środa, 23 kwietnia 2014

Epilogue.

Dwa tygodnie później:
Stałam przy wejściu do zamku, nerwowo przytupując nogą. Właśnie dzisiaj odbywało się zakończenie roku szkolnego i rozdanie świadectw. Z błoni słychać było donośny głos Dumbledore'a, który rozdawał wyróżnienia dla najlepszych uczniów. Ja nie miałam zamiaru ani ochoty brać w tym udziału. Poza tym, spotkałabym się tam z Malfoyem, który odkąd się rozstaliśmy, unikał mnie jak diabeł święconej wody. Bolało, ale to była słuszna decyzja. A co do dziecka to jeszcze nie uzgodniliśmy jak to będzie. W końcu będziemy na dwóch różnych kontynentach. Nerwowo szarpałam za krawędź czerwonej szaty, obserwując jak powozy prowadzone przez testrale wtaczają się przed bramę szkoły. To były moje ostatnie chwile w tym miejscu. Jakże magicznym dla mnie. Rozmyślania przerwało mi nadejście uśmiechniętego od ucha do ucha Harry'ego.
-Trzymasz się jakoś? - spytał, podchodząc bliżej. Jak to dobrze widzieć choć jedną przyjazną twarz. Uśmiechnęłam się.
-Jakoś się trzymam. A ty? Masz coś na oku? - spojrzałam prosto w błyszczące szczęściem i spełnieniem oczy Pottera.
-Właściwie to razem z Hermioną i Ronem chcemy pracować w Ministerstwie. Ja i Ron jako aurorzy, a Miona....prawdopodobnie jakaś papierkowa robota. - zaśmiał się chrapliwie, a ja mu zawtórowałam. Jego optymizm aż zarażał.
-To dobrze. Przynajmniej macie jakieś dobre widoki na przyszłość. - dodałam, poprawiając szatę. Harry przyjrzał mi się z uwagą.
-A ty? Jak sobie poradzisz? Wiem, że się rozstałaś z ...- nie dokończył, bo wpadłam mu w słowo.
-Tak, rozstaliśmy się. Nie wracajmy już do tego. Było minęło. Zwykła szkolna, szczeniacka miłość. - wymamrotałam pod nosem, odwracając wzrok od przewiercającego mnie spojrzenia Gryfona.
-Ta, która zaowocowała dzieckiem. - skomentował brutalnie chłopak, chowając biret do torby. Nie odezwałam się. Bo i co bym mu powiedziała? Pewnie nawtykałabym mu ile wlezie. -To, do zobaczenia w przyszłym życiu, Elena. - dodał ciszej i ucałował w policzek. Nie ruszyłam się. Poczułam ruch i zorientowałam się, że odszedł w kierunku powozu, przy którym stali już Hermiona i Ron. Dziewczyna zauważyła skąd podąża jej przyjaciel i spojrzała w moim kierunku. Chwilę pomilczała, a słoneczne blaski odbiły się w jej czekoladowych oczach. Jednak przełamała się i pomachała dłonią. Odmachałam jej, o dziwo. Wsiadła do powozu,a zaraz po niej Harry i Ron, który chyba nadal się boczył o to, że zostałam Ślizgonką. Teraz również i ja żałowałam. Zewsząd otaczały mnie szczęśliwe, pełne nadziei twarze, a ja sama stałam jak kołek, nawet nie próbując się uśmiechnąć. Optymizm Harry'ego zniknął tak szybko, jak się pojawił. Obserwując wszystko co mnie otaczała, napawało mnie zniechęceniem i znużeniem. Przyjeżdżając tutaj, obiecałam sobie, że zapomnę o tym co złe, a tu zacznę wszystko od początku. Myliłam się. I to grubo. Sprawy się jeszcze bardziej pokomplikowały. Teraz zerwał się delikatny wiatr, który rozwiał moje włosy. Z błoni schodziło coraz więcej osób, przez co robiło się gwarniej. Z tłumu nie mogłam wypatrzeć blond czupryny Malfoya. Poczułam jak żołądek się zassysa. Pragnęłam jak najszybciej zobaczyć go i nasycić się jego widokiem, choćby z daleka, ten ostatni raz. Niestety, to były tylko pobożne życzenia.
-Elena! Elena! - ktoś zaczął wołać w moją stronę. Poznałam głos. Victoria. Od czasu naszej poważnej rozmowy, stosunki między nami się ociepliły, ale nie należały również do najcieplejszych. W tym momencie biegła na swoich niebotycznie wysokich szpilkach, a wiatr rozwiewał jej blond loki. Czasami zastanawiałam się jak można biegać w takich butach. No, ale to kwestia wytrenowania i regularnego chodzenia na zakupy, czego szczerze nie znosiłam.
-Tak? - moja obojętność na pewne rzeczy czasami mnie przerażała.
-Nie idziesz? Za niedługo powozy będę zajęte i będziemy musiały jechać z jakimiś rozwydrzonymi gówniarzami. - Victoria stanęła i automatycznie poprawiła swoje loki. Chyba przejęła tę cechę od Parkinson i Greengrass. Skrzywiłam się nieznacznie. Na samo wspomnienie o nich, wymiotować mi się chciało. Umarły śmiercią na jaką zasługiwały. Koniec kropka.
-Już, już. - mruknęłam i ruszyłam przodem do bramy. Blondynka jakoś za mną nadążała. Po przejściu parunastu metrów natrafiłyśmy na wolny powóz. Wsiadłam, a była przyjaciółka zrobiła to samo niczym cień. Zatrzasnęła drzwiczki i ruszyłyśmy. Podróż upłynęła nam na milczeniu. Dla mnie było to wygodne, bo nie miałam o czym z nią rozmawiać. Wyjrzałam przez okno. Przejeżdżaliśmy właśnie przez Hogsmeade. Będzie mi brakować tego zapachu, tej atmosfery panującej tutaj.  Wtuliłam się bardziej w podniszczone siedzenie powozu. Zerknęłam  ukradkiem na moją współpasażerkę. Jedyne co się u niej nie zmieniło to krystalicznie niebieskie oczy oraz delikatnie falujące włosy. Poza tym jej twarz jakby wychudła, a kości policzkowe bardziej zarysowane. Ten rok szkolny dał się wszystkim w kość. Kilkanaście minut później stałyśmy już na stacji kolejowej i czekałyśmy na pociąg.
-Elena? - przymknęłam oczy, gdy usłyszałam czyjś głos za swoimi plecami. Jeśli jeszcze raz ktoś wypowie moje imię, to nie ręczę za siebie. Obróciłam się ku właścicielowi głosu ze słodkim i przesadnie przyklejonym uśmiechem na twarzy.
-Tak? - zaszczebiotałam, ale potem odkryłam, że to tylko Fred. Tylko? Czy aby? Podszedł bliżej tak, że niemal stykaliśmy się ramionami.
-Pomogę Ci z tymi bagażami. W Twoim stanie...- przytknęłam palec do jego ust. Nie chciałam tego po raz kolejny wysłuchiwać. Ciepły oddech, miękkość warg Rudzielca aż się prosiły, aby go pocałować. Jednak powstrzymałam się. To by było nie na miejscu.
-Nie. Nie teraz. - szepnęłam, patrząc się prosto w oczy Weasleya, które teraz niemal wyglądały jak dwie, rozpuszczone czekoladki. Słoneczne i złote refleksy odbijały się, dodając mu jeszcze więcej uroku.
-Chociaż pozwól mi sobie pomóc. - odszepnął, przyciskając moją dłoń do piersi. Wyczułam delikatne i miarowe bicie serca.
-Ygh, no dobrze. - odparłam słabo, patrząc jak radość ponownie zagościła na twarzy Rudzielca. Ten z zapałem zabrał się do wniesienia moich kufrów i walizek do przedziału. Ja obserwowałam to z bananem na twarzy. Mimo to, nadal czułam się niezręcznie w obecności chłopaka. Tamten pocałunek na korytarzu nadal odciskał się piętnem w pamięci. Po raz ostatni spojrzałam na górujący w oddali zamek. W świetle słonecznym wyglądał jeszcze piękniej. Westchnęłam cicho i wsiadłam, nie oglądając się już za siebie. Podróż w pociągu minęła bardzo przyjemnie i spokojnie. Trafiło mi się, że siedziałam w przedziale razem z Luną, Ginny, Harrym, Hermioną i Ronem. Patrzyłam na ich śmiejące się buzie i jak grają w Eksplodującego Durnia. W pewnym sensie im zazdrościłam. Tej wolności,tego szczęścia, którego ja zaznałam tylko w małym stopniu. Nie wracałam już myślami do siedzącego gdzieś dalej Malfoya. Było minęło. Nawet nie zdążyłam spostrzec jak podróż się skończyła i masa uczniów wysypała się na peron, gdzie witała się wraz ze stęsknionymi rodzicami. Spuściłam wzrok i popchała wózek dalej, żegnając się co rusz z kolegami i koleżankami. Kątem oka zauważyłam jak blond czupryna i jej właściciel oddala się pospiesznie w stronę jego rodziców. Zacisnęłam dłonie na rączce wózka i popchnęłam go w stronę ściany. Wypadłam przez mur i trafiłam na peron pełen mugoli, tfu, znaczy się innych ludzi. Odetchnęłam. Czas odciąć się od świata magii. Moi rodzice nie przyjechali po mnie. No tak, mogłam się tego po nich spodziewać. Przepychając się pomiędzy spieszącymi się ludźmi, natrafiłam na drzwi wyjściowe. Otworzyłam je i zalały mnie promienie słoneczne. Kolejny słoneczny dzień zawitał do pochmurnego zazwyczaj Londynu. Stałam na schodach jak głupia, wystawiając twarz do Słońca. Tak przyjemnie grzało. Czas jednak było zejść na ziemię. Moją uwagę od razu przykuł duże auto w staromodnym stylu. Niebieskie, opływowe, z wysuwanym dachem...Mustang.
-Damon...- szepnęłam. I długo nie musiałam czekać, aż jego właściciel się ukaże. Damon stał nonszalancko oparty o maskę samochodu. Jego postawa świadczyła o tym, że jest znudzony. Ciemne, przeciwsłoneczne okulary w stylu avatarów zdobiły jego twarz. Tradycyjnie narzuconą miał na siebie czarną, skórzaną kurtkę, a pod nią szarą, obcisłą koszulkę. Do tego skórzane spodnie i ciężkie buty. Większość dziewczyn się za nim oglądała.  Co on tu robił? Przecież wyraźnie powiedział, że nie zobaczymy się już więcej. Po chwili stanęłam tuż przy nim. Z pewną dozą ociągania spojrzał na mnie, ściągając okulary, które osadził na nosie. Znów mogłam zatonąć w jego błękitnych niczym najczystszy ocean oczy. Uśmiechnęłam się. Wszystko się zaczęło w Londynie i wszystko się kończyło. Tak jak zaplanowałam.

La Fin.

3 komentarze:

  1. Ojejujejujeju <3 Awww... *.* Damon !!! <3 wiedziałam, że jeszcze kiedyś wróci <3 normalnie ugh... *O* tym to mnie załatwiłaś ! <3 na to czekałam ! <3 Teraz troche mi żal Freda i Vic no ale cóż trzeba było myśleć, zanim się coś zrobi :)
    świetny "rozdział" xd oficjalnie dołącza do moich ulubionych <3
    p.s tyle serc xd

    xoxo
    Klaudia

    OdpowiedzUsuń