czwartek, 30 stycznia 2014

Wrecking Ball.

Wiał lekki wiatr, strącając śnieg z drzew. Widok był bajeczny: zamaraznięte jezioro mieniło się wieloma odcieniami błękitnego, śnieg biały jak mleko iskrzył i skrzypiał, gdy tylko po nim szłam. Rzuciłam na siebie zaklęcie ogrzewające przez co nie było mi tak zimno. Cisza wokół mnie dawała mi chwilę wytchnienia od gwarnej Wielkiej Sali. Wyjęłam wsuwkę z włosów, które opadły mi lokami na plecy. Przynajmniej głowa mnie już tak nie bolała.  Zapatrzyłam się w ten mieniący się śnieg. Co było ze mną nie tak, że chłopacy tracili dla mnie głowy i bili się? Przygryzłam wargę w zamyśleniu. Wróciłam myślami do chwili, gdy Katherine umierała....
RETROSPEKCJA:
Rok wcześniej, Mystic Falls.
Upiłam łyk burbonu. Alkohol zapiekł mi w gardle, ale nie zwróciłam na to uwagi. Odkąd zostałam wampirem alkohole i wszelkie trunki towarzyszyły mi na każdym kroku. W końcu nie po to zostałam dziewczyną Damona, aby być z nim jak jakaś abstynentka. Właśnie siedziałam na kanapie w salonie rezydencji Salvatore'ów, która od niedawna była także i moim domem. Przytknęłam chłodną szklaneczkę do skroni. Nie ma to jak upijanie się w samotności. No, nie licząc leżącej w sypialni Stefana Katherine, ale jej dni są już policzone. Drzwi frontowe trzasnęły i do pomieszczenia wszedł Damon.
-I co? Jeszcze żyje? - spytał mnie, stanąwszy tuż przede mną.
-Tak, śpi. - odpowiedziałam machinalnie, upijając jeszcze jeden łyk trunku. Czasami nie rozumiałam jego braku empatii dla innych ludzi. Może nie do końca co do Katherine, bo zraniła go, zabawiła się jego uczuciami, ale to w końcu moja przodkini. Próbowała mnie zabić dwa razy i za każdym razem jej się to nie udawało. Przełknęłam ciecz. Wstałam. Ruszyłam wzdłuż korytarza na schody, aby udać się do sypialni mojego byłego chłopaka i poważnie porozmawiać z Katherine.
-Gdzie idziesz? - usłyszałam pytanie wampira. Obróciłam się. Stał pośrodku salonu i wpatrywał się we mnie zdziwiony.
-Porozmawiać z Katherine.- odparłam i odeszłam. Szybko weszłam po schodach i skierowałam się do ostatniego pokoju na prawo. Przystanęłam przed drzwiami i wzięłam głęboki wdech. Od czasu naszego ostatniego spotkania wtedy w czerwcu, nie rozmawiałyśmy ze sobą. Wyrzuty sumienia wróciły do mnie z całą siłą. Przygryzłam wargę. Może nie powinnam? Odwróciłam się, chcąc odejść.
-Co ja robię...-mruknęłam do siebie i pchnęłam drzwi. Cicho zaskrzypiały. Weszłam do środka. Pokój tonął w półmroku, a pomieszczenie pozawalane było ciężkimi, drewnianymi meblami, starymi książkami i innymi bibelotami. Okna pozasuwane ciemnozielonymi kotarami dodawały pokojowi tajemniczości i klimatu. W kącie pokoju stało duże łóżko zaścielone szarą kołdrą. Zrobiłam kilka kroków w przód. Na posłaniu leżała osłabiona Katherine. Sprawiała wrażenie jeszcze mniejszej i kruchej. Ale to tylko pozory. Stanęłam przed ramą łóżka. Mogłam dostrzeć srebrne nitki w jej włosach oraz delikatne zmarszczki wokół oczu i ust. Miała przymknięte oczy, a klatka piersiowa niezauważalnie opadała i unosiła się. Ogarnęła mnie fala współczucia do niej. Musiał być to dla niej wstrząs, że jej uroda przemija, a ona sama przechodzi do historii. Na szyi widniała blizna po ukąszeniu jej przez Silasa.
-Nie musisz mnie tak badawczo obserwować. Wiem, że jestem piękna i zajebista, ale bez przesady.- Katherine nie otwierając oczu, uśmiechnęła się perfidnie. No tak, masochistyczna pewność siebie.
-Nie pochlebiaj sobie.- odparłam sucho, przysiadając na skraj posłania.
-Czego chcesz? - wychrypiała, otwierając ociężale powieki. Przełknęłam ślinę.
-Porozmawiać.-odpowiedziałam, czując jak mi serce przyspiesza.
-Nie mamy o czym. To przez Ciebie jestem w takim stanie i ty powinnaś mnie uratować. -Petrova wzięła głęboki wdech jakby nie mogła wziąć oddechu. Spuściłam głowę na swoje dłonie.
-Wiem. Ale sama musisz przyznać, że zasłużyłaś na to.- przeczesałam włosy palcami. Katherine wygięła usta w przerażającym uśmiechu.
-Niby z jakiej racji? To ty powinnaś być na moim miejscu. To ty ukradłaś moje szczęście. To przez Ciebie Damon mnie nienawidzi! - krzyknęła, zaciskając dłonie na pościeli.
-Na Ciebie już chyba czas, Eleno. - usłyszałam męski głos za sobą i obróciłam się gwałtownie. W progu stał Stefan z założonymi rękami. Wstałam i bez słowa wyszłam.

***********
Cała ta rozmowa stanęła mi przed oczami. Może Katherine miała rację? Może nie zasługiwałam na miłość Damona i Stefana? Wyczarowałam białą chusteczkę i otarłam zwilgotniałe oczy. Może wogóle nie powinnam poznać oby braci? Zgarbiłam się jeszcze bardziej.  Dobrze, że chociaż w Hogwarcie dzięki nawałowi nauki mogłam oderwać ponure myśli od szarej rzeczywistości.
-Elena! Elena! - siorbnęłam nosem i odwróciłam się.  W moją stronę biegł spanikowany Blaise. Wstałam szybko, a serce stanęło mi w gardle. Coś musiało się stać...I to coś niedobrego. Chłopak zatrzymał się tuż przy mnie, ledwo łapiąc dech.
-Co się stało? - spytałam, chwytając go mocno za przedramiona. Chłopak jakby pobladł.
-Draco...- zaczął, ale mi to wystarczyło. Chwyciłam suknię w górę i szybkim (o ile mi to pozwalał strój i śnieg) biegiem udałam się w kierunku zamku. W mojej głowie świtała tylko jedna myśl: oby nic mu się nie stało, oby nic mu się nie stało...Wpadłam do zamku i nadal biegnąc mijałam przerażonych i wystraszonych uczniów. Serce tłukło mi się niemiłosiernie.
-Elena. Tu jesteś.- ktoś chwycił mnie mocno za nadgarstek i przyciągnął do siebie. Uderzył we mnie mocny zapach wody kolońskiej i burbonu. To mogła być tylko jedna osoba: Damon. Chciałam się wyszarpnąć z jego uścisku, ale to nie przyniosło skutku. Zaczęłam walić pięściami w jego klatkę piersiową.
-Zostaw.Mnie! - krzyknęłam ze złością. Wampir trzymał mnie mocno i pewnie. Moment potem uścisk zelżał niespodziewanie. Otworzyłam zaciśnięte wcześniej oczy. Damon leżał nieprzytomny pod ścianą, a nad nim stał Stefan.
-Jeszcze raz się do niej zbliżysz to popamiętasz. - szepnął groźnym szeptem młodszy Salvatore. Dotknęłam ramienia Stefana.
-Już. Chodź. Nie ma sensu na niego tracić siły czy czasu. - zwróciłam się cicho do niego i wplotłam swoją dłoń w jego. Delikatnie uścisnął ją. Mieliśmy już odejść, gdy w naszym kierunku biegła prof.McGonagall.
-Co tu się dzieje?! I dlaczego profesor Scotish jest nieprzytomny?! - krzyknęła wzburzona, patrząc na bezwładne ciało Damona. Podeszła do niego i wyciągnęła różdżkę.
-Aquamenti.- wypowiedziała zaklęcie. Trysnęła woda, oblewając twarz i włosy czarnowłosego. Ten ocknął się gwałtownie i prawie by się rzucił na Stefana, gdyby nie reakcja potężnie zbudowanego, odzianego w fiołkowo-niebieskie szaty czarnoskórego mężczyzny. Wystraszyłam się. W takim szale Damon nie był już od bardzo dawna. Kły wystawały z jego ust w całej okazałości, a kropelki śliny płynęły mu z jamy ustnej. Oczy zabarwiły się na czerwono i czarno. Młodszy z braci Salvatore objął mnie opiekuńczo ramieniem.
-Nic Ci nie zrobi. - pocałował mnie w czubek głowy, a ja nieco się uspokoiłam. Szok jeszcze nie minął, więc wtuliłam się w ciepłe ramiona chłopaka. On jako jedyny był dla mnie podporą.  - Lepiej chodźmy, bo zbierają się gapie. - mruknął mi do ucha i wyprowadził mnie po schodach na jakiś pusty korytarz, abym odetchnęła. Przysiadłam na jakimś murku i ukryłam twarz w dłoniach. Gdyby nie ja, do tej sytuacji by nie doszło...
-Nie zamartwiaj się. To nie twoja wina, że Damon jest tym kim jest. - wampir usiadł na zimnej posadzce, opierając się plecami i tyłem głowy o ścianę.
-Po co on mnie tu szukał? Czego ode mnie chce? Nie wystarczyło mu, że zwyzywał mnie od dziwek? - w moich oczach zaszkliły się łzy, które spłynęły mi po policzkach. Czułam się tak beznadziejnie w tym momencie. Wszystko straciło sens.
-Znasz Damona. Jak na czymś mu cholernie zależy to musi to zdobyć. Choćby za wszelką cenę. - ani jeden mięsień nie drgnął w twarzy Stefana, gdy  to mówił. Odkryłam twarz. Mój były chłopak miał rację. Jego brat nigdy się nie zmieni. Otarłam łzy rękawiczką.
-Draco...- nagle uprzytomniłam sobie, że chłopak pewnie leży w Skrzydle Szpitalnym, a ja nawet do niego nie zajrzałam. Nie patrząc nawet w stronę siedzącego chłopaka, zbiegłam po schodach i szybkim krokiem udałam się do królestwa pani Pomfrey. Nie spotkałam nikogo po drodze, co mnie nieco zdziwiło.
-Elena? Czy nie powinnaś być o tej porze w swoim dormitorium? - zatrzymałam się. Ostrożnie odwróciłam głowę, niemal zderzając się z nieznajomym głową. Okazało się, że to był Theodor.
-O, hej Theo.- wygięłam usta w udawanym uśmiechu, aby chłopak nie poznał, że coś jest nie tak. Uśmiechnął się zawiadiacko. Jego roztrzepane ciemnoblond włosy dodawały mu uroku, a uśmiech igrał mu się na pełnych ustach. Koszula od smokingu była rozpięta do połowy ukazując wysportowany tors. Do tego eleganckie, czarne spodnie i lakierki.
-Przepraszam, że Cię tak zaczepiam, ale słyszałaś już o Malfoyu? - spytał mnie, a wesołe ogniki w jego oczach jakby przygasły.
-Tak. - wydusiłam odwracając wzrok, patrząc z "zainteresowaniem" na kamienne gargulce w kształcie sów.
-Tak naprawdę niewiadomo kto rąbnął go tym zaklęciem, ale wyglądało to potwornie. - skrzywił się, a cień bólu przemknął mu przez twarz.
-Nie mów mi nawet o tym. - odparłam, zatykając usta dłonią. Najchętniej bym rozszarpała tego kto to zrobił. Draco, mój Draco....
-Idziesz do niego? Bo właściwie to ja też...- mruknął Theodor, spuszczając wzrok na swoje błyszczące buty.
-Wiesz, chciałabym iść sama...-wyznałam szczerze, nie patrząc mu w oczy.
-Dlaczego? - mogłam się spodziewać tego pytania. Uniosłam hardo głowę.
-Bo tak! - unioswszy suknię, obróciłam się o 180 stopni i odeszłam. Popchnęłam stare, drewniane drzwi i weszłam do środka. W pomieszczeniu panowała cisza. Mrożąca krew w żyłach cisza. Poprzez okna wpadało światło Księżyca oświetlając szpitalne łóżka. W szpitalu unosił się zapach leków oraz eliksirów. Zrobiłam kilka kroków w przód, a suknie zaszeleściła cicho. Na jednym z przesadnie czystych łóżek leżał Draco. Głowę miał owiniętą bandażem, jego mlecznobiała - teraz trupiobiała cera niemal zlewała się z bielą poduszki. Jedyna rzecz, która go wyróżniała to sine usta. Serce mi zamarło, a oddech przyspieszył. Łzy zamazały mi obraz i wolnym krokiem skierowałam się w stronę łóżka. Chłopak spał. Wyglądał tak spokojnie.  Przysiadłam się na brzegu posłania i dotknęłam jego dłoni. Zimnej dłoni. Bladoniebieskie żyły widoczne były na jego rękach.
-O mój Boże...To wszystko moja wina...To nie powinno się stać...-załkałam i ukryłam twarz w kołdrze, nadal trzymając chłopaka za rękę. Po chwili spojrzałam znów na zimną jak lód twarz Dracona. To co miałam teraz powiedzieć, było najszczerszą rzeczą w moim dotychczasowym życiu:
-Ja.....-


5 komentarzy:

  1. Dzięki Tobie chyba mam motywację do przeczytania i obejrzenia TVD :D Świetnie piszesz, nie mam żadnych wątpliwości, jeśli chodzi o to :) Dodaję bloga do obserwowanych :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ooo DRALENA ;3 kocham to opowiadanie, biedy Draco, niech Damon da już spokój Elenie. Stefan uratował Elenę, Katherine nareszcie cos o niej ;3. Chce nexta!.

    OdpowiedzUsuń
  3. Podoba mi się ;3 naprawdę dobrze piszesz. Czekam na nexta

    OdpowiedzUsuń