanie trząść.
-D-damon....- wyjąkałam wystraszona tym wybuchem mocy. Salvatore jednak stał w miejscu jak słup soli i jego oczy zrobiły się jak dwa spodki. Moc już powoli opuszczała moje ciało. Runęłam jak worek kartofli na podłogę. Powieki zrobiły się cięższe i nastała ciemność.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
-To nie tu, to nie tu. - mruczał pod nosem Draco przechodząc między regałami z księgami o tytułach czasami tak strasznych, że chłopak szybko przebiegał wzrokiem i natrafiał na inne. Musiał znaleźć przyczynę tak nagłego osłabienia Eleny. Z tego co czytał nocami o wampirach, to te istoty żywiły się krwią ludzką i były nieśmiertelne. Wziął do ręki starą, zakurzoną księgę. Otworzył. Papier zaszeleścił pod jego palcami. Uwielbiał zapach starych ksiąg oraz papieru. Zatracał się i zapominał o całym bożym świecie. Księgi według niego posiadały wiele tajemnic do odkrycia. Wystarczy chcieć je odkryć. Przysiadł na parapecie, przeglądając księgę o najczarniejszej magii na świecie. Teoretycznie nie powinien mieć dostępu do tego typu ksiąg, ale dzięki swojemu urokowi osobistemu, pani Pince wpuściła go bez żadnych wymówek.
-Draco Malfoy w bibliotece. Cóż za rzadki widok. - usłyszał zza swoich pleców dobrze znany mu głos. Nie musiał się odwracać, aby zobaczyć właściciela tego głosu. Ron Weasley. Rudzielec. Król Weasley.
-Bynajmniej. - odpowiedział, zajęty przeglądaniem księgi niż rozmową poniżej jego poziomu z Gryfonem. Rudzielec od zawsze go irytował, a to uczucie spotęgowało się, gdy Ślizgon zaczął chodzić z Hermioną. Weasley przyczepił się do niego jakby miał największe prawo do Gryfonki. A prawda była taka, że Granger sama pakowała mu się do łóżka jak większość dziewczyn z Hogwartu. Teraz był wolny od wszelkich zobowiązań wobec przyjaciółki Rudzielca. Nie musiał się użerać z bandą Złotej Trójcy Hogwartu. Mógł chodzić własnymi ścieżkami. W sumie dobrze się stało, że zerwali ze sobą. Notorycznie na każdym kroku czyhały na niego podejrzliwe spojrzenia Gryfonów.  Męczyło go to. Do teraz.  Wziął księgę do ręki i już chciał wyjść, gdyby nie ciało Rona blokujące mu przejście. Powstrzymał się przed westchnięciem i wywróceniem oczu do góry.
-Dasz mi przejść? - spytał go z przymkniętymi oczami. Gdyby był tym kim był wcześniej, to rudowłosy leżałby bez życia na zakurzonej podłodze biblioteki. Ten jednak stanął w pozycji 'sumo'.
- A jak nie to co? - odpowiedział wyzywającym tonem. Draco uśmiechnął się do siebie w swój malfoyowski sposób. Podszedł do niego. Ron może i był wyższy od Malfoya, ale ten drugi nadrabiał szybkością i siłą. Z kieszeni wyciągnął różdżkę tak, aby Weasley tego nie zauważył.
-To zobaczysz do czego jestem zdolny. - szepnął złowrogo, patrząc z satysfakcją w rozszerzające się ze strachu  źrenice  Rona. Końcówkę różdżki przytknął mu do gardła. -A teraz odejdziesz, bo nie ręczę za siebie. - Weasley obrócił się i wybiegł jak oparzony. Ślizgon z szerokim uśmiechem to obserwował. Otrzepał ręce o spodnie, mrucząc, że będzie musiał je uprać. Sięgnął po leżącą na podłodze księgę i czmychnął z biblioteki.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Victoria siedziała otępiała na kanapie w salonie wspólnym Ślizgonów. Twarz cała opuchnięta, a oczy nosiły ślady, że ich właścicielka płakała. Włosy w nieładzie sterczały na wszystkie strony jakby dziewczyna chciała je wyrwać z głowy. A wewnątrz czuła kompletną i totalną pustkę. Na własne oczy widziała jak Elena, jej jedyna dobra koleżanka, można powiedzieć ba! nawet przyjaciółka leżała bez życia na podłodze w kałuży wody. Blondynka schowała twarz w dłoniach. Siedziała tu bezradna i nie wiedziała jak pomóc przyjaciółce. Przez te 1,5 miesiąca zdążył się zżyć ze sobą i zaprzyjaźnić. Przymknęła powieki spod których wypłynął potok słonych łez niejednych tego dnia. Była sama pośród głuchej ciszy, która zalegała wokół niej.  Drobinki kurzu tańczące w powietrzu lekko drgały i lśniły. Swobodnie opadła na poduszki i cicho westchnęła. Zapatrzyła się w jeden punkt na suficie.  Czas jakby dla niej stanął w miejscu. Najbardziej z tego co się wydarzyło to zdziwiła ją reakcja Draco. Zanim zaczęła płakać to zauważyła strach i przerażenie w oczach, które sparaliżowało całe jego ciało. Przeczuwała, że Elena i Draco są sobie przeznaczeni i że prędzej czy później będą razem. Otarła suche, lecz napuchnięte oczy i wstała z kanapy. Otrzepała swoje spodnie. Podniosła głowę, gdy usłyszała kliknięcie w przejściu do salonu.  Uspokoiła się, gdy zobaczyła, że to tylko Blaise. Chłopak oparł się o kamienną kolumnę, patrząc na nią z troską.
-Wszystko okej? - spytał, podchodząc do niej bliżej. Dziewczyna zadrżała i otuliła się ramionami. Diabeł zbliżył się i przytulił zaskoczoną i podłamaną dziewczynę do siebie.  Ucałował ją delikatnie w czubek głowy. -Wszystko się ułoży. Elena żyje. - szepnął, mocniej przyciskając ją do piersi. Victoria nieco się uspokoiła w ciepłych i muskularnych ramionach Blaise'a. To on, prócz Eleny, doskonale ją rozumiał i wspierał. Nie to co inni Ślizgoni: wiecznie napuszeni i walczący o pozycję samca alfy.
-Obyś miał rację. - głos Victorii został przytłumiony przez szatę chłopaka, w którego się wczepiła jak mała dziewczynka.
-Ja zawsze mam rację. - tu Blaise wygiął usta w uśmiechu. Collinsówna uniosła głowę i spojrzała w jego brązowe, niemal czarne oczy.
-Dziękuję.- wyszeptała z wdzięcznością w głosie i spowrotem wtuliła się w niego.
-Nie ma za co. - odpowiedział, głaszcząc ją po plecach.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Powoli wracała mi przytomność i pełna świadomość tego co się wokół mnie dzieje. Nadal znajdowałam się w komnatach Damona, skąd (takie miałam wrażenie) nie było wyjścia. Pomieszczenie  poprzykrywane burgundowym jedwabiem, a wszystko tonęło w mroku i blasku świec. Super, mega romantycznie. Ale na mnie to już nie działało. Już nie. Zmieniłam się przez te cztery miesiące i na nowo odkrywałam samą siebie. Powoli wstałam z podłogi.  Trochę kręciło mi sie w głowie, ale to pewnie przez ciężki zapach kadzideł unoszący się w powietrzu. Przytrzymałam się stołu i krokiem "pijaka" ruszyłam w stronę drzwi, które zamajaczyły mi przed oczami. Jęknełam cicho, gdy coś wbiło mi się w brzuch. Dotknęłam go i poczułam pod palcami mokrą ciecz. Krew. Oraz coś drewnianego. No tak. Kołek. Z głośnym plaśnięciem wyciągnęłam go z brzucha i odrzuciłam na bok. To jeszcze bardziej mnie osłabiło i sprawiło, że nogi miałam jak z waty. Otworzyłam jednak drzwi i wybiegłam na tyle szybko na ile mi siły pozwalały. Biegłam korytarzami, nawet nie patrząc gdzie biegnę. Ten zamek miał tyle zakrętów i korytarzy. Trzymając się za krwawiący brzuch dotarłam do ruchomych schodów. Przed oczami obraz zamazywał mi się i pojawiał się podwójnie. Osunęłam się po ścianie.
-Elena! - usłyszałam za sobą, lecz nie popatrzyłam kto biegnie w moją stronę. Raz, dwa, trzy...liczyłam ile kroków mu zajmuje dojście do mnie.  -Elena...- głos odezwał się tuż przy moim uchu. Uniosłam głowę i ujrzałam Dracona jak schyla się ku mnie z księgą pod pachą. Chłopak odgarnął mi włosy z policzka, przy okazji go muskając palcami. Westchnęłam cicho. Jego zapach tak mnie pociągał i stawał się jedyną rzeczą dla której nie powinnam oddawać się ciemności.
-Draco...- wychrypiałam, wyginając wysuszone usta w lekkim uśmiechu.
-Nic nie mów. Jestem przy Tobie. - odpowiedział łagodnie, patrząc na mnie w jakim jestem stanie. Ja mogłam zamknąć oczy i zostać uniesioną w powietrze przez rycerskie ramiona Ślizgona. Wtuliłam się w niego i nawet nie wiedząc kiedy, zasnęłam.

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Impossible.

Minął wrzesień i nastał październik. Miesiąc Halloween i innych tego typu przesądów. Gdyby tylko ludzie wiedzieli, że wampiry naprawdę istnieją...Wolę o tym nie myśleć. Od czasu wypadu do Hogsmeade razem z Harrym nasze relacje zacieśniły się i spędzaliśmy ze sobą coraz więcej czasu.  O dziwo, Hermiona zaakceptowała mnie i czułam się wśród nich swobodnie. Uczyliśmy się wspólnie do eliksirów, który był moim ulubionym przedmiotem i spokojnie mogłam rywalizować z Hermioną o miano najlepszej uczennicy w eliksirach. Blaise i Victoria stale mi towarzyszyli i umilali mi czas przez co nawet nie myślałam o moich znajomych z Mystic Falls. Damon trzymał się z boku, ale stale mnie obserwował co wyraźnie czułam. Draco omijał mnie szerokim łukiem, ale czasem przy obiedzie albo kolacji przyłapywałam go jak mnie obserwuje.  Nadal słyszałam jego słowa: "Jak ja za Tobą szaleję. Kiedyś będziesz moja.", co przyprawiało mnie w stan przygnębienia. Przecież nie miałam innego wyjścia jak oznajmienie mu, że narazie może liczyć na moją przyjaźń nic więcej. Z tego co mówił mi Blaise, to blondyn nie trzymał się za dobrze.
-Żadna dziewczyna mu jeszcze nie odmówiła. - powiedział Diabeł, patrząc zatroskany w stronę zamyślonego jak nigdy Malfoya.
-W końcu musi zrozumieć, że nie może mieć wszystkiego. - odparowała z przekąsem Victoria, zakładając ręce na piersiach. Ja wolałam się nie wypowiadać. Wystarczyło, że patrzyłam na zgarbioną sylwetkę Smoka i ciężej mi się na sercu robiło. Ciągło mnie do niego, ale to nie była miłość. Z czasem może to być coś głębszego, kto wie. Poprawiłam torbę na ramieniu i ruszyłam wzdłuż korytarza z Blaisem i Victorią przy boku. Dzisiaj postanowiłam, że zacznę się ubierać znacznie bardziej kobieco co Collinsówna natychmiast zaaprobowała. Zewsząd ludzie witali mnie, albo po prostu zaczepiali. Nigdzie jednak nie mogłam znaleźć platynowej czupryny należącej do pewnego przystojnego chłopaka. Weszliśmy do Wielkiej Sali, gdzie panował już rozgardiasz. Podeszliśmy do stołu i usiedliśmy.
-Co wy na to, aby urządzić imprezę u nas w salonie? - spytał Blaise, patrząc na nas. Victoria pisnęła i zaklaskała w dłonie jak mała dziewczynka. Czasami jej entuzjazm mnie przerażał.
-A ty przypadkiem w poniedziałek nie masz meczu quidditcha? - spytałam go pozornie neutralnym tonem, nakładając sobie kurczaka na talerz. Blaise wywrócił oczami do góry.
-A kto by się tym przejmował. A poza tym jest dzisiaj piątek. - mrugnął okiem i oparł się rozluźniony o oparcie i spoglądał na co to ładniejsze okazy dziewcząt.  A miał się czym pochwalić: miła aparycja, powierzchowność też nie najgorsza, dobrze zbudowany. Oparłam się brodą o wierzch dłoni i wpatrzyłam się w niego. Wszystkie dziewczyny wprost lgnęły do niego jak pszczoły do miodu.
-Smoku! - ten okrzyk wyrwał mnie z zadumy i zabrałam się do konsumowania jedzenia. Chciałam jak najszybciej skończyć, aby uniknąć spotkania ze Ślizgonem.
-El, gdzie ty się tak spieszysz? Snape Cię goni czy co? - Victoria razem z Blaisem z rozbawieniem gapili się na mnie. Widelec zawisł w powietrzu. W buzi miałam pełno jedzenia i pewnie wyglądałam przekomicznie. Odstawiłam widelec na stół i wytarłam serwetą usta.
-Nie spieszę sie, tylko po prostu chcę jak najszybciej zrobić zadanie domowe. - odezwałam się, gdy tylko przełknęłam. Victoria nie zdążyła odpowiedzieć, bo obok Blaise'a siadł Draco. Momentalnie zesztywniałam i wyprostowałam się. Od tamtego pamiętnego m0mentu w Hogsmeade, nie rozmawialiśmy ze sobą tak twarzą w twarz. Podrapałam się w brodę. Zapanowała nad nami atmosfera niezręczności. Blondyn usiadł naprzeciwko mnie, starając się uniknąć mego spojrzenia. Ja również obróciłam się bokiem i z "zainteresowaniem" patrzyłam na sufit Sali. Wciąż nie umiałam zapomnieć smaku jego ust napierających na moje.  Nie mogłam patrzeć tak po prostu w jego oczy i powiedzieć: "Co tam? Jak się trzymasz?" i udawać, że nic się nie stało. Bo stało się. I to dużo. Nocami prześladował mnie w moich snach. Zadrżałam nieznacznie. Założyłam nogę na nogę i grzebałam widelcem po talerzu. Blaise i Victoria wdali się w jakąś interesującą konwersację, bo siedzieli pochyleni ku sobie i szeptali z uśmiechami na twarzach. Oni to mieli dobrze. Nie borykali się z takimi problemami jak ja. Jezu, znowu nostalgia wzięła nade mną władzę. Chrząknęłam i powstałam. Vic i Diabeł unieśli głowy.
-A ty gdzie? - chłopak uniósł brew. Otworzyłam usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Draco za to miał wiele do powiedzenia:
-Idzie hajtnąć się z pożal się Boże Chłopcem-Który-Przeżył. - spojrzałam na niego zszokowana. I to miała być ta zmiana? Draco chyba wrócił do swojego jestestwa 'bycia badassem'.
-Jak możesz tak mówić? Draco! - Victoria fuknęła na niego oburzona. Nie odezwałam się. Łzy zalśniły w moich oczach i spłynęły po policzkach. Jego słowa bardzo mnie dotknęły. Nie spodziewałam się czegoś takiego po nim. Może i był aroganckim, samolubnym dupkiem, no ale....Blaise popatrzył się na mnie przepraszająco. Złapałam torbę i czym prędzej z Sali, ściągając na siebie czujne spojrzenia innych uczniów. Otarłam oczy z łez. I tak niezbyt wyraźnie widziałam i gnałam przed siebie. Jak najdalej od Draco, jak najdalej od ludzi.  Wybiegłam z budynku. Puściłam torbę, która z łoskotem spadła na ziemię. Stałam i szlochałam. Szlochałam jak nigdy dotąd. Nie zwracałam uwagi na to, że wieje zimny wiatr, że deszcz zaczyna padać. Nie obchodziło mnie to. Upadłam na kolana i zaczęłam szarpać za włosy. Ból był nie do zniesienia. Już zaczynałam coś do niego czuć, ale wszystko poszło się paść. Deszcz lał coraz bardziej, a ja klęczałam i mokłam coraz bardziej. Zostałam sama. Zupełnie sama.
Tymczasem:
-Nie mogłeś się powstrzymać?! - syknęła wyraźnie rozjuszona Victoria, patrząc groźnie w stronę zobojętniałego Malfoya. Ten nie zwrócił uwagi nawet na nią. Trzymał w dłoni kielich z napojem i zamyślił się. Elena. Ta dziewczyna wywróciła całe jego życie do góry nogami. Nigdy nie mógł się domyślić jak zareaguje albo co zrobi. Ta dziewczyna zaintrygowała go. I gdy posmakował jej ust, wiedział, że jest stracony. Draco, nie rozklejaj się! Takie romantyzmy to nie dla Ciebie!  Wiedział, że sprawił jej ból.  Jej wzrok, gdy to mówił. Łzy szklące się w tych dużych, czekoladowych oczach. Dłonie zaciskające się w pięści.  Delikatny uśmiech błąkał mu sie po ustach.  Elena mu tak łatwo nie ucieknie.
-Draco. - Blaise szturchnął swojego kumpla w ramię. Ten popatrzył się na niego rozdrażniony.
-Czego?- burknął. Nie lubił, gdy ktoś wyrywa go z zamyślenia.
-Uważam, że Vic ma rację. Przesadziłeś. Powinieneś ją przeprosić. - Diabeł zamilkł i czekał na reakcję chłopaka. Ten jednak nic nie zrobił. Dziewczyna była nie pocieszona.
-Ja zawsze wiedziałam, że z niego to kawał niezłego chama i dupka. - warknęła.
-Uważaj na słowa, Barbie. - Draco zmarszczył brwi, zaciskając pięść. Nie znosił, gdy ktoś rozkazywał mu co ma robić. Wystarczająco sie wycierpiał będąc synem Lucjusza i Narcyzy. Ciągłe upokorzenia, wyzwiska, tortury. Ale najgorsze były klatwy Cruciatus. Przez kilka dni nie potrafił się uporać z bólem, ale po kilku latach przyzwyczaił się.
-Tylko nie Barbie! - Victoria wstała i jej włosy aż się zelektryzowały pod wpływem gniewu. Błękitne oczy  rozbłysły. Od jej sylwetki aż promieniowała magia. Nie dokończyli kłótni, bo przybiegła do nich Pansy.  Oddychała szybko.
-Dra-draco...musisz....to...zobaczyć. - wysapała i czym prędzej pobiegła w stronę korytarza, gdzie zbierał się dość spory tłum ludzi. Draco z Blaisem wymienili zaniepokojone spojrzenia i również udali się w tamtym kierunku. Victoria deptała im po piętach. Nie mogąc nic zobaczyć, zaczęli się przedzierać przez tłum. W końcu stanęli z przodu i to co zobaczyli sparaliżowało ich. Pośrodku korytarza na posadzce leżała nieruchoma Elena. Wokół niej utworzyła się kałuża wody.  Mokre włosy zlepiały jej twarz, która przybrała barwę trupiobiałą. Wargi zsiniały. Leżała bezwładnie jak porcelanowa laleczka. Ręce rozłożone po bokach, a ubranie było całkiem przemoczone. I co najbardziej przeraziło Victorię to , to że ona wogóle nie oddychała! Zawyła przeraźliwie. Blaise, który stał najbliżej objął ją troskliwie ramieniem. Wytrzeszczyła oczy i otworzyła usta, z których nie wydobył się żaden dźwięk.  Miała wrażenie jakby coś spadło na jej klatkę piersiową i obciążyło potwornym ciężarem.
-Rozejść się! - usłyszała czyjeś zawołanie i natychmiast się obróciła. W ich stronę szybkim krokiem szedł prof.Scotish. Przykucnął zaniepokojony przy nieprzytomnej dziewczynie i przyłożył dwa palce do jej szyi sprawdzając puls. Dobrze wiedział, że Elena jest wampirem, ale dla niepoznaki wolał się nie ujawniać. Stojący nieopodal Draco był jak wbity w ziemię. Przerażony patrzył na bezwładne ciało Eleny. Teraz szczerze żałował, że tak się do niej odezwał.
-Smoku? - Blaise stojący tuż obok spojrzał na swojego przyjaciela, który nie reagował na nic. Gdy ten nic nie powiedział, dodał: -Ona z tego wyjdzie.- i przytulił szlochającą Victorię. Damon wziął Elenę na ręce i odezwał się:
-Możecie się rozejść. - i czym prędzej zaniósł dziewczynę do swoich komnat.  Uczniowie powoli zaczęli się rozchodzić. Na miejscu zdarzenia został jedynie Draco, który klął się w myślach za to co zrobił Gilbertównie. Gdyby tylko mógł cofnąć czas... Zerknął na mokry placek pozostawiony przez Elenę. Była wampirem, o czym on doskonale wiedział, ale czemu tak nagle straciła przytomność? Tego nie mógł rozgryźć jego jakże błyskotliwy umysł. Odwrócił się na pięcie i odszedł w kierunku biblioteki.

sobota, 14 grudnia 2013

Kiss Me.

-Elena, Elena. - poczułam czyjeś szturchnięcie. Otworzyłam oczy i ujrzałam przed sobą szmaragdowozielone oczy Harry'ego. Przetarłam oczy i wróciłam do pozycji siedzącej.
-Długo już tu stoisz? - ziewnęłam, ogarniając jednocześnie moje nieznośne włosy. Chłopak wyciągnął dłoń w moją stronę.
-Wystarczająco, aby przypatrzeć się Tobie jak śpisz. - odpowiedział z lekkim uśmiechem błądzącym po jego ustach. Wygięłam usta ku górze. Chwyciwszy jego dłoń zeskoczyłam z murku.
-To co idziemy? - spytałam go, gdy podeszliśmy do drzwi. Harry jednak zatrzymał się i rozejrzał.
-A gdzie Victoria? Miała przecież z nami iść. - zaczął ostrożnie. Na korytarzu poza nami były jeszcze cztery osoby.
-Rozmyśliła się. - skłamałam. Tak naprawdę nie wiedziałam, gdzie się podziewała moja koleżanka. Odkąd wybiegłam z lochów, ona nie przyszła. - A twoi przyjaciele gdzie są? - zmieniłam pospiesznie temat. Zmarszczka, która pojawiła się na czole chłopaka znikła.
-Ron jakoś zdołał się wykaraskać od korepetycji z Hermioną. - zaśmiał się. Jego śmiech przypominał mi do złudzenia charczenie psa. - Zaraz powinien tu być. - dodał, patrząc na swój magiczny zegarek. Dostał go w prezencie od rodziny Weasleyów na zeszłoroczne święta. No nie. Ron. Odkąd tu przyjechałam niezbyt się polubiliśmy. Hermiona jakoś mnie znosiła i czasami pomagała w lekcjach, ale Rudzielec jakby dostał alergii. Mijał mnie szerokim łukiem na korytarzu. Usłyszeliśmy czyjeś kroki na schodach. Oboje spojrzeliśmy w tym samym kierunku. Ze schodów schodzili Diabeł i Smok. Oboje nienagannie ubrani w czarne ubrania: Diabeł - luźne spodnie i czarne adidasy do tego czarny kardigan, Draco - czarny garnitur podkreślający jego sylwetkę i muskulaturę. Po królewsku zeszli na dół. Moje i blondyna oczy zetknęły się w tym samym czasie. Chłopak zatrzymał się.  Czas jakby stanął w miejscu. Wszystko co nas otaczało zbladło i znikło. Po pewnym czasie spuściłam wzrok i chwyciłam Harry'ego za rękę, co go nieco zdezorientowało. Z największą godnością na jaką było mnie stać, uniosłam głowę do góry i wyszłam z Gryfonem z budynku. Ostatnia rzecz, którą zarejestrowałam to pełen zazdrości i żalu wzrok przystojnego blondyna.
W międzyczasie:
Mystic Falls (USA).
Pewna młoda blondynka stukając obcasami swoich niebotycznie wysokich szpilek przemieszczała się w dość szybkim tempie. Celem jej odwiedzin była rezydencja Salvatore'ów. Właściwie mieszkał w nim tylko Stefan odkąd Elena i Damon wyjechali do Londynu. Jeszcze tylko kilka metrów...W dłoni ściskała kartkę papieru, która była już bardzo zmięta. Stanęła tuż przed drzwiami, wzięła głęboki wdech i uniosła rękę. W tym samym czasie drzwi się uchyliły i stanął w nich Stefan. Jednak to nie był ten sam chłopak, którego poznała przed dwoma laty: włosy potargane, szczęka nosiła ślady zarostu, a oczy stracił blask i zmatowiały. Dziewczyna spojrzała na niego zmartwiona.
-Wszystko okej? - spytała cicho jakby obawiając się wybuchu z jego strony. Ten jednak ustąpił jej miejsca i pozwolił wejść do środka. Wampirzyca przekroczyła próg i weszła prosto do obszernego salonu. Nic tu się nie zmieniło odkąd tu ostatnio była. Kiedy to było? Czas leciał jak nieubłagany. Stefan dołączył do swojej przyjaciółki i usiadł na kanapie, która z jękiem ugięła się pod jego ciężarem. Przeczesał palcami swoje włosy, a potem ukrył twarz w dłoniach. Caroline uklękła tuż przed nim.
-Stefan , wiem jak Ci ciężko, ale Elena odeszła i już nie wróci. - wampir na jej słowa odsłonił twarz. W dalszym ciągu nie pogodził się z tym, że Elena - jego światło, jego sens życia rzuciła go dla Damona - mrocznego, złego brata, który zawsze dostawał to co chce. Na dokładkę okazało się, że Kol zahipnotyzował Elenę, która stała się wobec niego uległa jak baranek. Do dziś pamiętał jak przed dwoma miesiącami Damon wybuchł tak, aż dom zatrząsł się w posadach. Brunetka pospiesznie spakowała się i wybiegła. I do tej pory się nie odezwała ani nie pokazała.
-Trzeba mieć nadzieję, a ja ją jeszcze mam. Ona wróci, zobaczysz. - determinacja błysnęła w jego oczach. Nadal ją kochał i chciał odzyskać za wszelką cenę, nawet jeśli Damon miał na tym ucierpieć. Forbes jedynie westchnęła. Szczerze współczuła swojemu przyjacielowi.  Był przy niej, gdy Tyler z nią zerwał i wyjechał z miasta. Teraz czas na spłatę długu. Usiadła obok niego i objęła ramieniem. Poczuła delikatną woń wody kolońskiej i burbonu, którym ostatnimi czasy się raczył.
-Właśnie w sprawie Eleny tu przyszłam. - szepnęła przerywając milczenie. Stefan ożywił się nieco i wpatrzył się w nią swoimi szmaragdowozielonymi oczami.
-Dostałam maila od Klausa, że został zaproszony na Bal Bożonarodzeniowy do Hogwartu i że on sam tam nie może się udać. Napisał, że mogę skorzystać z zaproszenia. Trzeba tam przyjechać razem z osobą towarzyszącą. Pomyślałam o Tobie...- przy ostatnim zdaniu zawahała się. Pierwsza myśl jaka jej do głowy wpadła to  czy aby Pierwotny nie robi sobie z niej żartów i nie pojawi się tam we własnej osobie. Wystarczająco dużo kłopotów miała przez niego i jego chorą rodzinkę.
-To ty utrzymujesz z Klausem kontakt? - uniósł brew, widząc jak na twarzy przyjaciółki pojawiły się krwiste rumieńce.
-N-no tak...- zająknęła się i spuściła wzrok zażenowana. Nie wiedziała, gdzie podziać oczy. Od czasu jej ostatniego spotkania z Pierwotnym minęły dwa miesiące. Równe dwa miesiące odkąd Klaus wyniósł się do Nowego Orleanu razem z rodzeństwem. Z początku nie mogła znaleźć sobie miejsca, czuła wszechogarniającą pustkę, ale z czasem przyzwyczajała się, że Pierwotni znikli z jej życia. Powinna się cieszyć, że wreszcie mają spokój od nich, lecz tak nie było. Wręcz przeciwnie. Po śmierci Kola nie umiała spojrzeć Klausowi w oczy. Wyrzuty sumienia ciążyły nad nią jak jakieś fatum. Czy aby była szczęśliwa przebywając w towarzystwie Klausa?
W tym samym czasie:
Hogsmeade. (Wielka Brytania)
Jesienny wiatr smagał moją twarz. Przymknęłam oczy wsłuchując się w monotonny głos Harry'ego, który opowiadał mi co gdzie można kupić. Wiatr rozwiewał moje włosy na wszystkie strony świata. Przechodziliśmy obok wystaw sklepowych, które z zachwytem obserwowałam. Na niektórych piętrzyły się bloki lodowe w różnych smakach, na jeszcze jednych wisiały przepiękne suknie wieczorowe w bajkowych kolorach. Zatrzymałam się przy jednej wystawie sklepu Magiczne Wynalazki Dr. Puddifoota. Zwróciłam szczególną uwagę na mały, czarny przypominający jo-jo przedmiot. Kosztował tylko 2 galeony.  Pokusiwszy się o to, chwilę później wyszłam ze sklepu zadowolona z tym czymś w mojej kieszeni kurteczki. Ruszyliśmy pod górę w stronę knajpy "Pod Trzema Miotłami".
-Podają tam najlepsze piwo kremowe pod Słońcem. - tu chłopak oblizał się i chwycił mnie za rękę. Poczułam miły skurcz w dole brzucha. Takie coś miałam tylko jak Damon mnie całował, przytulał....I znowu ten cholerny Damon! Chyba jednak nie mogłam się odciąć od przeszłości. Włożyłam dłonie w kieszenie kurteczki i weszliśmy do gospody, uciekając przed wyjącym wiatrem. Ciepło uderzyło we mnie falą prawie zwalając mnie z nóg. Usiedliśmy przy najbardziej przytulnym stoliku w kącie sali. Stąd miałam doskonały widok na innych uczniów, którzy śmiali się, żartowali. Migały mi przed oczami ich twarze.
-Elena? - tak się zamyśliłam, że nawet nie zauważyłam jak Harry odszedł do stolika i przyszedł spowrotem wraz z dwoma kuflami kremowego piwa. Postawił je na stoliku.
-Och. Przepraszam. Zamyśliłam się. - wysiliłam się na uśmiech i upiłam łyk napoju. Starałam się odgonić od siebie niepotrzebne myśli. Liczyła się teraźniejszość, a nie przeszłość.
-Podoba Ci się w szkole czy nie za bardzo? - spytał mnie, świdrując moją osobę zielonymi oczami.
-Ogólnie jest fajnie. Nauczyciele wymagający, nawał zadań domowych...Normalka. - puściłam do niego oczko. Miło było spędzić czas z dala od Dracona i Damona, który czaił się pod postacią profesora Scotisha. Bezczelny miał nadzieję, że coś znów między nami się rozwinie. Coś zakłuło mi w sercu. A może tak? Oparłam brodę o moją dłoń. Z rozleniwieniem obserwowałam innych klientów, którzy akurat przebywali w lokalu:  podejrzane typy w zniszczonych płaszczach siedzący przy barze popijający Ognistą Whiskey, zakochane pary siedzące po kątach i obściskujące się. Na ten widok zrobiło mi się słabo i odwróciłam wzrok. W tejże chwili drzwi się otworzyły i do środka wleciało parę zeschłych liści, a potem zauważyłam jak weszło dwóch rosłych chłopaków.
-"Ślizgoni." - przemknęło mi przez myśl i upiłam łyk napoju. Harry zauważył moje spojrzenie i obrócił się. Zmarszczył brwi.
-A ten tu czego? - mruknął pod nosem, wyraźnie niezadowolony. Ja również straciłam humor. Zacisnęłam dłonie w pięści. Malfoy i Blaise. Można się było tego spodziewać. Blondyn i czarnoskóry zauważyli nas i ruszyli w naszym kierunku. Bezsilna oparłam się o oparcie krzesła.
-No witam. Znowu się widzimy. Czyżby przypadek? - wypowiedź Draco przesycona była sarkazmem i ironią. Blaise stał z boku i szczerzył się wesoło do mnie.
-Śledzisz mnie? - odpowiedziałam lodowatym tonem na jaki tylko mnie było stać. Chłopak powoli zaczął mnie irytować.
-Skądże znowu. Po prostu powiązało nas przeznaczenie. - tu Draco złośliwie rozłożył ramiona. Przymknęłam oczy, starając się wyrównać wzburzenie wewnątrz mnie.
-Draco, daruj sobie. Nie widzisz jak ona reaguje na Ciebie? - usłyszałam zmęczony głos Pottera. Otworzyłam powieki. Teraz blondyn stał opierając się dłońmi o stół. Blaise usiadł obok mnie.
-Nie gniewaj się na niego. Stałaś się jego obsesją. - szepnął mi do ucha. Uniosłam brew, zerkając na Draco, który o coś się wykłócał z Harrym.
-Obsesją? - powtórzyłam za Blaisem niedowierzając. Ja i bycie czyjąś obsesją? Skądś to znałam. No tak, byłam tak nazywana przez Klausa. "Moja mała, słodka obsesja."  Chłopak kiwnął tylko głową.
-Nie zdziw się jak zaprosi Cię gdzieś, albo na Bal. - oparł się luzacko i objął ramieniem. Poczułam się mile połechtana. Cała złość i irytacja gdzieś się ulotniły.
-Wiesz, nic mnie już nie zdoła zaskoczyć. - odpowiedziałam ze słodkim uśmiechem na twarzy. Diabeł tylko tajemniczo sie uśmiechnął. Naszą miłą konwersację przerwało walnięcie pięści Draco o stół. Podskoczyłam ze strachu. Iskierki gniewu skrzyły w oczach Malfoya.
-Nie masz prawa mnie o to osądzać! Myślałem, że już skończyłeś z tymi bezpodstawnymi oskarżeniami! - krzyknął. W gospodzie ucichło. Wszyscy obserwowali zajście między Ślizgonem, a Gryfonem. Nawet opasła właścicielka lokalu przerwała wycieranie kufla ścierką i z zaciekawieniem nas obserwowała. Harry powoli powstał. Jego zielone oczy pociemniały. Stali naprzeciwko siebie jak drapieżna zwierzyna czyhająca na swoją ofiarę.
-Czas chyba to zakończyć. - mruknął do mnie Blaise. Ja na to kiwnęłam głową i wstałam. Położyłam dłonie na ramionach Malfoya i szepnęłam:
-Uspokój się. Idziemy. - na te słowa chłopak nieco się rozluźnił.  Popchnęłam go delikatnie i wyszliśmy z gospody. Chłodne powietrze, to jest to.  Podeszłam do Draco i spojrzałam na jego bladą i szczupłą twarz z iskrzącymi sie jeszcze oczami. Wydawał się w tej chwili tak niedostępny. Piękny i zimny jak lód. Zadrżałam. Chłopak to zauważył i zbliżył się do mnie. Bez słowa ściągnął swój czarny płaszcz i narzucił mi go na ramiona. Wokół wiał wiatr, a on stał w swoim wełnianym, szarym swetrze z dekoltem w serek. Okryłam się szczelniej materiałem.
-Masz mi coś do powiedzenia? - przerwałam ciszę jaka zaległa między nami. Nie licząc wyjącego wiatru, który teraz jakby ucichł.
-Niby co? - burknął, wkładając dłonie do kieszeni spodni i kopiąc kamyk nogą jakby odniechcenia. Patrzyłam jak kamyk toczy się po wyboistej drodze i znika.
-To. Twoje zachowanie wobec innych. Nie chcę Cię umoralniać, ale...- tu moja tyrada została przerwana przez napierające na moje usta wargi Dracona. Było to tak niespodziewane, że moje dłonie intuicyjnie owinęły się wokół szyi chłopaka. Nie namyślając się długo całowałam go do utraty tchu. Smakowałam jego usta coraz to bardziej i bardziej. Miał delikatne, a zarazem ciepłe wargi. Po paru minutach czy też godzinach oderwałam się od niego i oparłam  czołem o jego. Słychać było tylko nasze przyspieszone oddechy. Liczyliśmy się tylko my.
-Och, zamknij się. - szepnął roznamiętnionym głosem i znów mnie pocałował. Wyczułam wyraźną nutkę whiskey. Jego miękkie usta napierały na moje najpierw jakby z niepewnością, ale potem coraz bardziej się wkręcały. Serce zaczęło mi bić w rytm jego.  Chwycił mnie w biodrach, abym nie upadła i dalej mnie całował jak szalony. Wyłączyłam wszelkie zmysły pozostawiając tylko zmysł smaku.
-Nawet nie wiesz jak ja za Tobą szaleję...- szeptał mi do ucha czułe słówka. Ja stałam oszołomiona jak słup soli nie wiedząc jak zareagować. Najpierw dożerał mi, potem wzajemne złośliwości, a teraz to...
-Ja...-odezwałam się drżącym głosem. Teraz to już napewno nie byłam pewna tego co czuję do niego. - Mącisz mi w głowie. - odwróciłam się do niego, masując sobie skronie. Chłopak stanął tuż za mną.
-Elena....-wyszeptał moje imię w charakterystyczny dla siebie sposób. To kompletnie mnie rozwaliło. Obróciłam się ponownie ku niemu i spojrzałam niemal błagalnie.
-Draco, ja nie mogę. Niedawno rozstałam się z chłopakiem i kompletnie nie mam głowy do związków. - słowa wyrzuciłam na jednym tchu. Poza tym nie kochałam go. Byłam zauroczona to fakt, ale to za wcześnie na miłość. Cofnęłam się o kilka kroków.
-A czy ja mówię o związku? Nie wiem czemu, ale tracę głowę gdy tylko jesteś przy mnie. - tu zbliżył się do mnie, a w jego oczach błysnęła determinacja. - Jesteś tym kim jesteś. Powinienem się Ciebie bać, ale nie mogę. Chcę Cię poznać. A kiedyś...może będzie moja. - spuścił głowę, grzebiąc czubkiem buta w ziemi. Nie odezwałam się, tylko minęłam go bez słowa i odeszłam.

wtorek, 10 grudnia 2013

No Matter What.

-Elena! Gdzieś ty się podziewała? Wiesz, ile ja już czekam na Ciebie? - do moich uszu doszło zrzędzenie Victorii. Podniosłam głowę. Blondynka, niższa ode mnie stała naprzeciwko z rękami opartymi o biodra. Jej mina świadczyła o tym, że raczej nie jest zadowolona. Na sobie miała krwistoczerwony, wełniany płaszczyk z czarnymi guzikami, karmelowe kozaki za kolano na obcasie i tegoż samego koloru beret spod którego spływały blond loki. Przez ramię przewieszoną miała malutką torebeczkę w czarnym odcieniu. Ja przy niej mogłam się schować: przydługie dżinsy, schodzone trampki, wyciągnięty, błękitny sweter, a na to dżinsowa kurteczka. Nie mówię już o moich wiecznie oklapniętych włosach.
-Straciłam poczucie czasu. Wybacz. - odpowiedziałam wymijająco, wyginając moje wysuszone wargi w parodii uśmiechu. Poprawiłam torbę na bolącym nieco ramieniu.
-No i jak ty wyglądasz? Chodź, przebierzesz się zanim mi wiochę na mieście zrobisz. - pokręciła głową z dezaprobatą i chwyciwszy mnie za ramię pociągnęła w stronę lochów.
-Normalnie wyglądam. Czego ty chcesz? - spytałam ją zdezorientowana. Ta jednak nic nie odpowiedziała prąc do przodu. Po chwili stanęłyśmy przed kamienną ścianę.
-Czysta krew. - Victoria wypowiedziała hasło i weszłyśmy do Pokoju Wspólnego Ślizgonów. Nie tracąc czasu na zbędne ceregiele szturmem "podbiłyśmy" nasz pokój. W końcu przyjaciółka puściła moje ramię.
-No to powiedz mi: jesteś czarownicą czy nie? - popatrzyła się na mnie zachmurzonym wzrokiem. Skrzyżowałam ręce na piersiach.
-No jestem. - odparłam krótko, unosząc delikatnie brew. Do czego zmierzała?
-To czemy wyglądasz jak jakiś niechluj? Żaden chłopak za Tobą się nie oglądnie, gwarantuję Ci to. - dziewczyna wykrzywiła usta w grymasie.
-A czy ja chcę, aby chłopacy się za mną oglądali? - wywróciłam oczami. Nie chciałam znów uwikłać się w jakieś przelotne romanse albo trójkąty. Nie, nie, nie. To stanowczo nie dla mnie. Victoria spojrzała na mnie jak na wariatkę.
-Ty nie lubisz mieć powodzenia u chłopaków?! Chyba żartujesz? - jej głos skoczył o kilka oktaw w górę. Rzeczywiście, fascynująca rzecz być niewidzialną dla osobników płci męskiej.
-To aż takie dziwne? W swoim życiu miałam zbyt dużo samców alfa i na razie mam dosyć. - odparłam krótko. I to była najszczersza prawda jaką kiedykolwiek powiedziałam w moim życiu. Najpierw Matt, potem Stefan i Damon...Brawo, dziewczyno! Masz spokój. Obróciłam się o 180 stopni w stronę drzwi z zamiarem wyjścia, gdy te otworzyły się i stanął w nich...Draco! Na mój widok lekko się uśmiechnął.
-Wybierasz się gdzieś? - spytał wibrującym głosem, od którego aż mdlałam (oczywiście mentalnie, a nie fizycznie). Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Pewnie wyglądałam idiotycznie. Chłopak uniósł brew, nadal się uśmiechając.
-Znaczy się...eee....miałam taki zamiar. - no w końcu udało mi się wypowiedzieć jakąś sensowną kwestię. Victoria stojąca za mną szczerzyła się jak pies do kiełbasy.
-Bo widzisz, wybieram się razem z Blaisem do Hogsmeade. Może dołączyłabyś do nas? - zaproponował, chowając dłonie w tylnich kieszeniach ciemnych dżinsów. Propozycja nieco strąciła mnie z tropu. Umówiłam się przecież z Harrym, że pójdę z nim do wioski.
-Tyle, że wiesz no....Ja...umówiłam się już z kimś. - wydusiłam to z siebie.
-Z kim?! - prawie krzyknęła blondynka wybałuszając oczy. Nie z tej strony spodziewałam się reakcji. Blondyn stał i milczał. Wywróciłam oczami.
-Z Harrym. - odpowiedziałam, patrząc na nią z przekrzywioną głową. Ta kręciła głową z niedowierzaniem. - I radzę ci się pospieszyć, bo powiedziałam, że ty też idziesz z nami. - dodałam i minęłam bez słowa Dracona. Ten nie dawał za wygraną i szedł za mną.
-Czemu się z nim umówiłaś? - spytał. Musieliśmy wyglądać śmiesznie lub też dziwnie, bo ludzie patrzyli się na nas. Zatrzymałam się przy wejściu. Powoli obróciłam się ku niemu. Nie przewidziałam jednego: że Smok będzie stał tak blisko mnie. Niemal stykaliśmy się nosami. Zapach jego perfum wytrącał mnie z koncentracji.
-Nawet się nie waż. - ostrzegłam go, kładąc palec na jego torsie. Jego bliskość dekoncentrowała mnie i nie mogłam panować nad moimi reakcjami. Jako wampir miałam mocno wyostrzone zmysły i emocje. Tak, że czułam pod palcami szorstkość jego swetra i miękkość płaszcza. Odwróciłam głowę w bok. Pragnienie skosztowania jego krwi zaczynał przejmować nademną kontrolę. Przymknęłam oczy i starałam się wyrównać mój oddech. Wyraźnie słyszałam bicie jego serca pompującego krew żyłami do całego ciała. Puls bił miarodajnie.
-Niby czego? - szepnął mi tuż nad uchem, muskając jego płatek wargami. Zadrżałam. Przy nim zapominałam o całym świecie. Otworzyłam oczy i ostrożnie uniosłam głowę ku górze. Para stalowoszarych oczy wpatrywała się we mnie z ciekawością i pożądaniem.
-Tego. - odparłam drżącym głosem. Przełknęłam głośno ślinę. Stanowczo za dużo sobie pozwalał. Odsunęłam się na tyle daleko jak na to pozwalała mała wnęka, do której zaciągnął mnie Draco.
-Ale czego? - drażnił się ze mną, dotykając przy okazji opuszkiem mojej szyi i tętnicy. Poczułam ciepło jego palca, które zareagowało z cichutkim sykiem w kontakcie z moją skórą.
-No tego, no. - zniecierpliwiłam się. Miałam powoli dość tej gierki, w którą sobie pogrywał. Chwyciłam go za nadgarstki i popchnęłam na półkę z jakimiś słoikami. Parę zleciało z góry i narobiło hałasu. Wybiegłam czym prędzej. Popchnęłam kamienną ścianę, która z jękiem ustąpiła mi i już gnałam przez korytarze jak najdalej od Pokoju Wspólnego Ślizgonów. Powietrze świstało mi koło uszu rozwiewając moje długie włosy. Z kolejnymi przebiegniętymi metrami oddalałam się od Dracona.
-Elena! - ktoś zawołał moje imię, a echo odbijało się  pośród ścian. Nie odwróciłam się tylko bardziej przyspieszyłam. Zeskoczyłam ze schodów i zatrzymałam się gwałtownie tuż przed wejściem. Zdawało mi się, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Zimne kropelki potu spłynęły mi po plecach. Otarłam dłonią czoło. Harry zaraz powinien tu być. Nie namyślając się długo, przysiadłam sobie na murku. Mogłam sobie odetchnąć. Spuściłam głowę , zasłaniając się  kurtyną włosów. Oparłam głowę o misternie wyrzeźbionego w kamieniu hipogryfa. Teraz wystarczyło tylko czekać...

sobota, 30 listopada 2013

Radioactive.

Mijały minuty, godziny i dnie, a ja zaaklimatyzowałam się w Hogwarcie. Nawiązałam nowe przyjaźnie i nawiązałam wrogów w osobach Rona i Hermiony. Mile zaskoczyłam się za to postawą innych Gryfonów, którzy przyjaźnie na mnie patrzyli i od czasu do czasu zagadywali. Między mną, a Draconem nic się nie zmieniło. Nadal sobie nie przypominał mnie i nie zwracał uwagi na moją osobę, co mnie ogromnie raniło, bo polubiłam go. Mijaliśmy się obojętnie na korytarzu jak gdyby nigdy nic. Za to Damon spowrotem w postaci profesora Scotisha  chodził po korytarzach i puszył się jak paw. Od naszej ostatniej rozmowy nie odzywałam się do niego. Nadal chowałam w sobie żal do niego. Draco w niczym tu nie zawinił. Zaskoczona i zasmucona byłam jednym faktem: jak człowiek może się zmienić przez te dwa miesiące. Dotychczas znałam Damona tylko z dwóch stron: złego, pozbawionego skrupułów i uczuć wampira zabijającego dla własnej przyjemności oraz czułego, troszczącego się o innych mężczyznę, który poświęciłby dla mnie nawet swoje życie. Osłoniłam swoją twarz kurtyną włosów. Siedziałam właśnie w bibliotece i robiłam zadanie na eliksiry. Nie mogłam się jednak skupić, bo myśli odbiegały mi do Damona i naszego niegdysiejszego związku. Przygryzłam końcówkę pióra. Prócz mnie w bibliotece były jeszcze dwie Krukonki i trójka dobrze znanych Gryfonów: Harry, Ron i Hermiona.
-Ron, niedługo masz OWUTEMY! Ja nie mam zamiaru zdawać ich za Ciebie! - dzięki udoskonalonemu zmysłowi słuchu, usłyszałam złowrogie fuknięcie dziewczyny. Rudowłosy jęknął. Chyba nie lubił się uczyć. Kąciki moich ust drgnęły ku górze. Zerknęłam na nich. Hermiona z groźną miną skrobała po swoim pergaminie jakby był czemuś winny. Ron siedział tuż obok niej cały zaczerwieniony aż po cebulki włosów z miną winowajcy, a Harry zażenowany pisał swoje. Czarnowłosy chyba wyczuł, że go dyskretnie obserwuję, bo podniósł głowę i jego wzrok stanął na mnie.  Pomachałam mu nieśmiało, a on odwzajemnił gest z szerokim "bananem" na twarzy.  Spuściłam wzrok i w skupieniu dokańczałam zadanie. Po kilku minutach odetchnęłam z ulgą i oparłam moje bolące plecy o oparcie krzesła. Pani Pince chodziła między regałami i groźnym wzrokiem obserwowała uczniów, którzy jej się nawinęli. Schowałam pergamin oraz przybory do pisania do torby.  Zadania domowego miałam bardzo dużo, ale uwinęłam się z tym szybko i mogłam się udać z Vic do Hogsmeade. Wstałam i podeszłam do stolika, przy którym siedzieli Gryfoni. Zignorowałam nienawistny wzrok Rona oraz niechętny Hermiony i przywitałam się z Harrym:
-Cześć Harry. Miałbyś ochotę pójść ze mną i Victorią do Hogsmeade? - uśmiechnęłam się słodko. Sama nawet się zdziwiłam  moją propozycją. Czarnowłosy podrapał się po głowie i popatrzył na swoich przyjaciół. Ron wzruszył ramionami i zaczął się wyżywać na pergaminie. Hermiona otaksowała mnie wzrokiem i rzekła:
-To będzie tylko i wyłącznie twoja decyzja, Harry. Zresztą ja muszę zostać w szkole, aby pouczyć tego nieuka. - tu spojrzała wymownie na Rudzielca. Ten jedynie jeszcze bardziej się wykrzywił. Było mi to bardzo na rękę. Jakoś nie przypadliśmy sobie do gustu.
-To w takim razie idę. Spotykamy się przed Wejściem Głównym? - spytał, ciesząc się. Ja na to tylko pokiwałam głową. Pożegnaliśmy się i wyszłam z biblioteki kierując się w stronę lochów. Chyba to był dobry dzień dla mnie: mało lekcji, dużo zadania domowego, wyjście do Hogsmeade. Jednak szybko mi dobry humor znikł. Przystanęłam. W zasięgu mojego wzroku stał Draco wraz ze swoimi przyjaciółmi. Śmiali się i wygłupiali. Przechodzący obok  pierwszoroczni z trwogą na nich patrzyli i szybko przechodzili, niemal biegiem. Zdążyłam zauważyć, że wśród nich przodował Teodor Nott, a Diabła nigdzie nie było widać. Dziwne. Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam prosto przed siebie. Czemu ja się tak spięłam? Przecież to tylko gówniarze, nie mogą mi podskoczyć. Przeszłam obok nich, gdy usłyszałam:
-Hej ty! Niunia! Dołącz do nas! - przystanęłam. Ten głos kogoś mi przypominał. Obróciłam się i spojrzałam w ich stronę. No tak, Nott. Ten przydupas i lizus. Przekrzywiłam głowę i skrzyżowałam dłonie na piersiach. Wyobraźnia zaczęła mocno działać. W myślach skręcałam temu gnojkowi kark i patrzyłam jak umiera  w męczarniach. Niestety to były tylko moje urojone marzenia.
-Czego? - burknęłam niemiło. Chłopak działał na mnie jak płachta na byka.
-Uuu, patrzcie jaka niemiła. Czas ją nauczyć szacunku do mężczyzn. - tu Teodor zaśmiał się szaleńczo. Podwinął rękawy i powoli zbliżał się do mnie. Ja tylko otaksowałam go spojrzeniem. Typowy samiec. Gotowy na kopulację w każdym miejscu.
-PRZESTAŃ! - ocknęłam się z rozmyślań i zamrugałam powiekami szybko. Przede mną stał Draco. Miał wyciągniętą różdżkę w kierunku Notta. Blondyn był dużo wyższy ode mnie i lepiej zbudowany dzięki regularnym treningom quidditcha.
-Smoku no, uspokój się. Nie widzisz jak się do mnie odzywa? - tu Nott zrobił godną pożałowania minę lizusa.
-Może i widzę, może i nie. Masz się od niej odczepić, jasne? - syknął groźnie Malfoy, przytykając różdżkę do jego gardła. Ten przełknął głośno ślinę i wyjąkał:
-J-jasne. - i odszedł, a raczej odbiegł gdzie pieprz rośnie.
-Yyy, co to było? - szok prawie odebrał mi mowę. Od kilkunastu dni nie odzywaliśmy do siebie, a tu nagle takie coś.
-Nott od pewnego czasu sobie zagrabia u mnie. A dzisiaj pokazał na co naprawdę go stać. - z pewnym ukojeniem słuchałam jego głosu. Dawno go nie słyszałam. -Wszystko okej? - chyba zauważył, że przymknęłam oczy i wsłuchiwałam się w barwę jego głosu. Odchrząknęłam.
-Tak, tak. Ja...muszę...- cofnęłam się kilka kroków i czym prędzej czmychnęłam przed siebie. Oddech przyspieszał mi z każdym przebiegniętym metrem, a serce waliło mi jak młot. Przed czym ja tak właściwie uciekałam? Schowałam się za pobliskim rogiem i oparłam  o zimną, wilgotną ścianę. Powoli zsunęłam się po niej aż pacnęłam o podłogę. Nie zwracałam uwagi na chłód jaki od niej bił. Ukryłam twarz w dłoniach. To nie powinno się wogóle wydarzyć. Nie powinnam spotkać Malfoya wtedy w Londynie. Przez te kilkanaście dni czułam, że ciągnie mnie do niego, ale bałam się wziąść sprawy w swoje ręce. A teraz miałam go na wyciągnięcie dłoni i nie skorzystałam tylko stchórzyłam i uciekłam. Gorące łzy zniekształciły mi pole widzenia i spłynęły pojedynczymi kroplami po moich policzkach. Czyli jednak potępienie było mi pisane...
Tymczasem:
Młody blondyn stał pośrodku korytarza patrząc w kierunku którym wybiegła brunetka. Zdziwiło go jej zachowanie. Nigdy dziewczyny nie zachowywały się tak w jego obecności. Zwłaszcza jeśli zostały dopiero co odratowane z łap napastliwego zboczeńca jakim niewątpliwie był Nott. Chłopak wydął wargi w zamyśleniu. Zawsze tak robił, gdy nad czymś głęboko się zastanawiał. Ta dziewczyna, bodajże Elena...Chyba skądś ją znał. Ta twarz, te osadzone, piwne oczy i długie, czekoladowe, spływające wzdłuż jej pleców włosy. Kogoś takiego się nie zapomina....
-Jeszcze będziesz moja. - mruknął pod nosem i odszedł w przeciwnym kierunku.

czwartek, 21 listopada 2013

Complications.

-Jesteś całkiem interesującą dziewczyną, Elena. - zwrócił się do mnie Draco, nachylając się. Ja na to uśmiechnęłam się. Zrobiło mi się miło. W końcu zaczął się otwierać na innych.
-Naprawdę tak uważasz, czy tylko tak mówisz, aby mi było miło? - miałam cichą nadzieję, że powie o tej drugiej opcji. Nie chciałam, aby w jakikolwiek sposób nasza znajomość została zerwana. Chłopak przybliżył się nieco.
-A jak myślisz? - szepnął, stykając się ze mną nosem. Wstrzymałam oddech. Już miałam dotknąć jego ust swoimi, gdy nieoczekiwanie usłyszeliśmy nieprzyjemny dla nas głos:
-Chłopcze, za dużo sobie pozwalasz. - odskoczyliśmy od siebie. W progu stał Damon. Wpatrywał się z wyraźną wściekłością w Malfoya. Opadłam bezradna na fotel. Wampir najwidoczniej chyba jeszcze nie zrozumiał, że do niego nie należę. Salvatore zszedł ze schodków, kierując się w naszą stronę. Ja instynktownie wstałam i zasłoniłam sobą czarodzieja.
-Odpuść sobie, Damon. - warknęłam, zakładając dłonie na piersiach. Na moim byłym nie zrobiło to wrażenia i minął mnie jakbym była powietrzem. Z przerażeniem patrzyłam jak czarnowłosy zbliża się do Malfoya i kładzie dłonie na jego szczupłych ramionach.
-A teraz zapomnisz, że ci Elena się podobała i odejdziesz jak gdyby nigdy nic. Będziesz sie uczył i nie myślał o niej ani przez chwilę. - zauroczył go i Draco jak otępiały odszedł do swojego dormitorium. Stałam zszokowana. Nic nie mogłam zrobić. Damon tak po prostu...sprawił, że zapomniał o mnie. Obrócił się ku mnie z uśmieszkiem na twarzy. Ja gapiłam się na niego i wściekłość oraz żal wzrastały i rozsadzały mnie od środka.
-Dlaczego mi to robisz? Za co mnie tak karzesz? - żal i gorycz dawały o sobie znać. Okryłam się szczelniej szlafrokiem, aby Damon nie miał za wiele do zobaczenia.
-Za to, że Cię nie mam i prawdopodobnie nigdy nie będę mieć. - rozłożył ramiona jakby to była najprostsza i najoczywistsza odpowiedź na świecie.
-Mogłeś mnie wtedy wysłuchać do końca, a nie wyrzucać z domu. - zniżyłam głos prawie do złowrogiego szeptu. Staliśmy po dwóch krańcach pokoju jak obcy zupełnie sobie ludzie, a raczej wampiry.
-Mogłem, ale teraz tego cholernie żałuję! Nie pozwolę, aby jakiś małolat mi Cię odebrał! - odpowiedział z całą mocą czarnowłosy. Znów zobaczyłam ten znajomy błysk w jego oczach, gdy mu na czymś zależało. Zmieszałam się. Mój twardy upór, aby go nie wpuszczać ponownie do mojego serca nagle jakby prysł i przepadł. Widząc zapewne moje zmieszanie, Damon podszedł do mnie i położył dłonie na moich ramionach. Przeszył mnie dreszcz. Zamknęłam oczy i upajałam się cudowną wonią bijącą od wampira. Nie zauważyłam nawet jak zbliżył swoją twarz do mojej i musnął wargami moje usta. Od razu oprzytomniałam. Odepchnęłam go od siebie.
-Co ty sobie wyobrażasz?! Że co?! Myślisz, że znów tak łatwo Ci ulegnę? Grubo się mylisz w takim razie mój drogi. Zmieniłam się. Nie jestem tą małą, słodką dziewczynką. -prawie wykrzyczałam mu to w twarz i wybiegłam do dziewczeńskiego dormitorium. Wzburzenie zalewało mnie falami. Nie siląc się nawet na uprzejme wejście do pokoju, pchnęłam drzwi tak mocno, że te buchnęły o ścianę. Bogu dzięki, że dziewczyny już nie spały. Wpadłam do łazienki i zamknęłam się. Oparłam się o nie i powoli zsunęłam się na podłogę. Powinnam jak najszybciej to odkręcić. A przede wszystkim przywrócić pamięć Draconowi. Że też musiałam stać jak tępa klępa i patrzyć jak Damon niszczy chłopaka.  Spostrzegłam żyletkę leżącą na umywalce. Pewnie któraś dziewczyna musiała ją zostawić. Sięgnęłam po nią. Obróciłam nią w palcach, aż niechcący się zacięłam. Z opuszka palca błysnęła mi kropla krwi. To uprzytomniło mi, że nie zapolowałam od czasu imprezy. Westchnęłam. No tak, wyprawa do Zakazanego Lasu nie wyglądała zbyt kusząco. Powstałam. Musiałam przejść na tryb żywieniowy Stefana, bo nieco się obawiałam, że ktoś przyłapie mnie na tym jak wpijam się w czyjąś szyję. To by dopiero było! Nie chciałam już być jak Damon, już nie.
"Zachowujesz się jak Damon. Nic Cię już nie zmieni. Jesteś krwiożerczą bestią i czy tego chcesz czy nie, będziesz zawsze jak on: łaknąca krwi prosto z żyły, bawiąca się bezbronnymi ludźmi. Eleno, to już nie jesteś ty...."
Caroline miała rację. Nie zmienię tego co zrobiłam. Już nie byłam bezbronnym człowiekiem tylko gotowym do walki i przetrwania wampirem. Może taka jestem przez to, że moją przodkinią była Katherine?  Zdjęłam szlafrok i zaczęłam się przebierać. Po chwili zostało mi jeszcze uczesanie włosów. Usłyszałam pukanie do drzwi.
-Mogę? - Vic uchyliła drzwi i zajrzała do środka. Uśmiechnęłam się do niej promiennie jakby nic się nie stało. Blondynka zgrabnym ruchem zamknęła cicho drzwi i usiadła na krawędzi wanny. Oho, przeczuwałam, że dziewczyna chce ze mną pogadać.
-Chciałam się spytać co się stało, bo słyszałam krzyki dobiegające z salonu...- zaczęła, patrząc na mnie uważnie.
-Nic się nie stało. Co niby się miało stać? - wzruszyłam ramionami. Pod maską spokoju kryły się we mnie emocje, które trudno było opanować. Victoria jednak nie dawała się tak łatwo spławić.
-Wyraźnie słyszałam twój głos i jakiegoś mężczyzny...Podejrzewam, że prof. Scotisha. - tu dziewczyna zamyśliła się. "I nie myli się." - skomentowałam to w myślach, odkładając tusz do rzęs do mojej kosmetyczki.
-Może to i on był, a może nie. - odpowiedziałam wymijająco i wyszłam z pomieszczenia, chcąc uniknąć jakichkolwiek pytań.  Blondynka stanęła za mną.
-Elly, przecież widzę. Co się dzieje? - westchnąwszy , obróciłam się ku koleżance.
-Vic, lepiej dla Ciebie jakbyś o niczym nie wiedziała. - zamknęłam temat, wracając do pakowania książek. Za niedługo miało być śniadanie, a na głodniaka nie zamierzałam iść na lekcje. Collinsówna jeszcze chwilę postała mając zapewne nadzieję, że coś ode mnie wyciągnie, lecz gdy nic takiego się wydarzyło, odpuściła sobie.  Pansy i Astoria majestatycznym krokiem minęły nas i weszły do łazienki. Irytowało mnie ich zachowanie. Takie aroganckie, wyniosłe...Żyliśmy przecież w kraju, gdzie równouprawnienie było na porządku dziennym. Ale chyba w świecie czarodziejskim to nie obowiązywało. Rozległo się pukanie do drzwi.
-Proszę!- zawołałam, rozglądając się za posianą gdzieś różdżką. Do dormitorium wszedł Blaise z bananem na twarzy.
-A już myślałem, że to chłopaki mają najgorszy burdel w pokoju. - rozejrzał się po naszym pokoju z udawanym przerażeniem i zgorszeniem wywołując tym mój niekontrolowany chichot. Mrugnął do mnie okiem.
-A tak przy okazji to nie wiedziałam, że możecie wchodzić do naszego dormitorium. - oznajmiłam mu pozornie obojętnym tonem. Chłopak poruszył brwiami w sugestywny sposób rozkładając ręce. To ostatecznie mnie rozwaliło i wybuchnęłam szczerym śmiechem. Ze zdziwieniem popatrzyłam na Blaise'a. Blokada wewnątrz mnie pękła i nareszcie mogłam się poczuć wolna. Bez żadnych wyrzutów sumienia z powodu tego co się stało. Wreszcie mogłam popchać swoje życie na nowe tory i ku lepszemu.

niedziela, 17 listopada 2013

Never Close Our Eyes.

Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Widziałam jak chłopakowi drżą dłonie, w których trzymał różdżkę.
-Draco...Ja nic ci nie zrobię. - tu wyciągnęłam dłonie ku niemu, lecz on cofnął się o kilka kroków. Opuściłam ręce. Tak myślałam. Dobrze wyczuwałam, że się po prostu mnie boi. Nieco podłamana usiadłam na schodach i ukryłam twarz w dłoniach. Chłopak stał w tym samym miejscu co przedtem. Zdawało sie jakby był zrobiony ze kamienia. Potężny i niewzruszony. A miało być tak pięknie...Milczeliśmy.
-To co robimy? - odezwałam się. Mój głos rozniósł się echem po korytarzu. Draco spokojnym wręcz opanowanym wzrokiem spojrzał na mnie.
-Nie wiem. Po prostu nie wiem. - splótł dłonie na potylicy głowy i chodził w kółko tam i spowrotem. Musiał być rzeczywiście bardzo skonsternowany. Spuściłam wzrok na moje idealnie wypastowane czarne szpilki. Adrenalina nieco obniżyła swój poziom we krwi. Jedynie łamałam sobie palce i zastanawiałam się nad tym czy chłopak nie wygada tego kim jestem innym nazajutrz. W końcu przystanął.
-Nie rozpowiem tego kim jesteś, lecz za to musisz mi opowiedzieć dlaczego i od kiedy jesteś tym kim jesteś....- zaczął się do mnie zbliżać z pewnym ociąganiem. Rozumiałam jego obawy. Dopiero co zobaczył konfrontację dwóch wampirów. Rzadko kto wychodził z tego żywy. Zwłaszcza człowiek. Usiadł tuż obok mnie. Nuta piżma i cytrusów dotarła do mojego zmysłu węchu mile go drażniąc. Bliskość Ślizgona i bicie jego serca nieco mnie rozpraszały. Odwróciłam głowę, aby nie zauważył jak na mnie działa. Powinnam codziennie polować, ale w takich warunkach to było niemożliwe.
-Czy ty...odczuwasz chęć zabicia kogoś? - zadał mi pytanie. Ja, opanowawszy się, obróciłam się ku niemu. Patrzył się na mnie oczekując na odpowiedź.
-Zależy od sytuacji. Gdy musimy się bronić, zabijamy lub hipnotyzujemy. Ja jestem za ta drugą wersją, gdy nic już nie pomaga. Ale rzadko korzystam z tych opcji. Jestem "humanitarnym wampirem". - zaśmiałam się na to porównanie. - Niestety nie wszystkie wampiry takie są i przekonałam się o tym wielokrotnie. Ty też napotykając na swojej drodze Damona. - dodałam, zaczesując włosy za ucho.
-A właściwie kim on jest dla Ciebie? Bo nie wydawał się zadowolony faktem, że się gdzieś ze mną wybierasz...- widać wciagnęła go ta rozmowa o wampiryzmie. Wzięłam głęboki wdech. Mogłam się spodziewać tego pytania.
-Damon jest moim byłym chłopakiem. Rozstaliśmy się nim tutaj przyjechałam. Długa historia. - machnęłam ręką. Nie chciałam rozstrząsać tamtych spraw. Za bardzo mnie to bolało. Wstałam ze schodów. Zrobił to samo.
-Chyba z naszej "randki" nici. - zaznaczyłam w powietrzu cudzysłów przy słowie 'randka'. Oboje byliśmy speszeni swoim wzajemnym towarzystwem. Jednak Draco przełamał skrępowanie i nadstawił ramię w moim kierunku. Uśmiechnęłam się i włożyłam dłoń w zagięcie ręki. Cieszyłam się, że mimo wszystko postanowił mi zaufać. Idąc w stronę lochów, "upomniał" mnie:
-Możesz mnie nazywać Draco, a nie Malfoy...-
Następnego dnia:
Obudziłam się w doskonałym nastroju. Po wczorajszym zdarzeniu myślałam, że Draco odwróci się ode mnie, ale sprawił mi miłą niespodziankę. Nie tylko, że wysłuchał mnie to obiecał, że nikomu mnie nie wyda. I to nieoczekiwane spotkanie z Damonem...Przewróciłam się na plecy i zapatrzyłam się w zielone refleksy na suficie. Uśmiechnęłam się do siebie. Czułam ulgę, że powiedziałam Draco o tym kim jestem. Ciążyło mi to od momentu, gdy go poznałam na przedmieściach Londynu. Już wtedy czułam, że coś nas połączy. Ale z drugiej strony był Damon. Przeżyłam z nim bardzo wiele i chyba byłam już z nim połączona w pewien sposób. Wstałam z łóżka.  Było bardzo wcześnie, więc się nie spieszyłam. Zeszłam cicho po schodkach tak, aby nie obudzić pozostałych lokatorek. Przeszłam przez miękki szmaragdowozielony dywan i okryłam się szlafrokiem w tym samym kolorze. Na bosaka przeszłam przez pokój i uchyliłam drzwi, które nieco zaskrzypiały. Prześlizgnęłam się przez nie i udałam się na bosaka do salonu. Myślałam, że będę tam sama, ale myliłam się. Przystanęłam. Na kanapie tyłem do mnie siedział Draco. Tyłem głowy opierał się o oparcie mebla. Podeszłam cicho do niego. Wyglądał tak spokojnie, gdy spał. Jego blada cera przypominała kruchą porcelanę, którą można łatwo by zbić. Rzęsy okrywały cieniem jego policzki. Wyciągnęłam dłoń, aby pogłaskać go po policzku, ale zawisła w połowie drogi. Ubrany był podobnie do mnie: zielony szlafrok, a pod spodem piżama, a raczej tylko czarne bokserki.
-Nie śpisz...- mruknął pod nosem chłopak, otwierając oczy. Ja drgnęłam nieco ze strachu.
-Skąd wiedziałeś, że to ja? - spytałam go zaskoczona. Przecież byłam najciszej jak potrafiłam.
-Nie tylko wampiry mają doskonały słuch. - zrobił mi miejsce obok siebie. Ja tego nie skomentowałam i usiadłam na krańcu sofy. Czułam dyskomfort z powodu tego co się wczoraj wydarzyło. Nie powinnam tak gwałtownie ujawniać swojej natury.
-Ja...chciałam Cię za wczoraj przeprosić. Nie powinnam sie tak unosić. - przerwałam ciszę łamiącym się głosem. Ślizgon popatrzył się na mnie uważnie.
-To nie twoja wina, że Twój świrnięty eks chciał mnie zaatakować. - położył dłoń na moim kolanie. Ja nie ruszyłam się z miejsca. Rozum podpowiadał mi, abym natychmiast ściagnęła jego rękę z kolana, lecz serce mówiło co innego: poddaj się namiętności, dość już wycierpiałaś.
-No, ale wiem jaki jest i powinnam go jakoś powstrzymać. - odgarnęłam zbłąkany kosmyk za ucho.
-Nic nie powinnaś! On jest dorosły i odpowiada za swoje czyny, a ty nie jesteś jego matką. - odparł z mądrością w głosie Malfoy w dalszym ciągu mnie obserwując. Miał 100 % rację.  W sumie podziwiałam go. W domu piekło, a tu starał się pocieszać ludzi jak tylko potrafił. To się nazywa silna psychika.
-Jak ty to znosisz? W domu ciągłe upokorzenia, w szkole drwiny innych ludzi? Ja bym się załamała...- "gdybym była człowiekiem" dopowiedziałam w myślach, czekając na odpowiedź Ślizgona. Ten zamyślił się.
-Wiesz, z czasem człowiek się przyzwyczaja do tego. Ja się na to uodporniłem. - odpowiedział cicho, popijając wodę ze szklanki. Ja nic nie odpowiedziałam. Czasami lubiłam pobyć w takiej błogiej ciszy. Nikt nam nie przeszkadzał, a senna atmosfera unosiła się na nami jak czarodziejski pył. Podkuliłam nogi i oparłam na nich brodę. Spod przymkniętych powiek obserwowałam blondyna. On chyba to wyczuł, bo nie odrywał ze mnie wzroku. Usta wygięły mi się w podkówkę. Nie umiałam wytrzymać mierzenia się wzrokiem dłużej niż minutę, bo potem zanosiłam się śmiechem. Tak też było i tym razem. Zachichotałam, a chwilę później nasz śmiech roznosił się po całym pomieszczeniu. Nie było tak źle jak sądziłam...

You Found Me.

Reszta popołudnia minęła mi bardzo przyjemnie, poza tym, że mieliśmy zadanie z transmutacji. Kończyłam właśnie pisać esej o zmienianiu przedmiotów w zwierzęta, gdy do pokoju wpadła rozemocjonowana Victoria. Usiadła w fotelu, cała aż podskakując.
-Nie uwierzysz co się stało! Pansy i Astoria pobiły się o Malfoya! - ostatnią część zdania niemalże wykrzyczała radośnie. Uniosłam brew nie odrywając wzroku od pergaminu z małymi, lecz kształtnie zapisanymi literkami. Mogłam być z siebie zadowolona. Vic spojrzała na mnie rozczarowana.
-Nie ekscytuje cię to? - posmutniała. Podniosłam oczy na nią.
-A co jest w tym takiego emocjonującego? Dwie, głupie dziewczyny pobiły się o chłopaka. Wielkie mi halo. Narobiły tylko obciachu i wstydu naszemu domowi. - oznajmiłam z pewnością w głosie i schowałam referat do książki. No, zadanie domowe miałam zrobione i mogłam wychilloutować. Wyprostowałam moje nogi i odetchnęłam. Blondynka nadal siedziała naprzeciwko mnie, obserwując moją osobę uważnie.
-Nie chciałabyś być tak oblegana przez chłopaków, którzy aż się biją o Ciebie? Czy to nie takie romantyczne? - rozmarzyła się. Spojrzałam na nią z litością.
-Takie rzeczy istnieją tylko w bajkach. A poza tym byłam oblegana przez chłopaków w mojej poprzedniej szkole i to mi wystarczy. - wspomnienie tak odległe o mnie: pustej i myślącej tylko o dobrej zabawie nawiedziła mnie w tej chwili.
-Naprawdę? - Vic wpatrywała się we mnie zaciekawiona. Ja jednak nie miałam zamiaru opowiadać jej jak to wspaniale było, gdy się było najpopularniejszą dziewczyną w szkole. Wstałam.
-Tak. Muszę się szykować. Zaraz mam spotkanie z Malfoyem. - ucięłam wszelkie inne pytania i zamknęłam się w łazience. Oparłam się o drzwi i odetchnęłam, przeczesując włosy palcami. Za dużo tych pytań, zbyt dużo....Przecież ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Podeszłam do toaletki i oparłam się dłońmi o blat. Wdech, wydech, wdech, wydech... Popatrzyłam w swoje odbicie w lustrze. Czekoladowe tęczówki mocno odcinały się do mojej bladej cery i malinowych ust. Włosy w lekkim nieładzie, komponowały się z moim nastrojem i ogólnym wyglądem zewnętrznym. Mimo, że było tylko i wyłącznie spotkanie, chciałam wyglądać ładnie.  Wyciągnęłam więc czarne szpilki na platformie z szafy i sukienkę do półuda z koronkami i czarnymi pasami oraz rękawami 3/4. Tak zadowolona zaczęłam się szykować, gdy do pokoju wparowała Pansy. Nie zwróciłoby mojej uwagi jej wejście, gdyby nie jej wygląd. Włosy poplątane i sterczące we wszystkie strony, szata szkolna zniszczona, a w niektórych miejscach nosiła znaki podpalenia. Usiadła zrozpaczona na swoim łóżku. W tej chwili zrobiło mi się jej szkoda. Zapiąwszy zamek i lekko pofalowawszy włosy, wyszłam z łazienki. Mopsica zauważyła moje pojawienie się. W jej oczach zabłysnęła nienawiść. Jednak zacisnęła tylko pięści i położyła się na łóżku w pozycji embrionalnej plecami do mnie. Wywróciłam oczami. Jak dzieci, jak dzieci...Zgarnęłam torebkę ze stolika i wyszłam z pokoju, nie zaszczycając Parkinsonówny ani jednym spojrzeniem. W Pokoju Wspólnym nikogo nie zastałam. Stukając obcasami szłam ku miejscu mego przeznaczenia, a raczej "męki". Niczego wspaniałego się nie spodziewałam. Owinęłam się szczelniej moim czarnym płaszczem prochowcem, bo w szkole nie było zbyt ciepło. Po kilku minutach doszłam przed Wejście Główne do budynku. Malfoya jeszcze nie było widać, więc stanęłam i zaczęłam pocierać moje ramiona dłońmi.
"Elena! Głupia ty! Przecież możesz użyć magii!" - pacnęłam się w moją jakże głupią łepetynę i wyjęłam z torebki moją różdżkę. Machnęłam ją i moje ciało pokryło się niewidzialną warstwą ciepła. Od razu lepiej. Chodziłam tam i spowrotem, aby nieco ukryć moje zniecierpliwienie. Chłopak się nie pojawiał.  A może ja byłam naiwna zgadzając się na to spotkanie? Już miałam się poddać, gdy usłyszałam za swoimi plecami głos, który prześladował mnie w snach i nie chciałam go nigdy więcej słyszeć:
-Czekasz na kogoś? - uderzyło to we mnie jak obuchem. Nie spodziewałam się tego. Stałam nadal tyłem do niego oszołomiona barwą głosu. Przymknęłam oczy. Wspomnienia napłynęły dużą falą, a ja nie mogłam się przed nimi obronić. Bezbronna mentalnie wyciągnęłam ręce, aby się przed nią obronić, lecz poległam. Pierwsze spotkanie, taniec na Balu Założycieli, Damon obraniający mnie przed rozszalałym Stefanem, bal u Mikaelsonów, ja raniąca Damona, wypadek na moście Wickery i moja śmierć, upojna noc z Damonem....Moja głowa w końcu tego nie wytrzymała i upadłam na kolana. W ułamku sekundy czarnowłosy znalazł się przy mnie, obejmując mnie ramieniem. Zadrżałam. Gorąco napływało gwałtownymi falami. Wampir uniósł mnie do góry i delikatnym ruchem dłoni chwycił za podbródek i kazał mi popatrzyć na niego. Powolnym ruchem głowy, uniosłam nią i spojrzałam w te przypominające barwą ocean oczy. Zachciało mi się wyć. Moje serce znów rozsypało się na drobne kawałki. Tak bardzo za nim tęskniłam, za jego dotykiem, za jego bliskością...Po prostu za nim całym. Teraz trzymał mnie bezwładną jak laleczkę w swoich muskularnych ramionach. Byłam właśnie obejmowana przez ciemnowłosego blondyna o hipnotyzującej barwie oczu. Ale poznałam go bez problemu. Po krótkiej chwili jego wygląd zaczął się zmieniać. No tak, użył eliksiru wielosokowego. Krótko przystrzyżone włosy ustąpiły miejsca teraz półdługim, hebanowym włosom. Sylwetka przybierała na masie i kilka sekund później stał przede mną prawdziwy Damon. Damon Salvatore. Cofnęłam się kilka kroków w tył. Nie mogłam uwierzyć. Po dwóch miesiącach nagle zjawia się tuż przede mną.
-Ładnie wyglądasz. - odezwał się jako pierwszy. Ja starałam się trzymać twardo i nie ulec zbędnym sentymentom.
- Co tu robisz? - spytałam go zimnym głosem. Po tym jak nazwał mnie szmatą puszczającą się z kim popadnie on tak sobie pojawia się i chce wybaczenia? O nie. Nie tym razem.
-Ja...Eleno, przepraszam, za szybko Cię oceniłem. Teraz już wiem, że to wina Kola. On zahipnotyzował Cię, abyś była mu posłuszna. Błagam, wróć do mnie. - błagający Damon? Cóż za nowość. Zaśmiałam się histerycznie.
-O nie, mój drogi. Miałeś swój czas. Dla Ciebie zawsze pozostanę tanią dziwką. Zrozumiałam. Nie wiem czego chcesz ode mnie. Ja staram się ułożyć życie bez Ciebie, choć to nie jest łatwe, ale jednak jakoś to idzie. - przy ostatnim słowie głos mi się załamał. Zachciało mi się płakać z bezradności i radości zarazem. Dwa miesiące bez niego to było piekło.
-Eleno...- jego ciepły baryton pieścił moje uszy. Zbliżył się do mnie i objął w pasie. Zapach perfum owionął mnie. Mimo najszczerszych chęci nie mogłam jego tak po prostu odepchnąć. To było silniejsze ode mnie. Jako wampir odczułam to niezwykle intensywnie.
-Damon, ja nie...- wydusiłam w jego ramię. Odsunął się.
-Rozumiem, ale wiedz, że zawsze będę na Ciebie czekał. - chwycił moje drobne dłonie w swoje większe. Zza srebrnej zbroi przyglądał im się Draco. Kim był ten chłopak? Czego chciał od Eleny? Myśli kotłowały mu się  po głowie. Postanowił jednak się ujawnić.
-Przepraszam Cię za spóźnienie, ale zapomniałem wziąść kurtki. To co idziemy? - zbliżył się do nas znienacka Malfoy. Jak zwykle nienagannie ubrany: czarne, obcisłe dżinsy, ciepły płaszcz (także czarny) oraz eleganckie buty. Damon zmarszczył brwi.
-Kim ty jesteś do cholery? - warknął. Oho, zazdrość - zły doradca. Usiłowałam stanąć między nimi, ale nic z tego. Salvatore za mocno mnie trzymał.
-A co? Elena nie mówiła Ci o mnie? - Draco odpowiedział tym samym zimnym tonem. Jego stalowoszare oczy teraz rozbłysły jak dwa srebrniki. Mięśnie pod skórą wampira napięły się do granic możliwości. Chwyciłam go za ramię.
-Daj spokój...- zaczęłam odciągać go od Ślizgona. Bałam się, że coś może mu zrobić, a co gorsza - zabić. Nie mogłam pozwolić, aby ujawnił się jak wampir. Wolałabym, abyśmy pozostali w ukryciu. Damon strzepnął moją dłoń z ramienia.
-Elena, odejdź. Ja muszę się z nim sam rozprawić. - burknął wampir. Draco asekuracyjnie wyjął różdżkę. -Myślisz, że pokonasz mnie tym patykiem? - Damon zaśmiał się pogardliwie. Wzgardliwym wzrokiem omiótł blondyna. Tęczówki zmieniły barwę na czarną, a białka - czerwoną. Charakterystyczne żyłki pojawiły się wokół jego oczu, a z ust wysunęły się kły. Draco zbladł. Po raz pierwszy chyba miał do czynienia z czymś takim.
-NIEEE! - ryknęłam i popchnęłam Damona z całej siły, aż upadł na ziemię jakieś 50 metrów dalej. Stanęłam w pozycji obronnej przed Malfoyem. Z moich ust widniały już kły, a oczy również zmieniły kolor. Nie pozwolę, aby skrzywdził niewinnego chłopaka.
-Odejdź. - warknęłam. Wściekłość buzowała mi we krwi. Czarnowłosy patrzył na mnie zszokowany, ale w wampirzym tempie znikł. Powoli się uspokajałam. Obróciłam się powoli ku oszołomionemu Draconowi.
-Kim ty do cholery jesteś? -

Skyfall.

RETROSPEKCJA:
4 lata wcześniej, Mystic Falls.
-Elena, pospiesz się! - z kuchni dobiegł mnie zniecierpliwiony głos mojej mamy. Niedługo mieliśmy się udać do naszej dalekiej rodziny mieszkającej pod Tennesee. Nie wiem w jakim celu, bo ja ich wogóle nie znałam i jakoś nie zamierzałam ich poznać. Pogładziłam nerwowym ruchem moją nową, niebieską sukienkę. Dostałam ją od mojej zmarłej przed rokiem babci na 12. urodziny. Wzięłam jeszcze moją małą, wyszywaną perełkami torebkę i zbiegłam na dół. Rodzice czekali już gotowi.
-A gdzie Jer? - spytałam.
-Jer jak zwykle się guzdrze. Idę go popędzić, a ty wsiadaj już do samochodu. - poleciła mi mama, a sama weszła na górę. Zrób to, zrób tamto. Nie miałam tak właściwie normalnego życia. Rodzice zapisali mnie do najlepszej szkoły w mieście, a po lekcjach uczęszczałam na lekcje gry na pianinie. Męczyło mnie to, ale kto zwróci uwagę na narzekanie smarkatej 13-latki? Z ociąganiem podążyłam za moim tatą i usadowiłam sie na tylnim siedzeniu. Zapięłam pasy. Z wnętrza naszego domu zdołałam usłyszeć krzyki. To pewnie mama znów się wydzierała na mojego brata. Westchnęłam. Moje życie chyba nigdy się nie zmieni. I tak miało pozostać....

***************
-Więc nie miałaś szczęśliwego dzieciństwa? - obydwoje siedzieliśmy na podłodze zamyśleni. Zastanowiłam się nad odpowiedzią.
-W zasadzie to trudno powiedzieć. Pochodzę z dość bogatej rodziny, więc pieniędzy mieliśmy dość. Każde nasze życzenie było spełniane. Ale co mi z tego skoro nigdy nie zaznałam prawdziwej rodzicielskiej miłości? - w moich oczach pojawiły się łzy, gdy przypomniałam sobie tamten okres. Otarłam je pospiesznie. Nie chciałam wyjść na taką co beczy bez powodu.
-Ja miałem to samo....- szepnął jakby do siebie Draco i zatonął w swoich myślach....
RETROSPEKCJA:
2 lata wcześniej, Malfoy Manor.
-Synu, jak wiesz wkrótce dostąpisz zaszczytu przyłączenia się do grona oddanych sług Czarnego Pana. Pokładam w Tobie nadzieję, że nie zawiedziesz go i będziesz mu służył oddanie. - Lucjusz Malfoy we własnej osobie siedział w obitym czarną skórą fotelu, grzejąc się przy ogniu płonącym w potężnym wykutym w marmurze kominku ozdobionym herbem Malfoyów. Chłopak stał jak słup soli, ledwo powstrzymując drżenie rąk i całego ciała. Nie chciał służyć komuś, kto stawia jakieś ogłupiajace cele ponad wszystko, a jemu samemu usługują jacyś oślepieni mania wielkości Śmierciożercy wśród których przodowała jego ciotka, Bellatrix oraz wuj, Severus Snape. Ten ostatni jednak nie był taki głupi i Draco wiedział, że przeszedł na drugą stronę do Zakonu Feniksa. Popatrzył błagalnym wzrokiem na swoją matkę. Ta jednak stała jak posąg, niewzruszona. Narcyza Malfoy zawsze oddana była swojemu mężowi, mimo,że często ją nieszanował i pomiatał jak chciał. Blondyn utracił już wszelką nadzieję, że jakoś się z tego wymiga. Spuścił głowę....

*****************
-Życie jest momentami okrutne, ale zawsze jest jakiś promyczek nadziei. - mruknęłam, łykając alkohol. Palił mnie niemiłosiernie w gardło, ale nie zwracałam na to uwagi.
-Czasami myślę, że życie jest do bani. Brak zainteresowania ze strony naszych rodziców. Uważam, że w jakiś sposób jesteśmy do siebie podobni. - podniósł wzrok znad szklanki z płynem i spojrzał na mnie tymi swoimi pięknymi oczami. Słowa chłopaka skłoniły mnie do refleksji. Odłożyłam szklankę. Czekała na mnie jeszcze lekcja historii magii, ale postanowiłam sobie odpuścić. Najwyżej odpiszę sobie od Astorii. Bo od Pansy to nie miałam co liczyć. Powstałam.
-Muszę już iść. - zgarnęłam torbę z kanapy i obejrzałam się. Draco stał i przypatrywał mi się. - Nasze jutrzejsze spotkanie jest aktualne? - specjalnie uniknęłam słowa 'randka'. Według mnie to było zbyt wyświechtane słowo. Zacisnęłam dłonie na pasku od torby. Blondyn tylko kiwnął głową.
-To dobrze. - odparłam zdawkowo i czmychnęłam z salonu Slytherinu. Niestety, wpadłam na Teodora Notta. Uśmiechnął się do mnie obleśnie.
-Przed czym tak uciekasz, panienko? - zwrócił sie do mnie z godnym pożałowania akcentem. Postanowiłam mu nieco przyhamować te popędy.
-Po pierwsze: nie jestem żadną panienką, tylko Eleną. Po drugie: to nie twoja sprawa przed kim uciekam, a po trzecie: spieprzaj ode mnie. - odeszłam, zanim chłopak zdołał wypowiedzieć choć jedno słowo. Podążałam korytarzem w stronę wyjścia, aby się choć trochę oderwać od rzeczywistości. Pierwszy dzień szkoły i już miałam dosyć? Pff. Haha.  Szósty rocznik jeszcze miał lekcje, więc usiadłam pod starym dębem w oczekiwaniu na Victorię. Co jak co, ale zdążyłam ją polubić. Spojrzałam na plan. Jutro miałam mieć OPCM z nowym nauczycielem, prof. Ianem Scotishem. Tylko jego twarz wydała mi się znajoma...Podobna do...Elena, przestań! Miałaś przestać o nim myśleć! Muszę wypytać Vic o niego. Z tym postanowieniem przesiedziałam na błoniach ponad 2 godziny. Musiałam przyznać, że widok był porażający.  Lekko falująca toń jeziora, wylegująca się w promieniach Słońca olbrzymia kałamarnica, w oddali mała wysepka, a na niej kamienna wieża. Westchnęłam. Wystarczyło siąść i umrzeć. Usłyszałam zbliżające się kroki. Obróciłam głowę i ujrzałam biegnącą Victorię. Jej blond włosy lśniły w promieniach Słońca.
-Długo czekasz na mnie? - spytała mnie, szybko oddychając. Oparła dłonie o kolana, starając się wyrównać oddech.
-Jakieś dwie godziny? - osłoniłam dłonią oczy, gdyż światło nieco mnie oślepiało. Dziewczyna przysiadła się do mnie, wyciągając nogi przed siebie.
-Nareszcie konieec lekcji. - westchnęła rozkosznie i zaczęła wygrzewać się w Słońcu. Zazdrościłam jej nieco. Żadnych zmartwień na głowie. Mogła się cieszyć życiem w pełni, a moje pełne było cierpień i udręki. Wiedziałam, że jako potępiona nie miałam szansy na jakiekolwiek szczęście, bo gdy tylko byłam szczęśliwa, to los odbierał mi to co ukochałam najbardziej. Czego przykładem jest moje rozstanie z Damonem. Po uratowaniu Stefana myślałam, że wszystko się ułoży i będziemy szczęśliwi. Jednak z Nowego Orleanu niespodziewanie przyjechał Kol i zahipnotyzował mnie. Poszłam z nim do łóżka (w którym spałam z Damonem!) i niestety Salvatore nas przyłapał....
RETROSPEKCJA:
2 miesiące wcześniej, Mystic Falls (dom Damona i Eleny)
-Kol! Przestań! - zachichotałam, gdyż Pierwotny połaskotał mnie pod pachami. Słońce padało promieniami ogrzewając nasze nagie ciała. Nie mogłam się nacieszyć obecnością Kola. Te jego czekoladowe, magnetyzujące oczy, kasztanowa czupryna... Opuszkiem palca objechałam jego mięśnie i tors. W świetle promieni słonecznych jego skóra zdawała się iskrzyć. Objął mnie czule ramieniem.
-Zawsze mi się podobałaś, Eleno...- szepnął mi do ucha. Przeszły mnie dreszcze podniecenia. Wsunęłam się w niego. Był taki ciepły i pachniał typowo męskimi perfumami. Stefan zdawał się blaknąć przy nim.
-A co na to Klaus? - spytałam cicho, unosząc głowę ku chłopakowi. Ten zmarszczył brwi.
-Tak szczerze mam to gdzieś. Nie pozwolę, żeby Cię skrzywdził. - pocałował mnie czule w czoło. Trochę się uspokoiłam. Od kiedy pamiętam to Klaus polował na mnie, a właściwie to na moją krew. A teraz nie miał już nic, bo ja stałam się wampirem, a Katherine - człowiekiem. Wtuliłam się z ufnością w niego. Zapadła cisza. Cząsteczki kurzu unosiły się w powietrzu. Leżeliśmy w moim łóżku, gdy z dołu dobiegł nas głos Damona:
-Elena! Już jestem! - na to zamarłam. Podobnie jak Kol. Szybko wyskoczyliśmy z łóżka, lecz było za późno. Jak w zwolnionym tempie drzwi się uchyliły i do pokoju wszedł Damon. Przestałam wciągać na siebie ubrania, bo wiedziałam, że to nie ma sensu. Zostałam więc w samych spodniach i staniku. Kol stał w spodniach. Czarnowłosy stał oszołomiony tym co zastał: mnie półnagą i Pierwotnego też nie ubranego kompletnie. Przeskakiwał wzrokiem ze mnie na Pierwotnego i spowrotem. Czułam, że zbiera się w nim furia nie do opisania.
-Damon, pozwól mi wytłumaczyć...- zaczęłam błagalnym tonem, lecz ten tylko warknął:
-Zamilcz! - i wolnym krokiem zbliżył się do Kola. Stanał bardzo blisko niego.
-Czyż nie jasno się wyraziłem, że nie zabiera mi się czegoś co do mnie należy? - jego lodowaty ton spowodował u mnie falę dreszczy. Bałam się, że coś zrobi Pierwotnemu. I zanim Kol zdążył zareagować, Damon wyrwał mu serce prosto z piersi. Upadł martwy z głuchym łoskotem. Stał nad nim, trzymając w pokrwawionej dłoni narząd, który jeszcze się kurczył i rozkurczał. Drgnęłam z obrzydzenia. Salvatore nie obrócił się ku mnie tylko stał i patrzył na zwłoki niegdyś potężnego wampira. W końcu drgnął i powiedział:
-Jak mogłaś mi to zrobić? - jego słowa rozerwały moje serce jak dynamit. Łzy wzbierały i nacierały na tamę jaką były moje oczy. Jednak nie wytrzymały i jedna po drugiej wypłynęły mi ciurkiem po policzkach. Nigdy tak cholernie się nie bałam. Zdawałam sobie sprawę z tego, że Damon potrafi być nieobliczalny, ale nigdy by mnie nie skrzywdził. Teraz nie byłam tego taka pewna.
-Ja...On mnie zahipnotyzował! Nigdy bym tego nie zrobiła! Znasz mnie! - starałam się bronić.
-Właśnie, znam Cię. A co było ze Stefanem? - jego głos nie był już taki milutki.
-Ze Stefanem było zupełnie inaczej. - broniłam się w dalszym ciągu.
-Nie zaprzeczaj faktom. Kiedyś i tak byś mnie zdradziła! - krzyknął.

***************
Teraz nie miałam już nic, ale na szczęście zyskałam nową przyjaciółkę, Victorię.
                   

Bad Romance.

Kilkanaście minut później wyszłam z lekcji z bolącym nadgarstkiem i masą zadania do zrobienia na jutro. Jęcząc w duchu, cieszyłam się, że zostały jeszcze mi tylko trzy lekcje. A popołudniu "randka" z Malfoyem. Nie no super po prostu...Tak użalając się nad sobą, dotarłam przed Wielką Salę. Na zewnątrz lało jak z cebra, więc bez sensu byłoby wychodzić na błonia. Błyskawica przeszyła niebo. Pojaśniało. Kiedy byłam mała bałam się burzy, ale teraz przestałam. Stałam się twardsza, wiedziałam czego chcę.  Po chwili dotarła do mnie Victoria uśmiechając się.
-Gdzie zgubiłaś Blaise'a? - postanowiłam się z nią odrobinę podroczyć. Dziewczyna w lot pojęła o co mi chodzi.
-A jak tam twoja randka z Malfoyem? - odgryzła mi się z szatańskim uśmiechem na twarzy. Pokręciłam głową. Ta laska była niereformowalna.
-Oj kiedyś się doigrasz...- zaśmiałam się. Usiadłyśmy przy stole Ślizgonów oczekując na dalsze lekcje. Od czasu eliksirów nie zamieniłam z Harrym ani jednego słowa. Na transmutacji nie mieliśmy nawet czasu, aby wymienić ze sobą parę słów. Może złapię go po lekcjach? Przy niektórych stołach uczniowie grali w Magiczne Szachy Czarodziejów, a mało kto powtarzał materiał. I kto by pomyślał, że tutaj trafię? Już ten pierwszy dzień w szkole uświadomił mi jak ważna jest przyjaźń i ile można osiągnąć przez nią. Na własne oczy widziałam jak silne jest braterstwo między Ślizgonami. A jakby tak....zaprzyjaźnić się z Krukonami, Puchonami i Gryfonami? Do Sali weszli Blaise i Draco, przerywając moje rozmyślania.
-Czyżby panna Gilbert marzyła o tym jak będzie wyglądać nasza randka? - zakpił blondyn siadając tuż obok mnie (na złość, a jakże). Rzuciłam mu pełne pogardy spojrzenie.
-Moje myśli nie kręcą się wokół nadętych bufonów jak ty, Malfoy.-odparowałam, nie patrząc na niego więcej. Musiałam jakoś przetrwać ten rok z tym aroganckim i wiecznie napuszonym arystokratą od siedmiu boleści. Diabeł siedział tuż obok Victorii i widać było, że przepadają za sobą. No chociaż oni...Gwałtownie się wyprostowałam, gdyż zobaczyłam przy wejściu Harry'ego. Pomachałam ku niemu. Odmachał z wesołym uśmiechem na twarzy. Draco popatrzył na mnie z niedowierzaniem.
-Ty i Potter? Proszę Cię...- prychnął z lekceważeniem.
-Masz coś do niego? To całkiem miły chłopak w porównaniu do Ciebie. - odpowiedziałam zimno, wstając od stołu.
-Uuu, zraniłaś me uczucia, o pani. - Malfoy chyba nie zamierzał przestać mi dokuczać. Zlekceważyłam go i odeszłam od stołu pełnym godności krokiem. Skierowałam się w stronę Gryfonów. Czarnowłosy wstał i przedstawił mnie pozostałym.
-To jest Elena. Elena, to jest Hermiona, Ron, Ginny, Lavender i Parvati. - na wywołane przez niego imiona, pomachali do mnie przyjaźnie, choć ja odniosłam wrażenie jakby Hermiona siedząca między Ronem, a Ginny trzymała mnie na dystans. Rudowłosy patrzył na mnie z nieufnością, ale Bogu dzięki, że nie wybuchnął. Ogólnie sprawiali miłe wrażenie. Aż biło od nich zaufanie. Nie to co Draco. Ten pewny siebie, przystojny chłopak mógłby mieć wszystkie, co skwapliwie wykorzystywał. Nie, nie on zdecydowanie nie pasował do moich wyobrażeń o idealnym chłopaku. W sumie już takiego spotkałam, lecz przez własną głupotę straciłam. Damon. Imię perfekcyjnego chłopaka.
-Wybierasz się w sobotę do Hogsmeade? - usłyszałam pytanie jakby z zaświatów. Spojrzałam nieprzytomnie na Harry'ego.
-Jasne. Z wami? - dodałam, patrząc na resztę jakby nie wiedząc jakiej odpowiedzi się spodziewać.
-No pewnie. Spotykamy się o 13 przed wejściem do zamku, a potem możemy iść przez Bijącą Wierzbę do Wrzeszczącej Chaty...- Potter już się rozpędzał w swoich pomysłach, lecz Ruda go powstrzymała:
-Dobrze wiesz jak ja nie lubię Wrzeszczącej Chaty. Lepiej pójdźmy do Trzech Mioteł, a potem do Miodowego Królestwa...- przerzuciła włosy na ramię. Ja tymczasem obróciłam głowę, aby zobaczyć reakcję Malfoya. I nie pomyliłam się. Patrzył na mnie z wyraźną wściekłością. Uśmiechnęłam się do niego czarująco i powróciłam do rozmowy z Gryfonami. Zadzwonił dzwonek i czas się było zbierać na lekcje. Akurat teraz w planie miałam zielarstwo, więc udałam się w stronę szklarni ramię w ramię z Harrym i jego paczką. Mijając innych uczniów, natrafiłam na dziwne spojrzenia kierowane w naszą stronę. Ślizgonka z Gryfonami? Toż to nie do pomyślenia. Zachichotałam w duchu. Od czasu do czasu można pozwolić sobie na małą ekstrawagancję. Bliznowaty popchnął drzwi i wyszliśmy na zewnatrz. Słychać było gdzieniegdzie świergot ptaków. Powietrze przesycone zapachem trawy, świeżo spadłego deszczu i czegość jeszcze. Lasu, o tak. Ostrożnie stawiając kroki, aby nie wpaść w błoto doszliśmy do szklanych budynków otoczonych zewsząd pnącymi się roślinami.
-Uważaj na te czarne i grube oraz oślizgłe. To są Diabelskie Sidła. Jak cię dopadną to już po Tobie. - ostrzegł mnie Harry, wskazując na grube, pnące się i przypominające liany rośliny. Na jego słowa poruszyła się i już miała mnie capnąć, gdyby nie natychmiastowa reakcja Hermiony:
-Lumos sores! - pnącza natychmiast się cofnęły pod wpływem oślepiającego światła.
-Dz-dziękuję. - zająknęłam się w podziękowaniu. Dziewczyna spojrzała na mnie.
-Nie ma za co. - na jej twarzy pojawiło się coś na kształt uśmiechu. Szybkim krokiem weszła do szklarni nr.13. Zrobiliśmy to samo.
*******
Po godzinie wyszliśmy zmordowani i spoceni. Dzisiaj na sam początek prof.Sprout kazała nam zaznajomić sie z Jadowitą Tentakulą. Pomasowałam swój obolały kark. Reszta nie wyglądała lepiej. Harry jakoś to zniósł, Hermiona również. Za to Ron pobladł i słaniał się na nogach. Lekcja zielarstwa porządnie dała się nam we znaki. Po chwili dołączył do nas Blaise.
-Jak tam drogie dzieci, trzymacie się? - zaśmiał się. Za tą odzywkę miałam mu ochotę strzelić w twarz. Czarnoskóry nie zwrócił na to najmniejszej uwagi, za to szepnął mi do ucha:
-Radzę Ci dzisiaj nie zbliżać się do Smoka. Po tym co dzisiaj odstawiłaś, jest wściekły. - mrugnął do mnie okiem i odszedł, wspinając się po wzgórku. Wzruszyłam ramionami. Co mi może zrobić? Grzmotnąć zaklęciem? Jestem dziewczyną i jako gentleman nie powinien się tak zachować. Ale kto wie? Jest taki nieprzewidywalny. Pożegnałam się z Gryfonami i udałam się do lochów. Kojący chłód pobudził moje zmysły. Sapnęłam z ulgą.
-Czysta krew. - wypowiedziałam hasło i weszłam do salonu. Tak jak mogłam się tego spodziewać, siedział już tam Draco z nieodłączną częścią jego jestestwa czyli Ognistą Whiskey. Rzuciłam torbę na kanapę, a sama siadłam w fotelu. Zapadła cisza.
-A więc raczyłaś się pojawić? Już myślałem, że przeniesiesz się do Gryffindoru na stałe. - jego głos ociekał jadem. Zaskoczyło mnie to. Nie jestem niczyją własnością.
-Mam prawo się przyjaźnić się z kim chcę i ty tego mi nie zabronisz. - chcąc nie chcąc podniosłam głos, powstając z miejsca. Chłopak zrobił to samo. Podeszliśmy do siebie jak bokserzy przed walką mierząc się spojrzeniami.
-Zobaczymy. - syknął.
-Nawet mnie nie znasz. - odpyskowałam mu i sięgnęłam po flaszkę. Pociągłam mocny łyk. Pozwalało mi to odstresowywać się.
-Ale zawsze możemy się poznać. - odparł prosto. Coraz bardziej mnie zadziwiał. Usiadł przed kominkiem i poklepał miejsce tuż obok siebie. -Dajesz.- zachęcił mnie. Z ociąganiem dołaczyłam do niego, aby opowiedzieć mu historię mego życia.

Applause.

-Że co, proszę? - miałam wrażenie, jakbym się przesłyszała. Jeszcze miał czelność zaproponować mi coś takiego...
-To co słyszałaś. Randka za tą nalewkę. - uśmiechnął się perfidnie. Chciałam zetrzeć mu ten uśmieszek z tej jakże przystojnej twarzy. Podparłam się pod boki. Nie mogłam mu dać satysfakcji. To nie on będzie górą, tylko ja. Odwzajemniłam uśmiech. Zaskoczyło go to. Zbliżyłam się na odległość pięści.
-Randka za nalewkę....- odpowiedziałam przesłodzonym głosem, starając się go urobić jak najbardziej. Ten był pod wrażeniem moich umiejętności w zdobywaniu chłopaków. Położyłam dłonie na jego torsie i zatrzepotałam rzęsami. -Drrracusiu....- zaakcentowałam literę 'r'. Chłopak przełknął ślinę. Jeszcze chwila, a zdobędę nalewkę bez randki. Już miał coś odpowiedzieć, lecz przerwał nam lodowato zimny głos naszego opiekuna:
-Zamierzacie tam stać i migdalić się czy będziecie z łaski swojej pracować? - cofnęłam się na te słowa, trzeźwiejąc. Wyrwałam flaszeczkę cennego płynu z dłoni blondyna i obróciłam się,aby odejść do mojego stanowiska, które dzieliłam z Deanem Thomasem i Seamusem Finniganem. Smok chwycił mnie za ramię i szepnął do ucha:
-Jutro, o 17 przed Głównym Wejściem. Nie spóźnij się, bo tego nie lubię. - jego uchwyt zelżał i odszedł w kierunku Blaise'a, Pansy i Astorii. Prychnęłam. Czy zawsze musiał stawić na swoim? Rozpuszczony jedynak, ot co. Siadłam na stanowisku i w skupieniu wykonywałam czynności opisane w przepisie. Pokroiłam dokładnie korzeń asfodelusa i wrzuciłam go do kociołka. Zabulgotało. Spięłam w między czasie włosy, które zbytnio przeszkadzały mi w sporządzeniu wywaru. Szara mgiełka unosiła się ponad moim i innymi kociołkami przez co było nieznośnie gorąco. Myślałam, że zaraz się tu ugotuję. Odpięłam nieco bluzę i zakasałam rękawy. Chłopaki z mojej "eliksirowej drużyny" patrzyli na mnie z ciekawością.
-Jestem ubrudzona? Mam coś na nosie? - starałam się jakoś ich zachęcić do współpracy, bo ich gapienie się na mnie nie przynosiło jakichkolwiek efektów. Gryfoni oprzytomnieli i z zapałem zaczęli szykować składniki do wywaru, który powoli przybierał barwę bladej czerwieni. Jeszcze tylko zamieszać odpowiednio i eliksir będzie gotowy. Oparłam się o oparcie krzesła, obserwując innych przy pracy. Nie było to łatwe, zważywszy na to, że w sali było pełno pary. Włosy Hermiony stały w każdym możliwym kierunku. Wyglądała zabawnie, bardzo zabawnie. Harry skupiony na tym co robił oraz Ron, który nie kumał nic, a nic. Nie musiałam nic robić, tylko czekać. Pracę przerwał dzwonek.
-Ci, co skończyli proszeni są o pozostawienie probówek z wywarem na moim biurku. PODPISANE. - podkreślił ostatnie słowo Snape, nadal coś kreśląc swoim piórem. Wlałam zawartość swojej mikstury do probówki i zakorkowałam ją. Pewnym krokiem podeszłam do biurka nauczyciela i ostrożnie postawiłam ją.
-Będzie 'W'? - Malfoy w tym samym czasie co ja odstawił buteleczkę na stole.
-Mam taką nadzieję. - odpowiedziałam i jak najszybciej wyszłam z sali, aby nie patrzeć już na niego. Co dwa stopnie mijałam schody, aż u ich szczytu spostrzegłam promieniejącą Vic.
-Nie uwierzysz co się stało! Dostałam 20 punktów na OPCM! - zaklaskała w dłonie jak mała dziewczynka. Widać było, że nauka przynosi jej ogromną radość. Wygięłam usta w wymuszonym uśmiechu.
-Gratuluję. - pogratulowałam jej najszczerzej jak tylko potrafiłam. Kątem oka zauważyłam, że Draco wychodzi z lochów w towarzystwie Pansy i Astorii. Gry ciąg dalszy? Proszę bardzo. Vic spojrzała na mnie zdumiona, gdy pociągnęłam ją za ramię w kierunku przeciwnym niż w tym, którym miałam mieć następną lekcję.
-Coś się stało? - spytała mnie, gdy znajdowałyśmy się w bezpiecznej odległości od pozostałych Ślizgonów i Gryfonów. Znalazłyśmy mały, przytulny kącik, gdzie nikt nie mógł nas znaleźć. Streściłam jej moją słowną przepychankę z Malfoyem na eliksirach.
-Czy to nie romantyczne? - westchnęła rzewnie i zrobiła rozmarzoną minę. Popatrzyłam na nią jak na wariatkę. Czy ona postradała zmysły? Ja i Malfoy?! Wolne żarty...
-Nawet tak nie żartuj...- odgarnęłam zbłądzony kosmyk za ramię. Przez moje myśli to nie przeszło...O nie, nie. Blondynka przewróciła oczami.
-Nigdy nie mów nigdy...- wzruszyła ramionami, uśmiechając się przy tym zalotnie. Po wczorajszej balandze nie widać było ani śladu. Promieniała po prostu swoistym szczęściem.
-A ty i Blaise? Wczoraj świetnie się dogadywaliście. - zmieniłam temat i ukierunkowałam go na jej relacje z Diabłem. Ta, tak jak się tego spodziewałam dziewczyna spłonęła ogromnym rumieńcem.
-Diabeł jak Diabeł...Zmienny jest. - spuściła głowę. Oho, coś wczoraj musiało dojść między nimi. Uniosłam brew.
-Porozmawiamy o tym wieczorem,a teraz mykaj na lekcje. - dziewczyna posłusznie wstała i odeszła. Patrzyłam za nią, aż nie zniknie. Poprawiłam torbę na ramieniu i ruszyłam w stronę klasy do transmutacji. Słyszałam, że McGonagall dawała nieźle w kość. Przy klasie natrafiłam na bandę Malfoya. Ten, jak to miał w zwyczaju, mrugnął do mnie okiem. Zmrużyłam oczy. "Nie daj sie sprowokować". - powtarzałam tą myśl jak mantrę i weszłam do sali zaraz za nauczycielką.

Survivor.

-A wy z Malfoyem to zawsze tak się kłócicie? - mijaliśmy z Harrym właśnie salę do transmutacji, kierując się w stronę lochów, gdzie mieliśmy pierwszą w tym roku lekcję eliksirów. Harry przez chwilę milczał, lecz potem odpowiedział:
-Sam nawet nie wiem dlaczego. Jak byliśmy w pierwszej klasie Malfoy zaproponował mi przyjaźń, lecz ja ją odrzuciłem. Obawiałem się, że trafię do Slytherinu, a rozmowa z nim tylko spotęgowała to uczucie. A poza tym obrażał on Rona i innych Gryfonów. Z biegiem czasu przekonałem się wiele razy, że przyjaźń z nim nie jest nic warta. - przy ostatnim zdaniu jego twarz spochmurniała. A więc ich nienawiść sięgała czasów z pierwszej klasy. Chciałam mu zadać jeszcze jedno pytanie, lecz doszliśmy do sali eliksirów prowadzonych przez profesora Snape'a, opiekuna mojego domu. Stanęliśmy. Atmosfera jaka roztaczała się przy gabinecie profesora przygniatała i przygnębiała jednocześnie. Po chwili reszta uczniów doczłapała do nas. Hermiona i Ron trzymali się na uboczu o czymś zawzięcie dyskutując. Dziewczyna machała na wszystkie strony rękoma jakby odganiała muchy od siebie. Pansy i Astoria doszły na koncu wraz ze Smokiem i Diabłem. Pierwsza z nich triumfalnie spojrzała na mnie i uczepiła się ramienia blondyna, który miał nieodgadnioną minę. Jednak jak zobaczył mnie, złośliwy uśmiech pojawił mu się na twarzy. Coś w sercu mnie na ten widok zakuło. Zazdrość? Dziewczyno, ogarnij się! On to robi specjalnie, aby cię sprowokować. Nie daj się! Skoro woli się zniżać do poziomu tej lampucery to proszę bardzo. Mi wcale na nim nie zależy. Aby nie myśleć o Malfoyu wdałam się w dyskusję z Harrym na temat quidditcha. Naprawdę dużo wiedział na ten temat. Widać, że żywo się tym interesuje. Doszliśmy właśnie do taktyki obronnej, gdy pojawił się "Nietoperz" aka Severus Snape w swoich nieśmiertelnych, czarnych szatach. Załopotały i nauczyciel otworzył z rozmachem drzwi. Uczniowie (zwłaszcza Gryfoni) wsypywali się do sali ze spuszczonymi głowami. Harry rzucił mi na odchodne:
-Nie musisz się martwić, że Snape cię za coś zgani. On was faworyzuje. - ostatnie słowo niemal wypluł. Udał się na swoje miejsce pod ścianą, gdzie na niego czekali już Ron i Hermiona. Ja stanęłam pośrodku rozglądając się za jakimś wolnym miejscem. Z kwaśną miną zauważyłam, że Draco i Blaise usiedli z nadętymi laluniami. Wolnym krokiem udałam się na miejsce przed nimi. Położyłam torbę na podłogę. Snape znikąd pojawił się przy katedrze.
-W tej sali nie będzie żadnego głupiego machania różdżkami i mam nadzieję, że pamiętacie to z poprzednich lat. - tu uśmiechnął się wyjątkowo zjadliwie. - Tak jak już zapewne wiecie, w tym roku czekają was owutemy. Na lekcjach będziemy powtarzać te eliksiry, które przerabialiśmy w poprzednich latach, a pod koniec roku może dodam jakiś nowy eliksir. Ci, którzy wyjątkowo się postarają dostaną nagrodę, a ci co, że tak powiem "zawalą"...- w tym momencie spojrzał na chłopaka z wystającymi zębami i przytłustą grzywką. Gryfon przełknął głośno ślinę. -...będą powtarzać. Czy to zrozumiałe? - uczniowie odpowiedzieli zgodnym pomrukiem. Mistrz Eliksirów machnął różdżką i na tablicy pojawił się skład i przepis.
-Przygotujecie Wywar Żywej Śmierci. Macie na to 120 min. - oznajmił i zasiadł za biurkiem. Siedziałam jak skonfundowana. Skąd miałam wiedzieć jak to się wyrabia?  To fakt, instrukcje miałam na tablicy, lecz nigdy wcześniej żadnego eliksiru nie wyrabiałam.  Gryfoni i Ślizgoni zaczęli się przepychac o to, kto pierwszy weźmie składniki. Ja wczytałam się w skład:
Ingrediencje:
> Sproszkowany korzeń asfodelusa
> Nalewka z piołunu
> Róg młodego jednorożca
Sporządzenie:
Do nalewki wrzucamy sproszkowany korzeń asfodelusa, mieszamy i gotujemy zawartość przez około 2 godziny. Następnie wrzucamy róg jednorożca i gotujemy do czasu, gdy eliksir przybierze barwę krwistoczerwoną.

"Nic prostszego." pomyślałam z sarkazmem i ruszyłam mój tyłek w stronę szafki z ingrediencjami. Już miałam sięgnąć po flaszeczkę z nalewką z piołuna, gdy przed moimi oczami pojawiła się szczupła, blada dłoń. Ogłupiałam. Tak, ja Elena Marie Gilbert ogłupiona przez jakiegoś tam cymbała z arystokracji. Draco wyszczerzył się do mnie.
-I co ty na to, Miss Ciętego Języka? - pomachał przed moimi oczami składnikiem do wywaru. Wywróciłam oczami do góry i modliłam się, aby mnie nie poniosło. Boże, za co mnie karasz tym irytującym osobnikiem?
-Miss Ciętego Języka jest pod wrażeniem pańskiej elokwencji, Mistrzu. - wyciągnęłam rękę po nalewkę, ale ten nie ułatwiał mi zadania. To, że był wyższy ode mnie znacznie ułatwiało mu sprawę. Stanęłam niemal na palcach, ale to nie pomogło. Chłopaka widocznie bawiło moje upokorzenie.
-Dalej, mała, a ci dam. - zanucił, cicho śmiejąc się. Spojrzałam na niego zirytowana.
-Bawi Cię to? - stan wkurzenia maksymalnego sięgał szczytu.
-Nie wiem jak Ciebie, ale mnie owszem, bawi. - tu zaśmiał się złowieszczo. Wiedziałam, że się ze mnie nabija.
-Malfoy, daruj sobie te zagrywki. To nie jest przedszkole. - wsparcie przyszło z nieoczekiwanej strony. Przy nas stanął Harry.
-O, proszę. Bliznowaty-Który-Ratuje-Niewinne-Dziewice-Z-Opresji przybywa z odsieczą. Cóż za szlachetność...- tu Ślizgon udał, że mdleje.
-To nie jest zabawne, a przy okazji Snape się na was gapi. - przywrócił go do porządku Potter. Jego mina wskazywała na to, że nie żartuje. Obejrzałam się. Rzeczywiście, Nietoperz z Lochów patrzył się na nas.
-Malfoy, pospiesz się. Nie chce stracić punktów na starcie. - poprosiłam go przymilnym głosem. Blondyn popatrzył się na mnie z dziwną miną.
-Owszem, oddam ci, pod warunkiem, że coś mi obiecasz. - jego ton nie brzmiał zbyt zachecająco.
-O co chodzi? - przybrałam w miarę neutralny ton głosu, choć w środku aż gotowało się z ciekawości we mnie.
-Pójdziesz ze mną na randkę.-

Perfect Excuse.

Następnego dnia o wiele lepiej nie było. Otworzyłam niemrawo powieki. W dormitorium panowała ciemność. Podniosłam się do pozycji siedzącej. Po wczorajszym wieczorze ledwo ogarniałam o co chodzi. Jedynie co pamiętałam to moje całkowite udupienie. No tak, Damon i jego dobre rady. Rozejrzałam się. W dormitorium panował nieopisany bałagan. Czerwona sukienka Pansy wisiała na krześle, jej czarne szpilki leżały w nieładzie na podłodze, sukienka Astorii byle jak ułożona na podłodze. Zero poszanowania dla ubrań. Dziewczyny jeszcze się nie obudziły, ale czuć od nich było alkoholem. Skrzywiłam się. Nie lubiłam jak ktoś upijał się na umór. Victoria, która miała łóżko podemną, spała jak zabita cichutko przy tym pochrapując. Wzięłam moje ubrania i na palcach weszłam do łazienki.  Było parę minut po siódmej, a śniadanie rozpoczynało się o 8:00. Miałam trochę czasu, aby się wymalować i ogarnąć siebie po wczorajszej imprezie. Ciekawe, jak się chłopacy teraz czują. Pewnie mocno skacowani. Ułożyłam równiutko moje kosmetyki na toaletce jednocześnie przypatrując się mojej cerze. Właściwie odkąd stałam się wampirem, nic się nie zmieniłam. Naciągnęłam skórę pod oczami. Żadnych zmarszczek. Z tak zdecydowanie poprawionym humorem zabrałam się do robienia makijażu. Cicho pogwizdując ubrałam granatową bluzkę z długim rękawem, na to szara bluza i ciemnoniebieskie dżinsy. Włosy wyprostowałam za pomocą różdżki i zaklęcia, które znalazłam w którejś z licznych gazet Victorii. Tak naszykowana weszłam pewnym krokiem do pokoju, gdzie aż powietrze przesycone było alkoholem. Zgarnęłam torbę i przewiesiłam ją przez ramię. Zwróciłam się w stronę drzwi, lecz coś mnie powstrzymało od wyjścia. Obróciłam się. Wyciągnęłam różdżkę i szepnęłam:
-Aquamenti.- z końca drewienka wytrysnął strumień zimnej wody. Oblewając nim dziewczyny z "ciężkim sumieniem" i rozkoszą słuchałam ich krzyków zaskoczenia i oburzenia. Oczywiście najbardziej rozeźlona była Pansy, która wyskoczyła z łóżka w samej bieliźnie ( a właściwie to wyglądało na resztki, zwłaszcza majtki).
-CO TO MA BYĆ DO CHOLERY?! - wydarła się na całe gardło. Zachciało mi się śmiać. Wyglądała przekomicznie.
-Zaraz będzie śniadanie, więc radzę wam wstać. - dusząc śmiech wyszłam pospiesznie z pokoju, bo inaczej groziłaby mi pewna śmierć z rak Parkinsówny. Mijając drzwi od pokoju chłopców, zwolniłam. Po wczorajszej ucieczce powinnam przeprosić Draco. Ale za co? Za to, że przypomniał mi się taniec z Damonem, a potem noc pełna upojnego seksu? Nie, nie. Eleno, to nie twoja wina. Wzięłam głęboki wdech i szybkim krokiem opuściłam pomieszczenia Slytherinu. Na korytarzu nikogo nie było widać. Tym lepiej. Wspięłam się po schodach, ogrzewając swoje ramiona poprzez pocieranie ich dłońmi. Ciekawe jakie lekcje dzisiaj czekały na mnie.Po drodze  ludzie z portretów obserowali mnie z zainteresowaniem.  Wchodząc do Wielkiej Sali przypatrzyłam się sufitowi, który pokryty szaroburymi, ciężkimi chmurami odzwierciedlał mój nastrój.  Usiadłszy przy stole, nałożyłam sobie owsianki do talerza. Starałam się nie zwracać uwagi na spojrzenia, które rzucał w moim kierunku rudowłosy chłopak siedząc przy stole Gryfonów wraz z kasztanowłosą i czarnowłosym. Najwidoczniej jego rodzice wpajali mu nienawiść do wszystkich ludzi, którzy mieli coś wspólnego ze Slytherinem. W spokoju pałaszowałam więc moje śniadanie. Póki co to żaden Ślizgon nie pojawił się przy stole. Odsypiają wczorajszy wieczór.  Wzrokiem omiatałam salę przypatrując się każdemu osobnikowi z osobna.
Tymczasem:
-Widzicie jak ona się gapi? - syknął Ron do swoich przyjaciół. Hermiona obróciła głowę ku stołowi Ślizgonów przy którym siedziała tylko jedna dziewczyna.
-Ron, uspokój się. Ona nie jest niczemu winna. Zresztą powinieneś się uspokoić z tą twoją nienawiścią do Ślizgonów. Voldemort został pokonany, śmierciożercy siedzą w Azkabanie. Czas zawrzeć sojusz z nimi. - Harry nie mógł juz wytrzymać zachowania swojego najlepszego przyjaciela. Wojna się skończyła. Sam zamierzał zaprzyjaźnić się jako tak z mieszkańcami Domu Węża. Obrócił się i przez chwilę przypatrywał się bruntece siedzącej samotnie przy stole. -Dobra, ja lecę. Do zobaczenia na lekcjach. - zwrócił się do przyjaciół, nie przestając sie gapić na tajemniczą nieznajomą. Hermiona i Ron osłupieli. Czarnowłosy jednak nie przejął się tym i pewnym krokiem odszedł w stronę stołu Slytherinu. Stanał tuż przed dziewczyną.
-Cześć, jestem Harry. - przedstawił się z miłym uśmiechem na twarzy. Podniosłam głowę znad śniadania. Przede mną stał dość dobrze zbudowany, z czarnymi jak krucze skrzydło włosami w uroczym nieładzie. Jego czoło zdobiła blizna w kształcie błyskawicy. Okrągłe , w czarnych oprawkach okulary tworzyły charakter "kujona". Oczy w kolorze szmaragdowozielonym wesoło błyszczały. Do tego czarna bluza, szara koszulka i zwykłe, przetarte gdzie niegdzie dżinsy.
-Elena. - odwzajemniłam uśmiech. Chłopaka jakby wmurowało. Stał jak kołek z otwartymi ustami. Dotarło jednak do niego, że stoi z głupia miną, więc zmieszany siadł naprzeciwko mnie. -Jesteś tu nowa? - zadał pytanie.
-Tak, przyjechałam tu , a właściwie to 2 miesiące temu do Londynu. - odpowiedziałam z usmiechem na twarzy.
-A gdzie wcześniej mieszkałaś? - widać było, że zainteresował się moją skromną osobą.
-W USA. W Mystic Falls, a potem w Whitemore. - odpowiadałam na jego pytania z ogromną dozą cierpliwości. Chłopak chwilę pomyślał. Jego zadumę wykorzystał dobrze znany mi głod:
-Potter przy stole Slytherinu? Świat się wali. - przymknęłam oczy, aby nie wybuchnąć.
-Możesz sobie darować te jakże żałosne uwagi? - burknęłam niemiło w stronę Malfoya, stojącego z Blaisem.  Moje czekoladowe tęczówki napotkały stalowoniebieskie. Chłopakowi chyba nie spodobała się moja odzywka. Napotkałam w jego spojrzeniu coś na kształt rozczarowania i żalu. Wczoraj rzeczywiście było naprawdę miło, a teraz wszystko się ochłodziło. Powstałam. Blondyn zbliżył sie do mnie.
-Coś ty powiedziała? - jego ciepły oddech owionął moja twarz. Poczułam delikatną woń whiskey. Staliśmy jak najbliżej siebie. Mierzyliśmy się wzrokami.
-To co słyszałeś, a teraz z łaski swojej posuń swoją zacną osobę, bo chcę przejść. - oznajmiłam mu suchym, nieznoszącym sprzeciwu tonem głosu.  Minęłam go i odeszłam razem z Harrym, prowadząc arcyciekawę konwersację.