czwartek, 13 lutego 2014

Lost And Insecure.

Idąc korytarzem stwierdziłam, że lepiej będzie jak zmyję krew w łazience. Trzeba jakoś było utrzymać w tajemnicy fakt, że Naczelna Suka Hogwartu powróciła i nie ma zamiaru odejść. Zamaszystym krokiem weszłam do pomieszczenia gdzie stało 5 umywalek. Podeszłam do jednej z nich i odkręciłam kurek, z którego wypłynęła czysta woda. Oparłam dłonie o krawędź umywalki i spuściłam głowę aż włosy zasłoniły moją twarz. Woda swobodnie lała się cicho szemrząc. Spojrzałam w lustro wiszące nad umywalką.  Krew zaschła na mej twarzy tworząc skorupę Była wszędzie: od czubka nosa przez policzki, usta i brodę. Kły już znikły, a oczy przybrały normalną, czekoladową barwę. Przypominałam dawną siebie zanim stałam się wampirzycą, ale zmieniłam się. Diametralnie. Nie mam zamiaru być tą samą niewiedzącą co zrobić dziewczyną. Czas na twardą, silną i wiedzącą czego chce Elenę Gilbert. Zarzuciłam włosy do tyłu i spojrzałam wyzywająco w kawałek szkła. Na moich ustach igrał zalotny uśmieszek, a oczy błyszczały z podekscytowania. Popatrzyłam w dół na moje ciuchy. Skrzywiłam się z niesmakiem. Cóż za brak gustu! Czas chyba się wybrać na zakupy, Gilbert. Zakasałam rękawy i zmyłam krew z twarzy. Po kilku minutach mycia się zimną, niemalże lodowatą wodą, zakręciłam kurki. Już chciałam wyjść, gdy usłyszałam głosy dwóch dziewcząt:
-Słyszałaś, że Draco leży znów w szpitalu? Strasznie poturbowany. Nie wiadomo kto mu to zrobił, bo milczy jak zaklęty. Obawiam się jednak, że chodzi o porachunki o mecze quidditcha. Bo niby o co innego? - no tak, Pansy. Wywróciłam oczami. Sama miałam z nimi załatwić sprawę, a tu one same ułatwiają mi zadanie. Otworzyłam gwałtownie drzwi, które buchnęły o sąsiednią ścianę. Dwie Ślizgonki wzdrygnęły się ze strachu. Ja natomiast pewnie stanęłam przed nimi. Skrzyżowałam ręce na piersiach i otaksowałam je lekceważącym spojrzeniem.
-No patrzmy kogo my tu mamy. Mopsica i Ogrzyca. Sama śmietanka towarzyska Slytherinu. - zaśmiałam się złowieszczo, obserwując jak ich źrenice rozszerzają się.
-Co zamierzasz zrobić? - wystękała Milicenta, która była największym tchórzem jakiegokolwiek widziałam.
-No nie wiem. Zabić, poćwiartować...kto wie? - udałam, że się zastanawiam i spoglądam gdzie indziej.  Milicenta przełknęła ślinę, a jej dłonie pokryły krople potu. Może najpierw od niej zacznę? Podeszłam bliżej i spojrzałam jej prosto w oczy.
-A teraz rzucisz Avadę na stojącą tutaj koleżankę Parkinson. - zauroczyłam ją. Szatynka zamrugała szybko oczami i powoli wyciągnęła różdżkę z kieszeni szaty. Ja odsunęłam się i z diabelskim uśmiechem patrzyłam na jej poczynania.
-Mili, Mili...ty nie wiesz co robisz...Mili....- skomlała Pansy, która z ciężkim sercem wyciągnęła drewienko, aby jakoś się bronić. Stanęły naprzeciwko siebie z wyciągniętymi różdżkami. - POŻAŁUJESZ JESZCZE, GILBERT! - krzyknęła Pansy, gdy błysnęło oślepiające zielone światło. To Milicenta rzuciła potężne zaklęcie uśmiercające przez co Parkinson odrzuciło wysoko w powietrze i upadła z łoskotem parenaście metrów. Martwa. Stałam w miejscu zaskoczona. Nie spodziewałam się, że pójdzie to tak szybko. Bulstrode dyszała ciężko jakby po ledwo przebiegniętym biegu. Jednak nie zdołałyśmy nic zrobić, bo usłyszałam czyjeś kroki. W wampirzym tempie zmyłam się z miejsca wypadku. Nie chciałam być przyłapana. Miałam jeszcze tak wiele do zrobienia. trzeba było wyplenić te mendy, które rozsiewały nieprawdziwe plotki o mnie. Wbiegłam po schodach na siódme piętro nieco zwalniając, bo schodzący Gryfoni patrzyli się na mnie z podejrzliwością, ale większość i tak uśmiechała się do mnie. Odwzajemniłam się tym samym. Mój uśmiech przesączony był słodkością aż do przesady. Rzygać mi się zachciało. Idąc tak w górę, wpadłam przez przypadek na Neville'a, który jak zwykle tkwił nosem w książce. Przedmiot upadł na schody i zleciał na dół.
-O jejciu co za gapa ze mnie! Cześć Elena. - przywitał się ze mną i posłał mi ten jeden z tych olśniewających uśmiechów. Coś zakłuło mnie, abym przestała być taka okrutna. Uciszyłam to.
-Cześć, Nev. - oblizałam wargi koniuszkiem języka. Ten chłopak był całkiem, całkiem...
-Co tam u Ciebie słychać? Nie było Cię dziś na lekcjach...- spytał się Longbottom, schylając się po upadłą książkę. Schowałam dłonie w tylnich kieszeniach spodni.
-Wiesz, źle się czułam, ale już się dobrze czuję. - dodałam szybko, widząc jak jego brwi się uniosły. Elena! Ty nie musisz się nikomu tłumaczyć. Zwłaszcza takiej fajtłapie jak on. Oparłam dłoń o biodro i przestąpiłam mu przejście. Dwoma palcami poluzowałam mu krawat. Chłopak przełknął głośno ślinę.
-Chodź, musimy pogadać. - zamruczałam i pociągnęłam go za krawat. Longbottom posłusznie za mną poszedł.
*********
Draco leżał na jednym ze szpitalnych łóżek, a rękę podłożoną miał pod głowę. Wpatrywał się uporczywie w sufit jakby to miało pomóc mu znaleźć odpowiedź na dręczące go problemy. Jednym z nich było zachowanie Eleny.  Zaskoczyła go jej reakcja jak przyłapała go z Astorią. Nie powinien tego robić, ale to było silniejsze od niego. Kochał Elenę, ale wiedział, że w jakiś sposób będzie dla niego nieosiągalna. Mimo to zazdrość w jej wykonaniu...Zamyślił się. A może jednak jej na nim zależało?  Wydął wargę. Odkąd ją poznał nie mógł zapomnieć o niej. Posiadała stanowczy i uparty charakter, a on lubił dziewczyny o silnych charakterach. Uwielbiał chwile, gdy marszczyła swój zgrabny nosek albo unosiła brwi w zdziwieniu. A ten jej olśniewający uśmiech....Chłopak uśmiechnął się sam do siebie. Codziennie na lekcjach obserwował ją i analizował każdy ruch, każde skinienie głową. Była idealna. Co do tego to Draco nie miał wątpliwości. Jej długie, brązowe jak czekolada włosy rozsypujące się na wietrze i perlisty śmiech, który go za każdym razem urzeczał. Chciał być blisko niej, potrzebował tej bliskości, ale zawsze coś stawało im na drodze. Jak nie Damon, to Astoria...Teraz Greengrass już nie żyła, a on sam mógł odetchnąć. O ile mógł to zrobić. Zbrodnia pozostawała zbrodnią i co do tego nie miał żadnych wątpliwości. Parokrotnie już odwiedzali go aurorzy z ministerstwa, ale on milczał jak zaklęty. Uparcie twierdził, że nie pamięta kto to zrobił. Chłopak nie umiał, nie potrafił wydać Eleny, bo mogłoby się to źle skończyć dla niej. Wierzył w jej moce, ale przecież nie były niewyczerpywalne. Jego rodzice, gdyby żyli napewno by tego nie aprobowali. W końcu chronił morderczynię, ale i dziewczynę, którą kochał. Tak, od pewnego czasu nie układało mu się z Granger dlatego zerwał z nią tuż przed zakończeniem szóstego roku. To ona obudziła w nim uśpione pokłady miłości i człowieczeństwa. To ona wyprowadziła go z mroków bycia Śmierciożercą.  Starał się być lepszym człowiekiem, nauczył się kochać. W domu rodzinnym pojęcie 'miłość' kojarzyło się z czymś abstrakcyjnym. Draco przymknął powieki, a pod nimi pojawiła się postać Eleny.
"I trudno mi się przyznać, że to wszystko nagle traci sens, gdy Ciebie nie ma. Na głos nie wypowiem, że tęskniłem, gdy nie było Cię trochę za długo."
Poczuł jak słony płyn wilgotnieje na jego policzkach. No nie, Malfoy! Zaczynasz się rozklejać jak baba. Otarł je pospiesznie dłonią i przykrył się bardziej kołdrą. Tęsknił. Czemu Elena go odtrącała? Ich stosunki były lekko napięte, to fakt. Kurczę, czemu wtedy ją odrzucił i uniósł się tym cholernym honorem? W dodatku Damon komplikował ich relacje.
"Gdy odwracasz wzrok, Nie chcesz widzieć mnie. Ja tylko znów chcę cię mieć przy sobie. Próbujesz zmieniać mnie. Czy chcesz, bym udawał? Z dnia na dzień był innym kimś? Skąd nagle pomysł twój na ten cały dramat,ten cały bunt i łzy?"
Ukrył twarz w dłoniach. Ta bezradność doprowadzała go do frustracji i to na skrajnym poziomie. Mógł wyrywać sobie włosy z głowy, a i tak by to nic mu nie pomogło. Jego Elena powoli odchodziła od niego, tracił z nią jakikolwiek kontakt.  Chciało mu się krzyczeć, wyć aż całkowicie opadnie z wyczerpania. Przygryzł wargę, aby się nie rozpłakać. W szkole uchodził za podrywacza, kobieciarza, chłopaka bez serca, a było kompletnie odwrotnie. Szukał tej jedynej, która zmieni jego świat i stanie się wybranką jego serca. Do tej pory nikogo takiego nie znalazł, aż poznał Ją. Tą jedyną. Przesłoniła mu świat swoją osobą. Do tej pory nie potrafił się do tego przyznać, ale czas nadszedł, aby  nie oszukiwać się. Zaszkliły mu się oczy. Czemu mu to zrobiła? Wyrwała i podeptała jego serce, które nie miało już sił walczyć o to uczucie, które z dnia na dzień gasło. Rozchylił wargi, z którch wydobył się delikatny obłoczek jego ciepłego oddechu.
"Chcę tylko czuć, że cię mam przy sobie ..."
Westchnął i zamknął oczy. Chciał nic nie czuć. Nic. Wyłączyć uczucia i przestać czuć cokolwiek. Łzy toczyły mu się po policzkach, a on pozwolił im swobodnie płynąć aż zaczęły mu moczyć piżamę. Nie wstydził się łez. Już nie. Był innym człowiekiem, zdolnym do okazywania jakichkolwiek uczuć. Był kim był. Nie zmieni się. A jeśli już to tylko na dobre. Tylko czemu miłość tak bolała? Podrapał się po klatce piersiowej w miejscu gdzie znajdowało się serce. Sprawiało to wrażenie jakby się chciał się do niego dodrapać i wyrwać go wraz z aortami. On jednak poddał się całkowicie i oklapł. Będzie walczyć. Do końca. W końcu był Ślizgonem, a to zobowiązywało do czegoś. Zdobędzie serce Eleny choćby nie wiedział co. Wygiął usta w leciutkim uśmiechu. Tak ukontestowany zasnął. Śnił oczywiście o śmiejącej się Elenie i ich wspólnej przyszłości.
*******
-Wiesz gdzie jest Elena? - Damon wpadł do dormitorium Stefana, który akurat układał swoje rzeczy. Ten nie odwracając się, odpowiedział:
-Nie.- włożył sweter do szafy. Czarnowłosy aż zatrząsł się z gniewu i bezsilności.
-Nie interesuje cię gdzie ona jest?! Z kim się szwęda?! - wrzasnął na Stefana i popchnął go. Młodszy z nich przewrócił się, ale błyskawicznie się podniósł. W wampirzym tempie przygwoździł Damona do ściany.
-Nie interesuje mnie jej życie uczuciowe odkąd rzuciła mnie dla Ciebie. Rozumiesz? - szepnął ze złowrogim błyskiem w oku. Mimo, że rana została zaleczona, zaklepana to i tak bolała. Kochał ją i to bardzo, a ona musiała się zakochać w jego bracie. Historia lubi się powtarzać. Wzmocnił uścisk.
-Ste...Ste...fff....- wystękał Damon ledwo łapiąc oddech i powietrze.  Ten wysunął kły i zasyczał. Miał już powoli dość problemów brata i jego byłej dziewczyny.
-Mam Cię powoli dosyć...Ciebie i Eleny. - warknął niewyraźnie przez kły. Tą przerażającą chwilę przerwał huk drzwi i najście zaalarmowanej McGonagall. Ta stanęła jak wryta widząc ich w takiej pozycji, a Stefana z nienaturalnymi jak na człowieka kłami.
-Panna Gilbert. - wydusiła. Bracia na te słowa wybiegli z pokoju, zostawiając oszołomioną nauczycielkę transmutacji samą.

3 komentarze:

  1. Boskie ! Draco i jego przemyslenia... Rycze ! :'( normalnie *-* Bad Elena ! To jest to :3 Damon <3 Stefan co ci sie stalo ?! 0.0 Mam nadzieje ze te zdziry dostana nauczke xd swietny rozdzial ! :) juz sie nie moge doczekac nastepnego ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ta końcówka *_* Omfg! Jak zwykle :O Jezu!!!! Co za zła Elena, no! Wkurzam się! No... A Draco taki słodki! Taki kochany! <3 No i te jego myśli... Nic dodać, nic ująć! Ej, ale nie uśmiercaj mojego Neville'a! To by było okrutne! I w ogóle. Pansy zabita! :| Hm... A Milicenta taka głupia! XD śmiać mi się z niej zachciało! Taka wątła! Dbała o własny tyłek, 'przyjaciółka' jej nie obchodziła. Zabiła ją -_- Wtf?! No dobra! :D Świetny rozdział <3

    OdpowiedzUsuń